niedziela, 3 marca 2013

"Locked out of haven" roz 1/2


They taped over your mouth. Scribbled out the truth with their lies



Zgromiłam go wzrokiem, starając się ukryć niepewność.
- Skąd? - zapytałam cicho.
- Od twojego ojca - powiedział i zaprosił mnie gestem do środka.
Weszłam, zastanawiając się, kiedy poznam Brana.
- Dlaczego nazwałeś mnie Morgan, a nie McKinley? - zapytałam.
Chłopak zamknął drzwi i uśmiechnął się leciutko.
- Bo to twoje nazwisko.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Zabawne, bo całe życie myślałam, że znam swoje nazwisko.
Staliśmy w holu. Był wielkości salonu naszego domu w Dublinie. Jasny, przestronny i niemal pusty. Na podłodze błyszczały idealnie wypolerowane płytki w kolorze nocnego nieba, a na kremowych ścianach wisiały kolorowe obrazy. Przepych, klasa i idealne wyczucie smaku właściciela.
Popatrzyłam na chłopaka.
- Gdzie mój ojciec?
Spoważniał.
- Porozmawiamy o tym później. Teraz John zaprowadzi cię do twojego pokoju.
Jak na zawołanie w drzwiach pojawił się starszy, elegancki mężczyzna, uosobienie angielskiego dżentelmena. Do jakiej ja bajki wpadłam? John skłonił się lekko i wziął moja torbę.
- Proszę za mną, panno Morgan - powiedział i tak jak się spodziewałam, w jego głosie pobrzmiewał silny, brytyjski akcent.
Co oni z tą panną Morgan?
To twoje prawdziwe nazwisko, odezwał się Głos.
Przecież jestem córką Jamesa.
Geny nie są jedynym kryterium, Eileen. Mimo, że nie płynie w tobie ta krew, to jesteś jedną z Morganów.
Jakim cudem?
Szłam za Johnem, obojętna na otoczenie. Moje stare trampki zapadały się w miękkim dywanie sprawiając, że czułam się jakbym szła po wodzie.
Powiedz mi, poprosiłam Głos.
Uczyniłem cię swoją dziedziczą, córeczko.
Stanęłam jak wryta na środku korytarza.
To zawsze byłeś ty?
Nie mogłem cię zostawić, Eileen. Jesteś moim dzieckiem.
To krew McKinleyów we mnie płynie.
Głos zamilkł. Westchnęłam, zrezygnowana. Znów go czymś uraziłam. Pięknie.
***
John zaprowadził mnie do dwuskrzydłowych, białych drzwi z moim imieniem wygrawerowanym na małej, srebrnej tabliczce. Otworzył je przede mną i podał mi torbę. Wzięłam ją i weszłam, zamykając za sobą drzwi.
Mój "pokój" był wielkości i budowy małego mieszkania. Przedpokój, pełen wesołych barw, klasyczny salon, wielka łazienka i piękna sypialnia. Weszłam i rzuciłam torbę w kąt. Ściany pokryte lawendową farbą, współgrały z ciemnym drewnem mebli i podłogi. Zdjęłam buty i usiadłam na puchatym dywanie. Brakuje tylko kuchni do pełnego modelu mieszkania.
Chciałbym, byś posiłki zjadała z nimi, na dole.
O tatuś się odezwał.
Nie bądź zgryźliwa.
Postaw się na moim miejscu. A teraz chcę mieć swoją głowę dla siebie.
Głos ucichł. Położyłam głowę na materacu, opierając plecy o łóżko. Więcej chyba nie mogło się zwalić na raz.. Mam dwóch tatusiów. Jupi... Ech.. Nie ma to jak zgryźliwy humorek. Powinnam wrócić do domu, do rodziców. Tak będzie lepiej. Zapomnieć o tej całej bajce.
Nie, Eileen.
Mógłbyś wyjść z mojej głowy?!
Eileen, proszę. Daj ci wytłumaczyć.
Proszę cię. Zostaw moja głowę w spokoju.
Znów umilkł.
Powoli wstałam i otworzyłam torbę. Wyjęłam ubranie na zmianę i poszłam do łazienki.
***

Wyszłam z łazienki czując się choć odrobinę lepiej. Nie wiem czym to było spowodowane, ale rozjaśniło mi się w głowie. Nie pasowałam do tej bajki. Ja, wiecznie w jeansach i trampkach. Omiotłam wzrokiem pomieszczenie i usiadłam na łóżku..
Ekhm.. Bran?
Nic. Jeszcze raz.
Tato?
Słucham?
Jego ciepły głos jak zwykle ukoił moje nerwy.
Jak ty to robisz? Dlaczego jesteś w mojej głowie?
Córeczko, Roarke ci wszystko wytłumaczy.
Dlaczego nie ty?
Zobaczysz. Prześpij się, obudzę cię na kolację.
Mimo, że nie byłam mocno śpiąca, zwinęłam się w kłębek na środku łóżka i zasnęłam.
***
Obudziłam się z poczuciem, że ktoś na mnie patrzy. Otworzyłam oczy, siadając. W drzwiach mojego pokoju stał Roarke.
Dzięki, że mnie obudziłeś.
Mój wewnętrzny głos przepełniony był sarkazmem.
Jeszcze nie pora kolacji.
Pogadamy potem, ostrzegłam go.
Spojrzałam chłopakowi w oczy i zapytałam:
- Co tu robisz?
- Przyszedłem porozmawiać - zbliżył się parę kroków.
- A mi się wydawało, że miałam czekać do kolacji.
Zacisnął usta w wąską linijkę.
- Nie musisz być taka niemała.
- Ty mnie chyba niemiłej nie widziałeś - mruknęłam pod nosem.
Uśmiechnął się lekko.
-Słuchaj, Roarke... - co za imię. - Czy to imię się jakoś skraca?
Ewidentnie zaskoczyłam go tym pytaniem.
- Z tego co wiem, to nie.
- Cóż, jak widać ja mam większe szczęście - uśmiechnęłam się nieco szyderczo.
- Więc, Eileen... Co chcesz wiedzieć?
- Gdzie mój ojciec?
- W Dublinie.
Aż sapnęłam, zła.
- Mój... Drugi ojciec. Bran.
-W twojej głowie.
Zacisnęłam pięści ze złości.
- Gdzie. Jest. Bran. Materialnie, fizycznie.
- Nie ma go tu.
Czy tylko ja mam ochotę bić głową w mur?
Spokojnie. On robi to celowo, testuje wytrzymałość.
Dzięki za ostrzeżenie.
- Dobra.. Dlaczego tu jestem?
- Bo Bran chciał, żebyś przyjechała.
Okay, nie ma złości. Jestem spokojna jak baranek.
- Gdzie jestem?
- W domu.
Tato, każ mu przestać, bo go rozszarpie!
Sama to zrób.
A to nie będzie oznaka słabości?
Raczej siły. Umiesz mu stawić czoła.
Powoli wstałam z łóżka i popatrzyłam mu z bliska w oczy. Miały intrygujący odcień.
- Albo zaczniesz mówić z sensem albo tam są drzwi. Wybieraj.

2 komentarze: