niedziela, 25 sierpnia 2013

Nora Roberts: Słodka zemsta

Książka na odprężenie, jak zwykłam określać twórczość Nory Roberts. Nie jest to pierwsza z książek tej pani, która wpadła w moje ręce i powiem, że trudno je jednoznacznie określić jako dobre lub złe. Uwielbiam je czytać wieczorem, kiedy mam ochotę się wyciszyć i odstresować. Amerykańska autorka thrillerów literackich, która pod swoje skrzydła bierze zbrodnie, zagrożenie i gorący seks.
Adrianne jest pierworodną córką arabskiego szejka i gwiazdy Hollywood, której życie ze słodkiej bajki zmieniło się w ciąg bolesnych zdarzeń. Addy wie, że ojciec jej nie kocha, ponieważ nigdy tego nie ukrywał – od dziecka była odsunięta na bok ze względu na płeć. Phoebe, matka dziewczyny, nie może przyjąć do wiadomości, że jej wyśniony książę zmienił się w agresywnego tyrana. Czarę goryczy przepełnia gwałt, którego dopuszcza się arogancki mężczyzna, nie zdając sobie sprawy, że pod łóżkiem kuli się ze strachu ich córka. Phoebe postanawia działać i ucieka z córką do Nowego Jorku.
Kilka lat później, z bezbronnego dziecka zabranego ze spokojnego haremu do ruchliwego miasta, wyrosła pewna siebie i ostrożna kobieta. Addy nie miała lekko. Mimo że ojciec był bogaczem, to podczas rozwodu zabrał im wszystko, łącznie z podarkiem ślubnym Phoebe, najcenniejszym klejnotem świata – Słońce i Księżyc. Szejk wyrzekł się zarówno żony, jak i ich córki. Dla Phoebe było to pierwszym krokiem w stronę szaleństwa. Addy musiała stać się samowystarczalna i na dodatek zarobić na kosztowną opiekę nad matką. Dlatego właśnie Adrianne stała się najlepszą i najbardziej nieuchwytną złodziejką biżuterii. Kiedy matka popełniła samobójstwo, dziewczyna postanowiła odegrać się na ojcu i wykraść ukochany klejnot. Na jej drodze stanął ktoś równie przebiegły jak ona, agent Interpolu i były genialny włamywacz, Philip.
Czy karkołomna i pozornie niemożliwa akcja ma szansę się powieść? Czy Philipowi uda się obudzić uczucia w pozornie zimnokrwistej Adrianne? Kiedy sprawiedliwości stanie się zadość?
Uznaję, że fabuła nie jest zła. Chodzi mi tu o sam pomysł córki arabskiego szejka, która chce utrzeć nosa wyrodnemu ojcu. Z lektury kilku poprzednich książek wysnułam wnioski, że Roberts kieruje się jednym schematem: bohaterowie się nie lubią/jedno jest zakochane w drugim bez wzajemności/kochają się od dawna, ale bronią się przed tym uczuciem i nagle… Bum! I po ciągu mniej lub bardziej logicznych zdarzeń lądują w łóżku, by na koniec książki wyznać sobie miłość, a za chwilę żyć długo i szczęśliwie. Zawsze tak jest i żeby nie wiem, jak wymyślna była akcja, to jej schemat opiera się właśnie na takich wydarzeniach. To największy minus, bo po przeczytaniu trzech czy czterech książek to się robi po prostu nudne, ale z drugiej strony to jest romans, więc czego więcej się mam spodziewać?
Ogólny zarys książki i język mi się podoba, jest dobry i przyjemny dla oka. Jak już napisałam na początku – odpręża. Głównym wątkiem jest seks, który wisi w powietrzu już od pierwszego spotkania bohaterów. Oczywiście od początku między nimi iskrzy i nawet jeśli ona ma twarz jak zakaz wjazdu, a on metr pięćdziesiąt w kapeluszu, to i tak ostatecznie skończy się seksem. Życiowa mądrość pani Roberts – i tak wylądujesz w łóżku. Całość po prostu nie wymaga myślenia, bo akurat tu akcja nie jest zawiła. Jeżeli już wałkuję Roberts, to muszę zaznaczyć, że cykl o Evie Dallas bardzo przypadł mi do gustu. Ta sama autorka, a wystarczy zwykły romans zamienić na thriller romantyczny i mamy nieprawdopodobnie ciekawy efekt.
Podsumowując, nie powala. Czytałam o wiele lepsze romanse, gdzie powielanie schematu nie zabijała mnie powolną i bolesną śmiercią. Podkreślam, całość nie jest zła, podoba mi się pomysł, ale tu widzę ewidentne pisanie pod publikę. Nie dla mnie, zbyt ciężkostrawne. Przykro mi, droga pani Roberts, ale z całą moją sympatią jestem na nie.

środa, 21 sierpnia 2013

Locked out of haven 20/1

Coming back as we are

Szybko przebrałam się w coś luźniejszego i zabrałam się za ćwiczenia. Po południu miałam spotkać się z Laylą i Emmą, więc musiałam się śpieszyć. Julien był sadystą, jeśli chodzi o ćwiczenia. Wyciskał ze mnie ostatnie poty, a kiedy pół godziny przed południem zwlekłam się z areny czułam każdy, nawet najmniejszy mięsień. Chyba o to chodziło, prawda?
Po krótkim, orzeźwiającym prysznicu zeszłam na obiad. Julien stanowczo zabronił mi jeść przed treningami, obciąża żołądek, spowalnia. Głód motywuje. Przynajmniej w mniemaniu zmiennokształtnego. Najgorsza była walka wręcz. Jak niby miałabym tak mocno walnąć Juliena czy jego kumpla, żeby poczuł? Widziałam na jego twarzy szyderczy uśmiech i czułam, że muszę się postarać. Nie mogę przecież wyjść słaba. Jeśli przegram, stracę wszystko.
Ubrałam długą, powłóczystą suknię w kolorze dymu i rozpuściłam włosy. Nie chciałam afiszować się z moimi nowymi uszami. Musiałam wyglądać jak królowa, przynajmniej czasami, dlatego poświęciłam chwilę czasu na zamaskowanie wszystkich niedoskonałości i podkreśleniu atutów. W końcu zeszłam na dół. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że przecież dziś jest zwyczajny dzień, więc do obiadu miałam jeszcze trochę więcej jak godzinę. Skierowałam się do biblioteki. Na stojaku po środku stała kronika Ignis, mógł zajrzeć do niej każdy zainteresowany. Nagle zapragnęłam wiedzieć… więcej. Musiałam dowiedzieć się o moim kraju wszystkiego.
W końcu czujesz więź?
Tak… to dziwne. Jakbym odnalazła w końcu sens. Tu jest moje miejsce.
Od zawsze było.
Westchnęłam i usiadłam na podłodze z kroniką na niskim stoliku. Poczułam dreszcz i oparłam głowę na chłodnym drewnie.
Boję się, tato.
Rozumiem, malutka. Nie bój się. To, co mówił Pascal było prawdą, którą długo nie dopuszczałem do siebie. Nie możesz być moją córką, Finna na szczęście też nie.
A jeśli…? Nie zniosłabym tego.
Nie jesteś córką Finna. Nie jesteś też człowiekiem.
Jak to? 
Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Pamiętasz błogosławieństwo Noel? 
Jak przez mgłę.
No właśnie, ja też. To nie ja, ty też nie, nie do końca. Więc kto?
To było jak nakaz z góry. Musiałam to powiedzieć.
Czyja krew nie płynęła by w twoich żyłach, na pewno nie Finna. 
Oby tak było. To obrzydliwe! Cały czas się dziwię, dlaczego nikt nie był przeciwny temu małżeństwu!
U nas jest inaczej niż u ludzi. Wiele dynastii ma zaplątane drzewa genealogiczne, z potrzeby kraju czy ludu małżeństwa zawiera się w rodzinie.
To, co on robi jest po prostu upokarzające. Chce mnie ukarać. 
Bądź silna, malutka.
Pojedyncza łza stoczyła się po moim policzku.
To męczące. 
Wiem, ale dasz sobie radę. Pomyśl, że niedługo będę z tobą, pomagał ci w sprawach państwa dopóki nie pojawi się u twojego boku mąż.
Przed oczami stanął mi obraz Evana. Tata roześmiał się cichutko.
Chcę, by ta farsa się zakończyła. Bym mogła z nim być.
Kochasz go?
Jestem tego niemal pewna. 
Więc znajdź w sobie siłę. Dla siebie i dla niego. Jeśli teraz uda ci się stanąć na nogi, już nie upadniesz. Nie pozwolę ci, a w razie czego on cię podtrzyma. Musicie być tylko ostrożni. Nie tylko ludzie w tym zamku mają uszy, a Finn znany jest z przekupstwa.
Westchnęłam i usiadłam prosto.
Będę pamiętać.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Ja się zmywam, żeby nie było, że podglądam.
Roześmiałam się cicho.
Kocham cię, tato.
No przecież wiem. Ja ciebie też. Nie trzymaj już chłopaka w niepewności.
- Proszę - rzuciłam głośno, nie podnosząc się z miejsca.
- Ell? Wszystko dobrze? - Evan wszedł pewnym krokiem do pokoju. Widząc mnie, umościł się obok i popatrzył mi w oczy.
- Tak. Po prostu ucięłam sobie z tatą małą pogawędkę. Mimo wszystko potrzebuję do tego chwili spokoju i skupienia.
Ujął moja twarz w dłonie i starł kciukiem łzę z policzka.
- Wyglądasz ślicznie. Jak prawdziwa królowa.
- Chcę z tobą porozmawiać - nachyliłam się i wyszeptałam mu do ucha. - Czekaj godzinę po zachodzie słońca pod północną bramą.
Evan uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, ale nic nie mówił. Po prostu skinął głową.
- Czy mógłbym towarzyszyć mojej królowej w drodze do jadalni?
Roześmiałam się i króciutko pocałowałam. Naprawdę nie mogłam się powstrzymać.
- To będzie dla mnie przyjemność.

Agnieszka Kaźmierczyk: Księżyc nad świtezią

Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej historii. Opis fabuły na tylnej obwolucie był tajemniczy i krótki, więc niewiele mi pomógł. Na początku uważałam niemal, że nie zgadza się z książką! W trakcie czytania odrobinę mi się rozjaśniło, a potem już akcja pochłonęła mnie bez reszty.
Wojtek, niedawno osierocony przez matkę 16-latek przeprowadza się z tatą na Białoruś. W Nowogródku Antoni, ojciec chłopaka, ma rozpocząć nowy projekt, więc stawia wszystko ma jedną kartę i nie odwraca się za siebie. Zarówno ojciec jak i syn, są w żałobie po śmierci matki Wojtka i ciężko znaleźć im wspólny język. Antoni zostawia syna w małym domku nieopodal jeziora Świteź i sam jedzie urządzić ich nowe mieszkanie w Nowogródku.
Do tego momentu było normalnie, to znaczy: przyziemnie. Żadnych wydarzeń paranormalnych czy czegoś w tym stylu. Rzeczywistość. Już dzień po przeprowadzce, Wojtek poznaje sąsiadkę, dość sędziwą babuleńkę, Olgę, która po niedługim czasie staje się jego powiernikiem i przyjacielem. W tym samym czasie chłopak widzi ciemnowłosą piękność nad jeziorem i zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Ku swojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, ta sama dziewczyna otwiera mu kilka dni później drzwi do domu Olgi. Kiedy okazuje się, że dziewczyna jest córką staruszki, pojawia się pierwszy wyłom w zaufaniu, jakim chłopak darzy Olgę. Svietlana, dziewczyna z nad jeziora, staje się kimś bardzo ważnym dla Wojtka, jednocześnie chroniąc swoich sekretów, których ma bez liku. I to może właśnie Wojtek będzie tym, który jej pomoże?
Co wspólnego mają pradawne legendy i współczesny nastolatek? Jak daleko sięga zaufanie Wojtka i w ile jest skłonny uwierzyć? Czy pomoże Svetlanie odnaleźć jej prawdziwe „ja”?
Łojma, vodja, odyn i śmiertelny chłopak w świecie, którego granicę są niejednoznaczne. Ta historia mnie po prostu oczarowała! Jest dopracowana, pomysłowa i jedyna w swoim rodzaju. Na podstawie mitologii Celtów, Greków i Rzymian powstał cały rząd powieści, operujących tymi samymi postaciami. Tu autorka pokazuje, że nie musimy sięgać po olimpijski zastęp czy moc druidów, by stworzyć naprawdę udana książkę na podstawie mitów i legend. Kto by pomyślał, że w naszej, słowiańskiej mitologii kryje się tyle ciekawych rzeczy…?
Wojtek początkowo wydawał mi się nieco flegmatyczny, jego działaniom brakowało spontaniczności i jakiegoś młodzieńczego polotu. Dopiero dzięki Svetlanie chłopak otworzył się na świat i zaczął zachowywać się jak na młodego człowieka przystało. Miłość zmienia go na lepsze.
Powieść jest naszpikowana niesamowitymi wydarzeniami. Na stosunkowo niewielką objętość mieści się masa zdarzeń, zawiła akcja i masa emocji. Podoba mi się to, bo nie zawsze ilość oznacza jakość.
Podsumowując, jestem jak najbardziej za! Przyznam szczerze, że koniec mnie powalił i z zaskoczeniem patrzyłam na ostatnią stronę. Jak to?! To jedna z tych książek, które powodują „kaca książkowego” i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Dużo czasu spędziłam rozmyślając nad ciągiem dalszym. Czy jej się udało? Co z nim? To chyba największy wyraz uznania z mojej strony. Książka została ze mną, a ja z łatwością przeniosłam ją do życia codziennego. Jest po prostu świetna.

sobota, 17 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/3

Light up the world

Pascal oczywiście nie spał. Czasami zastanawiałam się, czy on w ogóle kiedykolwiek wyłącza ten zapracowany umysł. Kiedy weszliśmy do jego komnaty, był już na nogach, świeżutki i z delikatnym, dobrotliwym uśmiechem na ustach.
- Witaj, pani - skłonił się w pas. Jak zwykle zarumieniłam się na to powitanie, ale mag był wyjątkowo przywiązany do etykiety.
- Magu - również złożyłam ukłon przed nim. Był starszy, mądrzejszy i przede wszystkim był mi bardzo drogi.
- Co cię sprowadza o tak wczesnej porze, Elieen? - zmierzył wzrokiem mój strój, od bosych stóp po rozczochrane włosy. Nie musiałam czytać w myślach, by wyczuć jego dezaprobatę.
Nie wiń go. Jest człowiekiem z wielkim przywiązaniem do korony.
Westchnęłam.
- Mam dość  pilną sprawę- odgarnęłam włosy do tyłu. - Chyba jestem elfem.
Pascal zmarszczył brwi. 
- Nie możliwe. Po prostu… - oddalił się kilka kroków.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Bo jestem niemal pewien, że twoim ojcem jest James - mężczyzna spojrzał mi w oczy. - Bracia Morgan odpadają.
Poczułam ulgę i niepokój. Ulgę, bo nie byłam dzięki temu spokrewniona z Evanem, jednak co teraz? Nie jestem członkiem tej rodziny, więc nie do mnie należy korona. Szlag.
- Skąd wiesz?
- To akurat proste. Musiałem tylko zajrzeć tu tam by odświeżyć pamięć. Bran nie może mieć dzieci. On o tym wiedział. Kilka miesięcy podczas podróży zaraził się od małego dziecka świnką. Dla młodego organizmu to nic, ale u dorosłego powoduje niepłodność - tłumaczył z lekarską obojętnością. - A Finn, no cóż… Jego nie było w zamku. Był na południu kraju w interesach.
- Co teraz? 
- Musimy się dowiedzieć kto jest twoim ojcem- rzucił Evan stanowczo.
- My przecież wiemy - odparł ze spokojem czarodziej. - James McKinley. 
- Więc jakim cudem mam te uszy?!
- Nie tylko.
- Słucham?! Co jeszcze się zmieniło?! - czyżbym coś przeoczyła?
- Twoja cera jest bledsza, a włosy nabierają czystej barwy czerwieni. 
- Wiedziałeś. Już wcześniej zauważyłeś, że się zmieniam.
Mag skinął głową i ciężko usiadł na fotelu.
- Wiedziałem, od kiedy wypiłaś pierwszą miksturę. One są specyficzne, na ludzi nie działają. Potem, połączenie kamieni… od tamtego momentu się zmieniasz. Każdego dnia ukradkiem szukałem w tobie elfa i widziałem coraz więcej. Niedługo będziesz fizycznie jak jedna z nas.
- Jak? - usiadłam na podłodze i wpatrzyłam się w mężczyznę.
- Znam jedną, bardzo logiczną możliwość. To Loreen macza w tym palce.
- Babcia chłopaków?- uniosłam brwi.
- Tak. Bran i Finn dostali kamienie, które mieli przekazać, odpowiednio córce i żonie. Ja zrobiłem to za Brana. Loren wiedziała, kim jesteś i co masz za zadanie. Była potężną czarownicą. Myślę, że ona po prostu stara się pomóc ci żyć wśród elfów. Jesteś ich królową, nie powinnaś się wyróżniać.
- To przez te kamienie?
- Nikt wcześniej nie mógł ich trzymać na raz. Siła magii niejednego elfa, istotę magiczną w końcu, zwaliła z nóg. A ty nie dość, że bez problemu mogłaś je używać, to jeszcze je połączyłaś. One czekały właśnie na ciebie.
Westchnęłam i oparłam głowę na ścianie.
- To wszystko jest bardzo dziwne. 
- Pora przywyknąć - uśmiechnął się Pascal. - A teraz do roboty. Miałaś ćwiczyć przed turniejem.
Zerwałam się z miejsca.
- Już lecę- uśmiechnęłam się i wybiegłam z komnaty.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Magda Bielicka: Lista: Historia zbrodni niedoskonałych

On, ona, ona w wersji mini i futrzak. Jak dużo niespodzianek może nieść taki mix na jednym metrażu? Nie potraktowałam dosłownie tytułu, więc rozwój wydarzeń był dla mnie zaskoczeniem, po części nawet małym szokiem…
On ma wredną, bezimienną kocicę. Ona grzeczną, czteroletnią córeczkę. On – zupełnie bezsensowną pracę doradcy finansowego, ona – dość znośną posadę nauczycielki. Oboje mają problemy finansowe i mogą stracić dach nad głową. Adam, główny bohater, jest o tyle w szczęśliwszym położeniu, że ma mieszkanie na akt własności. Spłaca kredyt na raty, lecz po zmianie pracy nie ma pieniędzy. Agnieszka, młoda matka, właśnie została wyrzucona z kawalerki. Adam postanawia wziąć współlokatora, by móc jakoś wyjść z finansowego dołka. Kiedy traci już nadzieję na odpowiedniego kandydata spełniającego jego wybredne wymagania, w drzwiach jego mieszkania pojawia się Agnieszka z córką.
Okazuje się, że ta dwójka jest siebie warta. Akcja przyspiesza, nabiera tempa i pojawia się pierwszy trup. Przypadkiem, oczywiście. Szukając rozwiązania kłopotów, nasza kreatywna parka wpadła na pomysł „pożyczenia na wieczne oddanie” pewnej sumy pieniędzy od byłego szefa Agnieszki, który zachował się w stosunku do niej wyjątkowo nieładnie. Ten jednak wraca wcześniej do domu… i kończy leżąc u podnóża schodów po przekoziołkowaniu z góry.
Dalej jest już tylko lepiej. Załatwienie jednych problemów, rodzi następne… I kolejne „przypadkowe” zbrodnie. Kiedy uczciwe sposoby zawiodły, pora na nieco bardziej wyszukane sposoby na wyrównanie rachunków. Tylko czy upragniony stan stabilizacji jest rzeczywiście tak usłany różami?
Jakie problemy przyniesie obojgu nagły zastrzyk gotówki? Czy są gotowi na kolejne przestępstwa? Jak bardzo namiesza w ich życiu biologiczny ojciec córeczki Agnieszki i czy ci dwoje w ogóle mogą być razem? A co najważniejsze… Z iloma trupami na sumieniu skończą?
Zabawna, ciekawa i przemyślana książka. Cudownie dokładna, napisana humorystycznie i z wielkim dystansem do rzeczywistości. Bohaterowie mają tak dziwne i pokręcone życie, że po prostu nie da się przejść ot tak obojętnie obok tej książki. Akcja jest zawiła i zakręcona, ma naprawdę świetny smaczek. Podoba mi się pomysł na całość. Niebanalny, a jednak tak przyziemny. Kto by pomyślał, że coś takiego można wynieść ze zwykłego życia? Powiem szczerze, że miałam mały problem z początkiem, bo całość zaczyna się od opisu dość nudnego i prozaicznego życia Adama. Jednak w miarę, jak przewracałam kolejne kartki, podobało mi się coraz bardziej i w końcu zakończyłam to kompletnie zauroczona i rozbawiona. Ta niedługa, przyjemna książka niesie za sobą echo dawnych lat, mistrzowską grę słowem i dużo pozytywnej energii.
Podsumowując, wielkie i pozytywne TAK dla tej książki. Pani Bielicka jest idealnym dowodem na to, że Polacy też umieją pisać i to z jakim skutkiem! Cud, miód, orzeszki! Poproszę o więcej takich książek na polskim rynku wydawniczym!

środa, 14 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/2

When you get what you want but not what you need

Obudziłam się świeża jak poranek i w końcu wyspana. Chociaż moim łóżkiem była dziś podłoga, moje mięśnie były rozluźnione i nie widziałam w zasięgu wzroku żadnych poważniejszych ran. Wypuściłam z rąk kamień, powoli wstałam z miękkiego dywanu, a później przeciągnęłam się. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miękkie fale rudo-brązowych włosów, kobaltowe, lekko skośne tęczówki, blada cera, spiczaste uszy…
Zaraz, co?!
W sekundzie oprzytomniałam i wróciłam  do lustra. Spiczaste uszy?! Przyjrzałam im się dokładnie i nie zmieniły się nawet na sekundę. Naprawdę były delikatnie spiczaste na czubkach. Jakaś paranoja. 
Ubrałam się szybko w białą, lekką sukienkę i boso wybiegłam na korytarz nie przejmując się brakiem makijażu, nie etykietowym strojem czy rozwianymi włosami. Musiałam jakoś to wyjaśnić. Tupot moich stóp niósł się po pustych, ogromnych korytarzach z wysokim sklepieniem. 
Bez chwili wahania otworzyłam drzwi do jadalni  i aż cofnęłam się ze zdumienia. Na kanapie obok mojego brata siedziała Noel z dość wyraźnie zarysowanym brzuszkiem. Cała promieniała, jeszcze piękniejsza niż zwykle. Roarke z rozmarzonym wyrazem twarzy karmił ją winogronami, trzymając jedną dłoń na jej brzuchu i nogi ciężarnej na swoich kolanach. Słodki, sielski obrazek. Mój kochany braciszek, choć wciąż obandażowany i z gipsem na barku, wydawał się szczęśliwy i spokojny. Widok Noel zdziwił mnie, bo kobieta na jakiś czas zniknęła z mojego pola widzenia. Ja miałam zbyt dużo na głowie, by się nią martwić, a i ona odsunęła się w cień. Teraz jednak widać było, że macierzyństwo to zdecydowanie jej bajka.
Chrząknęłam cicho, a przyszli rodzice dopiero wtedy zauważyli moja obecność. Rockie momentalnie spoważniał i popatrzył na mnie ze strachem zmieszanym z braterską czułością.
-Elieen? Wszystko dobrze?
-Tak- uśmiechnęłam się. Podeszłam do Noel i ujęłam jej twarz w dłonie.- Witaj, mateczko- to działo się poza mną. Nie kontrolowałam słów ani odruchów mojego nieposłusznego ciała.- Bądź błogosławiona ty i dziecko w twoim łonie- delikatnie złożyłam pocałunek na jej czole.- W nim będzie siła i mądrość. Błogosławieństwo Morrigan spływa na twe dziecię i napełnia je mocą.
Oczy kobiety błyszczały. Skłoniła głowę w wyrazie szacunku. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza.
-To dla mnie wielkie wyróżnienie, pani. A dla naszego dziecka dar.
Spojrzałam na brata, który spoglądał na to wszystko z dziwnie zaniepokojoną miną. Pogładziłam go delikatnie po głowie.
-Spokojnie, braciszku. Twój potomek będzie światłym i inteligentnym młodzieńcem. Zadba o to sama Morrigan.
Rockie rozchmurzył się i delikatnie objął mnie zdrowym ramieniem w talii.
-Co się stało, mała?
-Widziałeś może Evana?- zapytałam, jakby nagle wracając do siebie. Cholera, dziwne to było.
-Jeszcze nie. Chyba nie schodził jeszcze na śniadanie.
Skinęłam głową.
-Dzięki, Rockie. Muszę już iść- uśmiechnęłam się do obojga i dosłownie wybiegłam z pokoju.
Musiałam dopaść Evana i jak najszybciej iść z nim do Pascala. Tak naprawdę nie musiałam najpierw zawiadomić Evana, ale potrzebowałam go. Słów, ze wszystko będzie dobrze, że na pewno to tylko jakaś pomyłka, drobna usterka. 
Pokój mojego faceta był po drugiej stronie zamku. W pośpiechu mijałam kolejnych ludzi łowiąc ich spojrzenia. Byli zdziwieni, jednak pamiętali o etykiecie. Tego samego nie można było powiedzieć o mnie. Biegłam boso, z rozwianymi włosami, kompletnie nie zawracając sobie głowy niczym poza Evanem. 
Jak można się domyśleć, do jego pokoju wpadłam zmęczona, z przyśpieszonym biciem serca i urwanym oddechem. Ten zamek to istna plątanina korytarzy i schodów! Wydawało mi się, że nie mają końca!
Niecierpliwie zapukałam.
-Już, już- usłyszałam zaspany głos Evana, kiedy dobijałam się jak głupia. Otworzył drzwi i kiedy zobaczył mnie w powyżej opisanym stanie… zdębiał.- Ell? Wszystko dobrze?
-Niekoniecznie- jęknęłam i wtuliłam się w jego ramiona. 
Zamknął za nami drzwi i posadził mnie na łóżku. 
-Co się dzieje?- zapytał, klękając u moich stóp.
Uwielbiałam jego oczy. Czysty, lazurowy błękit i wachlarz ciemnych rzęs. Do tego przystojna męska twarz i czarne, ciut przy długie włosy… mogłam na Noego patrzeć wiekami. Uniósł brew, czekając na odpowiedź. Bez słowa zgarnęłam włosy do tyłu, ukazując uszy. Evan zmarszczył czoło.
-Co myślisz?
-Masz uszy jak elf.
-Przecież wiem! Nie jestem elfem! Moi rodzice byli ludźmi!
Westchnął i wziął mnie za rękę. 
-Idziemy do Pascala. Jeśli ktoś zna odpowiedzi, to tylko on.

Kinga Matusiak: Co-dziennik sfrustrowanej trzydziestolatki

Mój akt urodzenia wskazuje na nieco inny wiek niż bohaterki, sięgnęłam więc po tę książkę z delikatną niepewnością. Po chwili namysłu ja, nie trzydziestolatka, postanowiłam spróbować. Bo właściwie dlaczego nie? Zawsze byłam zwolenniczką poszerzania horyzontów. Po tej książce poszerzyłam i
to sporo. A najlepsze jest to, że zrobiłam to zwijając się ze śmiechu.
Kinga jest współczesną trzydziestolatką. Bardzo hm… szczerą, współczesną kobietą. Mieszka z chłopakiem, prowadzi firmę, odwleka w czasie kolejne dziecko i wkurza się na sąsiadów z dołu. Normalka. Akcja rozpoczyna się zwykłego, szarego dnia, kiedy to nasza bohaterka opisuje leniwe popołudnie i nawyki swoje oraz jej chłopaka, nazwanego tu Szanownym, ze względu na ochronę danych osobowych. Ta kobieta bez skrępowania opisuje swoje problemy gastryczne, PMS, okres, podchody Szanownego i wszystko wydaje się być bardzo na miejscu. Słowotok bohaterki okraszony różnymi smaczkami z jej życia jest miły dla oka. Trudno mi znaleźć jednoznaczny, główny wątek całości, może poza zmianą mieszkania i użeraniem się z „filharmonią”. Humorki bohaterki, mistrzowskie zgrania wobec Szanownego (milion razy zastanawiałam się jak mocno musi ją kochać, skoro to znosi) i wszystkie porady do Czytelnika są bezcenne. Kinga potrafi obrażać się na swojego lubego, a ten chodzi za nią na palcach i dogadza. To jest wychowanie! Do tego dochodzi jej spojrzenie na świat, poglądy i wszystkie aspekty życia społecznego. Zabawa gwarantowana! Dalej akcja przeskakuje do różnych epizodów wspólnego życia. Pojawia się przepis, porady pt. „Jak zrozumieć kobietę?”, zawartość damskiej torebki (coś dziwnego…?) czy problemy ciuchowe. Narratorka ma bardzo ciekawe podejście do zakupów, seriali zapychających ramówki i kultury internetowej. Nic, tylko czytać!
Główna bohaterka, a jednocześnie autorka Co-dziennika jest osobą z przecudownym poczuciem humoru. Czytając dosłownie leżałam na podłodze zwijając się ze śmiechu. Uwielbiam książki, które przemawiają bezpośrednio do Czytelnika. Ta książka, choć wyglądająca bardziej jak wpis z bloga z tymi wszystkimi buźkami i onomatopejami, jest bardzo bliska przeciętnej posiadaczce pary chromosomów X. Problemy Kingi są takie… przyziemne. Takie ludzkie. I trafiające bezpośrednio do każdej kobiety, niekoniecznie sfrustrowanej trzydziestki. PMS jest zdradzieckim zwierzątkiem w każdym wieku. Bardzo pouczające są sceny, kiedy Kinga opisuje jak „tresuje” Szanownego. Dawno się tak nie śmiałam, jak przy scenach z papierem toaletowym. Do dziś zastanawiam się, czy nie skorzystać z tego sposobu…
Polecam ogromnie każdej kobiecie, nawet tej mniej sfrustrowanej czy szalonej. Lwią część całej akcji przepełniają barwne opisy przyziemnego życia. Nie znajdziesz tu, drogi Czytelniku, kwiecistych opisów, kolorowania rzeczywistości czy delikatności słabej i uległej kobietki. Kinga to kobieta, która ustawia faceta pod swoje dyktando i jest to bardzo humorystyczne. Nie wiem, czy pan Szanowny by się ze mną zgodził… Jest to świetna, lekka lektura i powiem szczerze, że z chęcią sięgnęłabym po ciąg dalszy. Może i styl ukazany w Co-dzienniku nie jest bez zastrzeżeń, bo dość często pojawiają się przekleństwa czy coś w tym stylu, ale podoba mi się! Jak ostatnio powiedział mój przyjaciel: „Świat nie jest czarny ani biały. Posiada całe mnóstwo odcieni szarości.” Ta książka jest tego dowodem.
Podsumowując mój wywód: jestem absolutnie na tak! Może przez wzgląd na mój młody wiek w stosunku do autorki patrzę na całość odrobinę inaczej, ale hej! Nic co kobiece nie jest nam obce, czyż nie? Jestem absolutną fanką bezpretensjonalnego pióra Sfrustrowanej i jej świetnego poczucia humoru. Jest to książka, która przegoni każdy smutek, smuteczek czy chandrę, wyczaruje uśmiech na twarzy w nawet najbardziej ponury dzień. Dziękuję z całego serca autorce w imieniu swoim i wszystkich Czytelników, który sięgną po historię Sfrustrowanej, lub którzy już ją przeczytali. Ja na pewno do tej książki wrócę, za tydzień, miesiąc czy rok, ale na pewno. Niektóre rzeczy czyta się z cudowną swobodą i to właśnie jest jedna z nich. Naprawdę polecam.

sobota, 3 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/1

Nobody said: "It was easy"

 

Oczywiście wróciłam. Oczywiście skopałam kolejną dupę. I oczywiście byłam z siebie dumna. Nie robiłam to dla samej siebie, bo satysfakcję psuła świadomość, że nie gram do końca fair. To, co powinnam właśnie osiągnęłam. Walczyłam później kolejno ze zmiennokształtnym, jednym z kumpli Juliena  i później demonem ziemi. Była to ciekawa walka, bardzo rzadko mam okazję do starcia z kimś takim. Furion, jak później się przedstawił, był w połowie z kamienia, a męski tors pokrywały rozliczne znaki i winorośle. Nie ulegało wątpliwości, kim jest. Z nim wygrałam z trudem. Już po walce z kumplem Juliena, Roarke i Evan głośno domagali się zakończenia walk. Nie chciałam jednak, musiałam pokazać, że jestem silna. Na tyle, by zmierzyć się z koniowatym. Na tyle, by zastąpić własnego brata.
Kiedy Furion w końcu uniósł ręce w geście kapitulacji, padłam na ziemię bez sił. Trzech przeciwników takiego formatu mimo wszystko zdrowo nadszarpnęło moją siłę. W jednej chwili byli obok mnie Evan i Alaric, Roarke patrzył na wszystko z niepokojem. Nadal nie mógł samodzielnie się poruszać.
-Wszystko dobrze?- zapytał Rick, podając mi rękę.
Ujęłam ją i wspomagana przez Evana stanęłam na nogach.
-Wytrzymaj jeszcze chwilę- rzucił cicho.- Nie powinni cię widzieć na kolanach.
Skinęłam krótko głową i po kolei podziękowałam za walkę. Zaraz u mego boku pojawił się Pascal.
-Myślę, że pokazałaś nam wszystkim, że jesteś nie tylko mądrą, ale i waleczną królową. Nie boisz się krwi i bólu.
-Będę mogła wystąpić zamiast Roarke?- zapytałam cicho.
-Nie mam przeciwwskazań.
Uśmiechnęłam się szeroko i skłoniłam się przed nim.
-Dziękuję.
-Podziękujesz po walce z centaurem.
Skrzywiłam się.
-Dam radę. Zobaczysz.
-Jestem tego pewien. Zastanawia mnie tylko, jaką cenę przyjdzie ci zapłacić- powiedział i odszedł.
Dumnie wyprostowana ruszyłam przed siebie. Tłum rozchodził się, robiąc mi miejsce i kłaniając się. Nie byłam przyzwyczajona do takiego zachowania, ale byłam również za słaba by czuć się zakłopotana.
Minęła jedna krótka godzina i mikstura przestała działać. Wszystkie ciosy wróciły ze zdwojoną siłą. Wciąż drżąc po kąpieli chwyciłam w obie dłonie kamienie, które w przedziwny sposób złączyłam ze sobą. I zaczęłam się modlić. Nie do Boga, lecz do moich przodków. By dali mi siłę. Ściskając w niepewnych i zakrwawionych dłoniach kamień czułam, jak ciepło wibruje w moim ciele. Wiedziałam, że to dobry znak.
Chwilę później ciemność otuliła mnie jak miękki koc, zabierając ze sobą ból i zmartwienia.