niedziela, 10 marca 2013

Locked out of haven roz 4/1


And everything you love will burn up in the light



-Ellie, gotowa?- Roarke wpadł do mojego pokoju bez pukania.
-Mógłbyś się nauczyć pukać, BRACISZKU?- zapytałam.
-Och, sory. Wow- wytrzeszczył oczy na mój widok.
Okręciłam się wokół.
-Podoba się? Czytałam coś na temat, że niedzielne obiady celebruje się bardziej niż kolację.
Skinął głową.
-Wyglądasz ślicznie.
Oczarowany Rockie? Punkt dla mnie. Założyłam krótką, obcisłą sukienkę w odcieniu bakłażanu, z długim, wrzosowym trenem. Włosy zostawiłam rozpuszczone na plecach, gdzie tworzyły lekkie fale i założyłam wysokie szpilki w kolorze śliwki z delikatnym paskiem na kostce.
-Możemy iść?- zapytał.
-Właściwie...- zaczęłam, ale przerwało mi pukanie do drzwi.- O przyszedł mój partner. Proszę!
Do pokoju wszedł Evan w eleganckiej, szarej marynarce, białej koszuli z czarnym krawatem i lekko opadających levisach. Do tego zwykłe trampki. I nawet teraz był ode mnie wyższy o dobre 5 cm, jak nie więcej. Czarne włosy miał zwichrzone, a błękitne oczy lśniły kokieteryjnie.
-Pani- skłonił się nisko.
Skinęłam mu głową.
-Panie Montgomery.
-Jest pani zjawiskowa- w jego oczach był szczery zachwyt, który wyjątkowo połechtał kobiecą próżność.
-A pan przystojny.
Wyszczerzył zęby w uśmiechu i wyciągnął w moją stronę ramie.
-Uczyni mi pani tę przyjemność...?
-Panu? Zawsze- uśmiechnęłam się szeroko, ujmując go pod ramie.
-To chyba mój obowiązek- rzucił sucho Roarke.
-Był- odparłam rzeczowo.- Dopóki nie znalazłam rycerza o mężnym sercu. Wszystko znajdziesz w kartach jednej z ksiąg mojego ojca.
-Naszego.
-W gwoli ścisłości: twojego. Idź, Noel się niecierpliwi- rzuciłam.
-Ach, więc o to chodzi. Nadal nie przebolałaś, że nie uwierzyłem w te oszczerstwa na jej temat?
Zacisnęłam pięść.
-Zejdź mi z oczu zanim czymś w ciebie rzucę, Roarke. I nie zbliżaj się do mnie podczas obiadu, dobrze ci radzę.
-Jak sobie życzysz, Pani- skłonił się błazeńsko i wyszedł z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
Z uśmiechem popatrzyłam na swojego towarzysza.
-Gotowy?
-Z panią? Zawsze.
***

Czując ukłucie żalu zamknęłam torbę. Przebrana już w szare dżinsy, pasiasty t-shirt i oliwkowozieloną kurtkę stałam w środku mojego pokoju z Ignis. Żegnam się z tym wszystkim na najbliższe pięć dni. Cholera... A pomyśleć, że tyle rzeczy zdarzyło się przez marne 72 godziny. Potrząsnęłam głową pozwalając, by włosy opadły mi na ramiona, zakrywając policzki.
-Gotowa?- usłyszałam od drzwi Evana.
-To chyba moja mantra- uśmiechnęłam się nieco krzywo.
-Znajdziemy konsensus- podszedł do mnie i złapał za dłoń.
-Oczywiście. Zobaczymy się w piątek. Nie pozabijaj Finna i Roarke, bądź grzeczny i...- nie wiedziałam co dodać.- Cholernie się cieszę, że znalazłam w tobie przyjaciela- powiedziałam szczerze.
-Ja też się cieszę, mała- uśmiechnął się, wyciągając mnie z pokoju.- Ale twoja mama za chwilę tu będzie.
Skinęłam głową.
W holu czekał na mnie Pascal. Nie spodziewałam się go, co chyba malowało się na mojej twarzy, bo rzucił:
-Chcę się tylko pożegnać, Eileen.
Uśmiechnęłam się.
-Miło z twojej strony.
-I chcę ci coś przekazać- podał mi małą, czarną sakiewkę.
-Co to?
-Należało do Brana.
Dar dla przyszłego dziedzica.
Muszę być krwią z Morganów.
Nie musisz, Lee. Wystarczy, że jesteś sercem, a kamień cię zaakceptuje.
Kamień?
Otworzyłam woreczek i wysypałam na dłoń wisior. Miał długi, srebrny łańcuch, z którego zwisał dość duży szmaragd w ozdobnej ramce. Cudo.
Masz go nosić, Lee.
Dlaczego?
-Pozwala rozpoznać elfy i chroni przed czarami- odparł Pascal, jakby nas słyszał.
Tak jest?
Nie, Lee. Po prostu ci tłumaczy.
-Dziękuję, Pascalu- rzekłam z prostotą.
-Mam względem twego ojca dług, a ja jestem zwolennikiem natychmiastowych gratyfikacji.
Pokiwałam głową. Nałożyłam wisior na szyję, a królewski kamień zabłysł na tle czarno-białych pasków bluzki.
-Do piątku- pożegnałam ich i wyszłam z zamku.
Przed nim czekał na mnie Rockie.
-Ellie...
-Daruj sobie, proszę.
-Nie chcę się kłócić, Eileen. Powinniśmy żyć w zgodzie. Przepraszam za kpiny, ale twoje osady...
-Wrócimy do tego we właściwym czasie- zauważyłam, że samochód mamy zatrzymał się nieopodal.- Muszę iść.
-Ellie, nie gniewaj się- jego kocie oczy lśniły niemą prośbą.
Westchnęłam.
-Choć zasłużyłeś, to się już nie gniewam.
Objął mnie w niedźwiedzim uścisku.
-Dziękuję.
-Pogadamy w piątek. Dajcie mi odetchnąć- uśmiechnęłam się. Pomachałam mu ręką i wsiadłam do samochodu.
Podróż nie należała do najmilszych. Mama była mrukliwa i nieobecna, a ja po prostu zmęczona. Opierając głowę na zagłówku, myślałam o Ignis. Kto by pomyślał, że jeden weekend może tak zmienić życie człowieka...
-Twój ojciec dzwonił. To znaczy Bran- powiedziała cicho matka, kiedy dojeżdżałyśmy do Dublina.
Tak, tato?
To mój sekretarz, Neil. Mały czar i twoja matka myślała, że rozmawia ze mną.
Sprytne.
-Po co? Przecież byłam z nim.
-Chce, byś spędzała tam weekendy, przerwy świąteczne, wakacje, ferie i każde dni wolne od szkoły.
.Musisz jakoś tym zarządzać, a nie chcę, byś porzuciła ludzką edukację. Wbrew pozorom jest przydatna.
-I co ty na to?- zapytałam cicho.
-Jestem za. Dobrze, że znalazłaś kontakt z Branem i chcesz tam wracać. Poznałaś jakiegoś chłopca? Ojciec coś napomknął...
Mamo, gdybyś wiedziała...
-Tak, jest taki jeden.
Nie mów jej nic o moich związkach, ok?
Po prostu mogłaby się zdziwić, gdybyś zaczęła nosić obrączkę.
Obowiązuje ona tylko w Ignis. Poza tym nie rozmawiałam jeszcze o tym z Finnem, dobrze o tym wiesz.
Nie musisz za niego wychodzić. Skazujesz się na cierpienie!
Puściłam to mimo uszu. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Matka zatrzymała się pod naszym blokiem, a ja wysiadłam z samochodu i rozejrzałam. Ogarnęło mnie nieprzyjemne uczucie zamknięcia. Brakowało mi bezkresnych łąk, błękitu nieba i czystego powietrza. Czyżby początki klaustrofobii? 
W moim niczym nie wyróżniającym się pokoju, na mojej nudnej, czarnej, satynowej narzucie siedziała Minnie, moja kotka. Koci kundel z piękną, popielatą sierścią. Dachowiec czystej krwi. Na mój widok zamruczała.
-Cześć, malutka- pogładziłam ją po łbie.- Też tęskniłam.
Rzuciłam torbę i rozejrzałam się po pokoju. Skąd gorycz? Skąd żal? Czegoś mi cholernie brakowało.
Nie powinno, prawda?
Więc dlaczego mam wrażenie, że gdzieś zgubiłam jakąś istotną cząstkę samej siebie?
Przybrałam się w szare, miękkie spodnie za kolano z zakochanymi misiami i różowy podkoszulek z rekinem. Mój strój do spania. Zwinęłam się w kłębek na wiklinowym fotelu w rogu mojego nudnego pokoju i katując uszy zawodzeniem o zostaniu, ciągłym odchodzeniu i zdawaniu sobie z tego sprawy... Po prostu nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Łzy bezwiednie potoczyły się po moich policzkach mokrym szlakiem uzewnętrzniając moje uczucia. Szalała we mnie burza. Minnie podeszła i wskoczyła na moje kolana, wtulając się we mnie. Ukryłam twarz w jej jedwabistym futerku modląc się o jakiś cud.

Następnego dnia obudziłam się w tej samej pozycji. Zesztywniała, opuchnięta i z bólem głowy godnym kilkudniowego picia.
Brawo, Lee..
Zamknij się. Nie chcę cię teraz słyszeć. Nie widzisz, że przetrawiam ostatnie wydarzenia?
Szybki prysznic, ubrane w pośpiechu ciemne rurki i duży, czarny t-shirt z jakimś widoczkiem na piersi. Zignorowane śniadanie i mordercze spojrzenie mamy. I łapiąc torbę w drodze do drzwi wyszłam na zatłoczone ulice Dublina.
***
Uff.. Nigdy tak nie ucieszyłam się z dzwonka. Spakowałam książki z ławki i niewiele sobie robiąc z nauczyciela, wyszłam. Ja już skończyłam. Lekcję mam do 14.35 i ani minuty dłużej.
Wychodząc ze szkoły od razu włożyłam słuchawki do uszu. Odcięta od szmeru miasta, który kiedyś kochałam, a teraz nienawidzę, czułam ulgę. Mój umysł znów katowała prośba, by pozostał. Tak, idealnie wpasowała się w mój nastrój. Zasłoniłam oczy ciemnymi okularami i ruszyłam przed siebie. Nie uszłam daleko, bo ktoś złapał mnie za ramiona, ściągając jednocześnie z uszu słuchawki.
-Co, do kur...- zaczęłam, ale popatrzyłam na napastnika.- Evan?- pisnęłam.- Skąd się tu wziąłeś?
Stał przede mną w całej swej przystojnej okazałości, która od pierwszego spojrzenia mnie urzekła. Cudowne, błękitne oczy, lekko uśmiech na perfekcyjnie wykrojonych wargach, ciemne włosy w nieładzie. Ubrany w zwykłą, granatową bluzkę i czarne jeansy stał przede mną mój młody bóg. Patrzyłam oniemiała na stojącego przede mną chłopaka.
-Co ty tu robisz?- szepnęłam.
Uśmiechnął się i zdjął z mojej twarzy okulary.
-Witaj, piękna. Przez ten strój nie bardzo mogłem cię poznać.
Dalej patrzyła na niego, nie rozumiejąc. Jego uśmiech pogłębił się, ukazując dołeczki na policzkach i urocze wgłębienie na brodzie.
-Przyjechałem w charakterze obrońcy majestatu.
Uniosłam brew.
-Jaśniej?
-Po twoim wyjeździe Pascal podniósł alarm w Ignis. Ktoś musi cię pilnować.
-Po co?
-Żebyś czegoś nie zmajstrowała.
-Zabawne- rzuciłam z sarkazmem.
-Eileen, powiedzmy sobie szczerze. Nie należy do zbyt... Spokojnych osób.
-Jasne, przestań. Nie potrzebuje ochrony!
-Gdyby to był Roarke, nie polemizowałabyś z jego zdaniem- rzucił z goryczą.
-Nieprawda! Rockie jest moim bratem- zacisnęłam pięści, napinając odruchowo ciało.
-Nie jest- potarł twarz zmęczonym gestem.
-Co chcesz powiedzieć?- zapytałam cicho.
-Może nie tu- złapał mnie za ramie.- Daleko mieszkasz?
-Nie chcę ciebie i tej rozmowy w moim mieszkaniu- rzuciłam cicho.
Skrzywił się, jakby go zabolało.
-To gdzie idziemy?
-Znam tu niedaleko fajne miejsce.
-Odpowiednie?
-Nie ma odpowiednich miejsc na takie rozmowy- rzuciłam cicho.
Skinął głową i ruszył za mną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz