And everything you love will burn up in the light
-Ellie, gotowa?-
Roarke wpadł do mojego pokoju bez pukania.
-Mógłbyś się
nauczyć pukać, BRACISZKU?- zapytałam.
-Och, sory. Wow-
wytrzeszczył oczy na mój widok.
Okręciłam się
wokół.
-Podoba się?
Czytałam coś na temat, że niedzielne obiady celebruje się bardziej niż kolację.
Skinął głową.
-Wyglądasz
ślicznie.
Oczarowany Rockie?
Punkt dla mnie. Założyłam krótką, obcisłą sukienkę w odcieniu bakłażanu, z
długim, wrzosowym trenem. Włosy zostawiłam rozpuszczone na plecach, gdzie
tworzyły lekkie fale i założyłam wysokie szpilki w kolorze śliwki z delikatnym
paskiem na kostce.
-Możemy iść?-
zapytał.
-Właściwie...-
zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi.- O przyszedł mój partner. Proszę!
Do pokoju wszedł
Evan w eleganckiej, szarej marynarce, białej koszuli z czarnym krawatem i lekko
opadających levisach. Do tego zwykłe trampki. I nawet teraz był ode mnie wyższy
o dobre 5 cm, jak nie więcej. Czarne włosy miał zwichrzone, a błękitne oczy
lśniły kokieteryjnie.
-Pani- skłonił się
nisko.
Skinęłam mu głową.
-Panie Montgomery.
-Jest pani
zjawiskowa- w jego oczach był szczery zachwyt, który
wyjątkowo połechtał kobiecą próżność.
-A pan przystojny.
Wyszczerzył zęby w
uśmiechu i wyciągnął w moją stronę ramie.
-Uczyni mi pani tę
przyjemność...?
-Panu? Zawsze-
uśmiechnęłam się szeroko, ujmując go pod ramie.
-To chyba mój
obowiązek- rzucił sucho Roarke.
-Był- odparłam
rzeczowo.- Dopóki nie znalazłam rycerza o mężnym sercu. Wszystko znajdziesz w
kartach jednej z ksiąg mojego ojca.
-Naszego.
-W gwoli ścisłości:
twojego. Idź, Noel się niecierpliwi- rzuciłam.
-Ach, więc o to
chodzi. Nadal nie przebolałaś, że nie uwierzyłem w te oszczerstwa na jej temat?
Zacisnęłam pięść.
-Zejdź mi z oczu
zanim czymś w ciebie rzucę, Roarke. I nie zbliżaj się do mnie podczas
obiadu, dobrze ci radzę.
-Jak sobie życzysz,
Pani- skłonił się błazeńsko i wyszedł z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Z uśmiechem
popatrzyłam na swojego towarzysza.
-Gotowy?
-Z panią? Zawsze.
***
Czując ukłucie żalu
zamknęłam torbę. Przebrana już w szare dżinsy, pasiasty t-shirt i
oliwkowozieloną kurtkę stałam w środku mojego pokoju z Ignis. Żegnam się z tym
wszystkim na najbliższe pięć dni. Cholera... A pomyśleć, że tyle rzeczy
zdarzyło się przez marne 72 godziny. Potrząsnęłam głową pozwalając,
by włosy opadły mi na ramiona, zakrywając policzki.
-Gotowa?-
usłyszałam od drzwi Evana.
-To chyba moja
mantra- uśmiechnęłam się nieco krzywo.
-Znajdziemy
konsensus- podszedł do mnie i złapał za dłoń.
-Oczywiście.
Zobaczymy się w piątek. Nie pozabijaj Finna i Roarke, bądź grzeczny i...- nie
wiedziałam co dodać.- Cholernie się cieszę, że znalazłam w tobie przyjaciela-
powiedziałam szczerze.
-Ja też się cieszę,
mała- uśmiechnął się, wyciągając mnie z pokoju.- Ale twoja mama za chwilę tu
będzie.
Skinęłam głową.
W holu czekał na
mnie Pascal. Nie spodziewałam się go, co chyba malowało się na mojej twarzy, bo
rzucił:
-Chcę się tylko
pożegnać, Eileen.
Uśmiechnęłam się.
-Miło z twojej
strony.
-I chcę ci coś
przekazać- podał mi małą, czarną sakiewkę.
-Co to?
-Należało do Brana.
Dar dla
przyszłego dziedzica.
Muszę być
krwią z Morganów.
Nie musisz,
Lee. Wystarczy, że jesteś sercem, a kamień cię zaakceptuje.
Kamień?
Otworzyłam woreczek
i wysypałam na dłoń wisior. Miał długi, srebrny łańcuch, z którego zwisał dość
duży szmaragd w ozdobnej ramce. Cudo.
Masz go
nosić, Lee.
Dlaczego?
-Pozwala rozpoznać
elfy i chroni przed czarami- odparł Pascal, jakby nas słyszał.
Tak jest?
Nie, Lee. Po
prostu ci tłumaczy.
-Dziękuję, Pascalu-
rzekłam z prostotą.
-Mam względem twego
ojca dług, a ja jestem zwolennikiem natychmiastowych gratyfikacji.
Pokiwałam głową.
Nałożyłam wisior na szyję, a królewski kamień zabłysł na tle czarno-białych
pasków bluzki.
-Do piątku-
pożegnałam ich i wyszłam z zamku.
Przed nim czekał na
mnie Rockie.
-Ellie...
-Daruj sobie,
proszę.
-Nie chcę się
kłócić, Eileen. Powinniśmy żyć w zgodzie. Przepraszam za kpiny, ale twoje
osady...
-Wrócimy do tego we
właściwym czasie- zauważyłam, że samochód mamy zatrzymał się nieopodal.- Muszę
iść.
-Ellie, nie gniewaj
się- jego kocie oczy lśniły niemą prośbą.
Westchnęłam.
-Choć zasłużyłeś,
to się już nie gniewam.
Objął mnie w
niedźwiedzim uścisku.
-Dziękuję.
-Pogadamy w piątek.
Dajcie mi odetchnąć- uśmiechnęłam się. Pomachałam mu ręką i wsiadłam do
samochodu.
Podróż nie należała
do najmilszych. Mama była mrukliwa i nieobecna, a ja po prostu zmęczona.
Opierając głowę na zagłówku, myślałam o Ignis. Kto by pomyślał, że jeden
weekend może tak zmienić życie człowieka...
-Twój ojciec
dzwonił. To znaczy Bran- powiedziała cicho matka, kiedy dojeżdżałyśmy do
Dublina.
Tak, tato?
To mój
sekretarz, Neil. Mały czar i twoja matka myślała, że rozmawia ze mną.
Sprytne.
-Po co? Przecież
byłam z nim.
-Chce, byś spędzała
tam weekendy, przerwy świąteczne, wakacje, ferie i każde dni wolne od szkoły.
.Musisz jakoś tym
zarządzać, a nie chcę, byś porzuciła ludzką edukację. Wbrew pozorom jest
przydatna.
-I co ty na to?-
zapytałam cicho.
-Jestem za. Dobrze,
że znalazłaś kontakt z Branem i chcesz tam wracać. Poznałaś jakiegoś chłopca?
Ojciec coś napomknął...
Mamo, gdybyś
wiedziała...
-Tak, jest taki
jeden.
Nie mów jej
nic o moich związkach, ok?
Po prostu
mogłaby się zdziwić, gdybyś zaczęła nosić obrączkę.
Obowiązuje
ona tylko w Ignis. Poza tym nie rozmawiałam jeszcze o tym z Finnem, dobrze o
tym wiesz.
Nie musisz za
niego wychodzić. Skazujesz się na cierpienie!
Puściłam to mimo
uszu. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Matka zatrzymała
się pod naszym blokiem, a ja wysiadłam z samochodu i rozejrzałam. Ogarnęło mnie
nieprzyjemne uczucie zamknięcia. Brakowało mi bezkresnych łąk, błękitu nieba i
czystego powietrza. Czyżby początki klaustrofobii?
W moim niczym nie
wyróżniającym się pokoju, na mojej nudnej, czarnej, satynowej narzucie
siedziała Minnie, moja kotka. Koci kundel z piękną, popielatą sierścią.
Dachowiec czystej krwi. Na mój widok zamruczała.
-Cześć,
malutka- pogładziłam ją po łbie.- Też tęskniłam.
Rzuciłam torbę
i rozejrzałam się po pokoju. Skąd gorycz? Skąd żal? Czegoś mi
cholernie brakowało.
Nie powinno,
prawda?
Więc dlaczego mam
wrażenie, że gdzieś zgubiłam jakąś istotną cząstkę samej siebie?
Przybrałam się w
szare, miękkie spodnie za kolano z zakochanymi misiami i różowy podkoszulek z
rekinem. Mój strój do spania. Zwinęłam się w kłębek na wiklinowym
fotelu w rogu mojego nudnego pokoju i katując uszy zawodzeniem o
zostaniu, ciągłym odchodzeniu i zdawaniu sobie z tego sprawy... Po prostu nie wiedziałam
co ze sobą zrobić. Łzy bezwiednie potoczyły się po moich policzkach mokrym
szlakiem uzewnętrzniając moje uczucia. Szalała we mnie burza. Minnie podeszła i
wskoczyła na moje kolana, wtulając się we mnie. Ukryłam twarz w jej
jedwabistym futerku modląc się o jakiś cud.
Następnego dnia
obudziłam się w tej samej pozycji. Zesztywniała, opuchnięta i z bólem
głowy godnym kilkudniowego picia.
Brawo, Lee..
Zamknij się.
Nie chcę cię teraz słyszeć. Nie widzisz, że przetrawiam ostatnie wydarzenia?
Szybki prysznic,
ubrane w pośpiechu ciemne rurki i duży, czarny t-shirt z jakimś widoczkiem na
piersi. Zignorowane śniadanie i mordercze spojrzenie mamy. I łapiąc torbę w
drodze do drzwi wyszłam na zatłoczone ulice Dublina.
***
Uff.. Nigdy tak nie
ucieszyłam się z dzwonka. Spakowałam książki z ławki i niewiele sobie robiąc z
nauczyciela, wyszłam. Ja już skończyłam. Lekcję mam do 14.35 i ani minuty
dłużej.
Wychodząc ze szkoły
od razu włożyłam słuchawki do uszu. Odcięta od szmeru miasta, który kiedyś
kochałam, a teraz nienawidzę, czułam ulgę. Mój umysł znów katowała prośba, by
pozostał. Tak, idealnie wpasowała się w mój nastrój. Zasłoniłam oczy ciemnymi
okularami i ruszyłam przed siebie. Nie uszłam daleko, bo ktoś złapał mnie za
ramiona, ściągając jednocześnie z uszu słuchawki.
-Co, do kur...-
zaczęłam, ale popatrzyłam na napastnika.- Evan?- pisnęłam.- Skąd się tu
wziąłeś?
Stał przede mną w
całej swej przystojnej okazałości, która od pierwszego spojrzenia mnie urzekła.
Cudowne, błękitne oczy, lekko uśmiech na perfekcyjnie wykrojonych wargach,
ciemne włosy w nieładzie. Ubrany w zwykłą, granatową bluzkę i czarne jeansy
stał przede mną mój młody bóg. Patrzyłam oniemiała na stojącego przede mną
chłopaka.
-Co ty tu robisz?-
szepnęłam.
Uśmiechnął się i
zdjął z mojej twarzy okulary.
-Witaj, piękna. Przez
ten strój nie bardzo mogłem cię poznać.
Dalej patrzyła na
niego, nie rozumiejąc. Jego uśmiech pogłębił się, ukazując dołeczki na
policzkach i urocze wgłębienie na brodzie.
-Przyjechałem w
charakterze obrońcy majestatu.
Uniosłam brew.
-Jaśniej?
-Po twoim wyjeździe
Pascal podniósł alarm w Ignis. Ktoś musi cię pilnować.
-Po co?
-Żebyś czegoś nie
zmajstrowała.
-Zabawne- rzuciłam
z sarkazmem.
-Eileen, powiedzmy
sobie szczerze. Nie należy do zbyt... Spokojnych osób.
-Jasne, przestań.
Nie potrzebuje ochrony!
-Gdyby to był
Roarke, nie polemizowałabyś z jego zdaniem- rzucił z goryczą.
-Nieprawda! Rockie
jest moim bratem- zacisnęłam pięści, napinając odruchowo ciało.
-Nie jest- potarł
twarz zmęczonym gestem.
-Co chcesz
powiedzieć?- zapytałam cicho.
-Może nie tu- złapał
mnie za ramie.- Daleko mieszkasz?
-Nie chcę ciebie i
tej rozmowy w moim mieszkaniu- rzuciłam cicho.
Skrzywił się, jakby
go zabolało.
-To gdzie idziemy?
-Znam tu niedaleko
fajne miejsce.
-Odpowiednie?
-Nie ma
odpowiednich miejsc na takie rozmowy- rzuciłam cicho.
Skinął głową i
ruszył za mną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz