niedziela, 28 kwietnia 2013

Dee Shulman: Gorączka


Kiedy gorączka mąci zmysły, ciało staje się niezależne od woli, w przedziwny sposób łączą się dwa światy, które nie maja prawa mieć styczności, z prawie dwutysięczną przepaścią.

Ewa Koretsky jest 16-latką z wilczym biletem na przyszłość. Spowodowała już wywalenie jej z dwóch szkół w York, rodzinnym miasteczku, chociaż w jej życiu to właśnie nauka jest najważniejsza. Nastolatka posiada bowiem niezwykle rzadką umiejętność: ma fotograficzną pamięć i niezwykły talent do łamania zapór bezpieczeństwa w komputerach. Najchętniej nie wychodziłaby z biblioteki, „pożerając” kolejne książki. Typ samotniczki, outsiderki z wyboru.
Sethos Leontis jest Katalończykiem w kajdanach przywleczonym do Rzymu. Jest jednym z najlepszych gladiatorów, dotąd niepokonanym. Jednak podczas jednej z walk zostaje dotkliwie zraniony przez przeciwnika. Trawiony gorączką, niemal umierający, zostaje oddany pod opiekę Flawii, jej męża i przybranej córki, Liwii.
Ewa przypadkiem odkrywa, że w Londynie jest szkoła dla szczególnie uzdolnionych nastolatków, St. Magdalene’s. Pisze podanie o stypendium i.. dostaje się.
Ranny Sethos zakochuje się z wzajemnością  w Liwii, sprowadzając tym samym na obojga nieszczęście. Dziewczyna jest obiecana innemu, na dodatek prokuratorowi, najbardziej wpływowemu człowiekowi. Podczas próby ucieczki z ukochaną, Seth zostaje dotkliwie zraniony, a Liwia zamordowana. Niedługo potem chłopak umiera na tajemniczą gorączkę…
Ciekawość i niemal chora fascynacja biologią wpędzają Ewę w kłopoty. Dziewczyna, przypadkowo zakażona wirusem, ociera się o śmierć. A tajemnicza bakteria, znika z ciała Ewy tak szybko, jak się pojawiła. Dziewczyna wraca do codzienności  w St. Mag’s. Z dala od matki, dla której była ciężarem i jej nowej rodziny. Prawie wszystko wróciło do normy.
Zderzenie Ewy i Sethosa to jak zmieszanie dwóch światów. Współczesnego Londynu i starożytnego Londinium. Świat obojga bohaterów ulega zmianie i każde z nich wie, że nie zapomni drugiego.
Intrygująca, pełna wątków, zwrotów akcji i.. odrobinę ciężka w odbiorze. Podoba mi się ta gra, iż bohaterowie stykają się ze sobą dość późno. Gladiator i nastolatka przez większość książki prowadzą odrębne życie, zdawało by się – nie mające ze sobą nic wspólnego. To dwa punkty widzenia, dwa typy narracji. I miejscami wydaje się, że Ewa jest bardziej „męska” niż gladiator. Podejmuje śmiałe, często dziwne decyzje i uczy się funkcjonować w społeczeństwie. Mimo wielu ciosów, podnosi się.
Historia sama w sobie to powielenie wielu innych, gdzie dziewczyna wyjeżdża do szkoły z internatem z dala od domu i tam się zakochuje w kimś niebanalnym. Tutaj oprócz tego mamy wątek tajemniczego wirusa i zmieszanie dwóch światów.
Nie wiem, jak ją ocenić. Pozostawia po sobie słodko-kwaśny posmak. Kaca książkowego- brak. Przeczytam kontynuację z czystej ciekawości, ale mam nadzieję, że autorka doda trochę życia Sethowi. Książka naprawdę nie jest zła. Po prostu… Mając świeżo w pamięci inne, dość dobre książki ta zawiodła.

sobota, 27 kwietnia 2013

Kimberly Derting: Ukryte


Podobno najlepsze książki przychodzą do nas same… Nie wiem, czy to szczęśliwy traf czy złośliwy chochlik sprawił, że w moje zachłanne łapki trafiła ta książka, jednak jedno nie ulega wątpliwości – nie żałuję nawet sekundy poświęconej tej książce.

Główną bohaterką jest Violet Ambrose, uczennica przedostatniej klasy liceum. Z pozoru normalna, poukładana nastolatka skrywa pewien sekret. Ma dar, dość specyficzny: wyczuwa „echo” zamordowanych istot: dźwięki lub kolory, które wydają tragicznie zmarli. Jako 8-letnia dziewczynka spacerując z ojcem po lesie, który jest jej drugim domem, odnajduje zwłoki młodej dziewczyny. To wstrząs dla wszystkich świadomych zdolności dziewczyny, bo do tej pory znajdowała głównie martwe zwierzaki.

W radzeniu sobie z tym dziwnym piętnem pomaga Vi jej najlepszy przyjaciel, Jay Heaton. Dziewczyna zna go od dzieciństwa, razem szukali i grzebali martwe zwierzaki, grali w piłkę i w końcu poszli do tej samej szkoły. Wszystko jest idealnie do momentu, kiedy dziewczyna dostrzega, że jej uczucia względem Jaya uległy diametralnej zmianie. I nie tylko ona zauważyła wakacyjną zmianę chłopaka. Vi uczy się żyć z nowymi uczuciami, a w miasteczku ginie dziewczyna. Podczas imprezy na zakończenie lata, to właśnie główna bohaterka odnajduje jej zwłoki. Ale to nie pierwsze i jedyne zniknięcie. W miasteczku robi się coraz niebezpieczniej. Fala zdarzeń porywa Violet, a za nią Jaya.
Powiem szczerzę, że opis tej książki w Internecie nie zachęca do jej przeczytania. Wydaje się, że to kolejna opowieść o pustej nastolatce zakochanej w swoim przyjacielu, jednak na całe szczęście tak nie jest. Violet jest dziewczyną, z którą każda z nas może się utożsamić. Jednocześnie jej zdolności są mroczne i przyprawiają o dreszcz. Akcja się zawija i zapętla. Aż do ostatniej strony, Czytelnik nie jest pewny końca książki. Czytając ostatni rozdział drżałam o życie tych dwojga, choć przecież zwykle rozwiązanie akcji jest wcześniej, to jednak trzymająca w napięciu ciekawa historia, łącząca w sobie wątek morderstw z zimną krwią, niepewności i rozterek nastolatki oraz nieco otoczkę pierwszej prawdziwej miłości to mieszanka wybuchowa!
Mimo mojego zafascynowania książkami fantastycznymi, książka Kimberly Derting urzekła mnie. Doceniam fakt, że naprawdę mnie wciągnęła i przez długie godziny nie pozwalała zasnąć. Nie jest to zbyt dobra książka na dobranoc. Budzi w Czytelniku frustrację, lek i ciekawość. Istny koktajl Mołotowa.
Naprawdę, z mojej strony polecam. Nie codziennie spotyka się do tego stopnia słodko-gorzką powieść dla nastolatek, która łączy dobry kryminał i powieść obyczajową.

piątek, 26 kwietnia 2013

Cassandra Clare: Miasto Kości


Co byś zrobił, gdybyś pewnego dnia dowiedział się, że jesteś Nephilim, starożytną rasą stworzoną przez anioła Razjela. Mieszańcy człowieka i anioła przebywają wśród nas, ukryci, ale wciąż obecni, są naszą niewidzialną ochroną. Nazywają ich Nocnymi Łowcami, którzy przestrzegają praw ustanowionych w Szarej Księdze, nadanych im przez Razjela. Chronią nas przed demonami i Wyklętymi, którzy złamali Prawo. Nocni Łowcy nie akceptują również innych Podziemnych: wampirów, wilkołaków, oraz bezpłodnych mieszańców: czarodziei i wiedźm.

I z dnia na dzień w ten świat zostaje wrzucona Clarissa Frey. Artystka, która swoje nudne i prozaiczne życie u boku matki i jej przyjaciela zmienia w ciągu jednego wieczoru w klubie. Razem ze swoim wieloletnim przyjacielem, Simonem, pojawia się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. W dziwnych okolicznościach poznaje trójkę nastolatków: Jase’a, Isabelle i Aleca. Zdaniem Clary, nowi znajomi razem z ich zapędami nadają się tylko na oddział zamknięty. Jednak podejście dziewczyny się zmienia, gdy znika jej matka, a ona sama zostaje zaatakowana. Dziewczyna dowiaduje się, ze ktoś majstrował w jej głowie i jej matka nie jest tym, za kogo ja uważała. Co może spotkać tą rudowłosą damę w innym świecie?
Jedna z tych pozycji, które zaczynają się łagodnie, a potem wrzucają Nas w sam środek akcji. Historia ciekawa, powiem więcej, fascynująca. Złapałam się na tym, że kończąc jeden rozdział nie mogłam się doczekać następnego. Napisana dość prostym językiem, wiec nie było większych problemów ze zrozumieniem. Po raz kolejny trafiłam na książkę, gdzie główni bohaterowie maja niewyparzony język. Docinki Jase czasami potrafią zwalić z nóg Czytelnika, duża dawka akcji i wartki tok wydarzeń sprawiają, że tą dość grubą książkę czyta się jednym tchem.
Zaintrygował, i w rezultacie na koniec, zadziwił mnie wątek miłosny w tej książce. Nie chcę Wam za dużo mówić, ale zamykając tą książkę już czułam, jakbym oberwała obuchem w głowę. I czym prędzej wzięłam się za ciąg dalszy. Bo przecież to nie może się tak skończyć!
Miasto kości nie zawiodło mnie, jako pożeracza fantasy. Ukazało jeszcze inny punkt widzenia, co cenie w książkach. Ostatnio bardzo rzadko Czytelnik może spotkać coś innego niż wszystko. Dlatego wielkie brawo dla autorki. Jestem niemal pewna, że przeczytam ciąg dalszy. Choćby po to, żeby się przekonać co z tego wszystkiego wyjdzie.

Locked out of haven 16/2

Maybe I can change your mind


Zostawiliśmy samochód poza terenem zamku. Takie były wymogi i nawet ja nie mogłam ich kwestionować. By podejść do głównego wejścia, trzeba było niemal obejść dookoła zamek z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Poganiając Evana biegłam, a ludzie schodzili mi z drogi. Nie miałam czasu myśleć o niczym poza moim bratem. Myśl, że jest ranny napawała mnie przerażeniem. Powinnam być twardsza i silniejsza, jednak nie bardzo mi to wychodziło.
Wpadłam do zamku i natychmiast skierowałam się do wieży. Miedzy drugim a trzecim piętrem uznałam, że przydałaby się winda. Kondygnacje wyżej klęłam architekta na czym świat stoi. Wdrapując się ostatkiem sił do drzwi  wieży zastanawiałam się co ja u licha wyprawiam. Wchodząc do komnaty zapomniałam o zmęczeniu.
- Roarke – szepnęłam łamiącym się głosem i podeszłam do brata. Młody mężczyzna był blady jak prześcieradło, na którym leżał, pionowe szramy szpeciły jego pierś, a twarz wydała mi się nienaturalnie napięta. Cierpiał.
- Eileen – usłyszałam za sobą Pascala. Odwróciłam się na pięcie i miażdżąc go wzrokiem, zażądałam:
- Wylecz go! Wiem, że jesteś w stanie! Dlaczego nie dasz mu jakieś mikstury?! Co z ciebie za mag?! – trzęsłam się jak osika.
Lee, nie przeginaj.
W tym samym czasie poczułam, jak Evan oplata mnie ramionami w talii szepcząc słowa uspokojenia. 
- Nie mogę, Eileen – głos maga był spokojny, poważny i zimny.
- Jak to nie możesz?! Co to znaczy?! – wyszarpnęłam się z uścisku Evana. – On cierpi!
- Eileen, zrozum, dopóki jest nieprzytomny istnieje niebezpieczeństwo, że podana mikstura tylko pogorszy sprawę. Nie wolno mi ryzykować życia. Jest silny, poradzi sobie. Jest w połowie elfem. 
- Jest też człowiekiem! – miałam ochotę płakać z bezsilności. 
- Uspokój się! Nie mu nie będzie! 
- Spraw, bym w to uwierzyła! – padłam na kolana przy moim bracie i chwyciłam jego dłoń w swoje. Poczułam przypływ mocy. Wiedziałam, że muszę zachować to w tajemnicy. – Zostawcie nas samych – powiedziałam nie odwracając się. Starałam się ze wszystkich sił zablokować moc.
Powinnaś powiedzieć Pascalowi.
W tej chwili już chyba nie jestem mu nic winna. Prawda to pojęcie względne, a ja nie czuję potrzeby mówić o tym temu człowiekowi.
Odpowiedziało mi ciche westchnienie. 
Usłyszałam, jak obaj mężczyźni wychodzą z pokoju do sąsiedniej komnaty. Z ulgą uwolniłam moc ze szmaragdu, a pokój zalała zielona łuna. 
Lee, nie rób tego. Nie panujesz nad mocą. To zbyt niebezpieczne.
Dla kogo?
Dla ciebie!
Wiec gra jest warta świeczki. Muszę mu pomóc, tato.
Położyłam dłoń na ranach Roarke, a z jego twarzy zniknęło napięcie. Po kolejnej minucie zamrugał powiekami i uśmiechnął się delikatnie. Nakazałam mu gestem milczenie, resztką sił starając się skupić na doprowadzaniu chłopaka do zdrowia. W końcu opuściłam dłonie, a na twarzy Rockiego zakwitły rumieńce.
- Cześć, mała – powiedział cicho.
- Jak mogłeś? Nawet nie wiesz jak mnie przestraszyłeś! – rugałam go z ckliwym uśmiechem na ustach. – Nie rób mi tego więcej – poprosiłam i oparłam głowę na jego ramieniu. 
Pogłaskał mnie po włosach. 
- Przepraszam. 
Uniosłam głowę i przewróciłam oczami. 
- Rychło w czas.
- Co zrobiłaś? – zapytał, patrząc na mnie przenikliwie. 
- Nic – udałam zdziwioną. – Obiecałam Pascalowi, że dam mu znać, kiedy się obudzisz – posłałam mu buziaka i wyszłam do drugiej komnaty. Mężczyźni rozmawiali o czymś półgłosem. Starając się wyglądać na obojętną, rzuciłam: - Chociaż teraz się nim zajmij.
Pascal uniósł brwi i wyminął mnie. Patrzyłam, jak stanął w progu patrząc na uśmiechniętego, zarumienionego Roarke siedzącego w pościeli. Młody mężczyzna posłał magowi szeroki uśmiech. Poklepałam Pascala po plecach o powiedziałam:
- Do zobaczenia. 
Schodząc z wieży czułam dumę. Złośliwą satysfakcję, że utarłam mu nosa. Było to małostkowe i dziecinne, jednak nie mogłam dobie darować. 

czwartek, 25 kwietnia 2013

Locked out of haven 16/1

He denies to break my heart

- Jak to, wypadek? – szepnęłam i niemal zmiażdżyłam w uścisku słuchawkę. Evan podszedł i kojąco pogładził mnie po plecach.
Roarke?! Mój syn?!
Spokojnie!
Skrzywiłam się na ten mentalny atak.
- Podczas treningu. Naprawdę nieszczęśliwy zbieg okoliczności, ale fakt jest jeden, Roarke nie odzyskał przytomności nie chcę by brał udział w turnieju. 
Po jaką cholerę…
Przestań! Niczego nie ułatwiasz! 
Poczułam, jak krew w moich żyłach zamienia się w lodowate igiełki, płynące wprost do mojego serca i raniące je na tysiąc sposobów. Jeszcze mało wycierpiałam.
- Ale on… przeżyje? – wyszeptałam ze ściśniętym gardłem.
- Eileen…
- Przeżyje?!
- Nie wiem – westchnął zrezygnowany. – Wrócisz? Jesteś potrzebna.
- Tak. Do zobaczenia – szepnęłam i przerwałam połączenie. 
- Ell, będzie dobrze – wyszeptał Evan.
- Zawieź mnie do niego. Proszę – czułam, jak niewiele mi trzeba do płaczu, ale postanowiłam wziąć się w garść. – Muszę być przy nim.
- Dobrze – zgodził się i złapał mnie za rękę. – Zahaczymy o twoje mieszkanie, muszę wziąć torbę, ty z resztą pewnie też.
Skinęłam głową i udaliśmy się do mieszkania.

W korytarzu powitał nas widok Finna wychodzącego z łazienki w samym ręczniku i mojej rodzonej matki siedzącej w rozluźnionej pozie na stołku barowym. Była tylko w szlafroku.
- Eileen? Co ty tu robisz? – zapytała i zebrała poły szlafroka, by wyglądać choć odrobinę przyzwoicie. Za późno. 
- Mieszkam? – powiedziałam i weszłam do swojego pokoju nie oglądając się na nikogo. Nie minęło trzy minuty, a stałam w przedpokoju z torbą w ręku, ściskając w dłoni szmaragd. 
- Evan!
- Już – wyłonił się z gościnnego domykając torbę. – Wszystko masz?
Skinęłam sztywno głową. 
- Gdzie się wybierasz, moja panno? – zapytała matka, stojąc w drzwiach kuchennych z groźną miną, która w porównaniu z całą resztą wyglądała po prostu śmiesznie. 
- Do domu.
- JESTEŚ w domu.
- Ty tak uważasz. Wracam do taty.
- Miałaś zostać cały tydzień.
- Mamo, nie utrudniaj – warknęłam i odwróciłam się do niej plecami, otwierając drzwi wyjściowe.
- Eileen!
Popatrzyłam na nią przez ramie, próbując się opanować.
- Mamo, mój brat miał wypadek. Jest ciężko ranny. Naprawdę oczekujesz, że będę siedzieć tu z tobą i twoim kochasiem, podczas gdy Roarke cierpi?!
- Lee…
- Wystarczy, mamo. Do zobaczenia – skinęłam głową Finnowi i wyszłam. Czułam cały czas obecność Evana za plecami, a ciepło promieniujące od kamienia w mojej dłoni w jakiś sposób dodawało mi sił.

Czułam na sobie wzrok Evana, kiedy wyjeżdżaliśmy w Dublina. Wiedziałam, że chce mnie jakoś wesprzeć, ale nie ma pojęcia jak. Nachyliłam się i pocałowałam go delikatnie w policzek. 
- Dziękuję – szepnęłam przez ściśnięte gardło.
- Za co? – zapytał. 
- Za twoją obecność. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Nawet nie wiesz ile. 
 Zdjął dłoń z dźwigni zmiany biegów i położył ją na moim kolanie. Ścisnął je delikatnie, nie odrywając wzroku od drogi. 
- Będzie dobrze – powiedział. 
Chciałabym, żeby tak było. Założyłam naszyjnik na szyję i ujęłam go w obie dłonie, koncentrując się na mocy płynącej zeń. Nie wiedziałam, po co dokładnie to robię, ale coś kazało mi to robić. Powtarzałam, jak mantrę prośbę, o to, by Rockie wyzdrowiał. Słowa przelatywały przez mój umysł raz za razem, a ja po prostu skupiałam się na przypływie mocy.
Poczułam dotyk na ramieniu i z ociąganiem otworzyłam ciężkie powieki.
- Jesteśmy – szepnął Evan, nachylony nade mną. 
Rozejrzałam się. Rzeczywiście. Przespałam parogodzinną podróż. Słońce już rozpoczęło swoją wędrówkę, oświetlając nas swoim blaskiem. Spojrzałam Evanowi w oczy i zobaczyłam ciemne kręgi pod jego oczami. Dopiero teraz zdałam dobie sprawę, że chłopak nie spał od ponad doby. Ścisnęło mi się serce na ten widok. Nie powinien prowadzić. 
Powinieneś spać, a nie wyruszać ze mną na szalone eskapady - mruknęłam, gładząc go po policzku.
Uśmiechnął się delikatnie na tą pieszczotę.
- Później to odrobimy. Teraz chodź zobaczyć co z tą pierdołą, twoim bratem.
Uśmiechnęłam się nieznacznie, jednak zaraz spoważniałam. Własnie, co z Roarke?

Ilona Andrews: Magia parzy


Po ochłonięciu z wydarzeń poprzedniego tomu (Magia kąsa), magia do nas wraca. Tym razem już nie kąsa. Parzy. Kate ledwie zdążyła otrząsnąć po ostatnim starciu, a już przed nią kolejne. Rany czekają na zagojenie, siniaki wciąż pulsują, ale wojowniczka musi stanąć na wysokości stanowiska.  Kim jest tajemniczy strzelec, który wchodzi w drogę jej i Jimowi? Co z matka dziewczynki, znalezionej w brudnym zaułku? W Atlancie pojawiło się jeszcze więcej dziwadeł niż zwykle. Czy Bran, zbyt pewny swego heros, jest tylko niewinnym obserwatorem? I co wspólnego z tym wszystkim ma pewna niezbyt przyjazna bogini?

Z Gromady ginął mapy. Stawia to na nogi całą Twierdzę. A złodziejowi udaje się uciec. Co wspólnego z tym wszystkim ma Kate? Odpowiedź nasuwa się sama. W końcu
nie każdy człowiek w jednej chwili kłóci się z Curranem, a w drugiej… No właśnie. O ile oczywiście Kat jest człowiekiem. Ale cii…
Kolejna część nie zawiodła mnie. Po oszałamiającym starcie pojawiły się obawy, że kolejne części nie będą tak dobre jak pierwsza. Ale na szczęście nie sprawdziło się. Druga część jest jeszcze lepsza. Zmiennokształtni prawie wszędzie (brakuje ich tylko za sałatą), wampiry, które udają sprzymierzeńców i oczywiście Bran. Postać, która mnie urzekła. Bo który normalny człowiek całuje obiekt pożądania Władcy Bestii? A Kate oczywiście nie przepuszcza okazji by utrzeć nosa Jego Futrzastości…
Zabawne dialogi, niespodziewane zwroty zdarzeń, ociekające sarkazmem pyskówki Kate i Currana. Między tym dwojgiem cały czas iskrzy. Zazdrość, tłumione uczucie i złośliwość zmieszana z ciętym humorem, dolewają oliwy do ognia. Całość w pełnym humoru, lekkim stylu, idealna na zimne, długie wieczory z kubkiem gorącej herbaty. O ile oczywiście będziemy w stanie ją wypić, nie śmiejąc się z tych dwojga.
Od mnie znów hołd i dozgonne uwielbienie. Świetne pióro prowadzące całą akcje, godne pozazdroszczenia poczucie humoru i cięty język autorów zasługują na owacje na stojąco. Kolejna pozycja przyprawiająca o „kaca”. Jak tak dalej pójdzie to nie wiem, czy będę w stanie wziąć się za innych autorów.
Polecam. Naprawdę warto. A ja? Idę sprawdzić jak mocno Magia uderza.

środa, 24 kwietnia 2013

Ilona Andrews Magia kąsa


Kate i Jego Futrzasta Wysokość, czyli piękna i bestia w nowej wersji. Seria o Kate Daniels to istny wulkan akcji, magii i dobrego humoru. Ale może zacznę od początku…

Kiedy ginie je mentor i przyjaciel, Greg Feldman, Kate jest zmuszona wrócić i zamieszkać w Atlancie. Zajmuje jego miejsce w Zako­nie Ryce­rzy Miło­sier­nej Pomocy, który ma na celu strzec ludzi przed negatywnym działaniem magii. Kierowana rządzą zemsty na mordercy ostatniego członka rodziny, zaczyna własne dochodzenie,. Decyzja o przyjeździe do Atlanty i zamieszkaniu tam, prowadzi do ciągu wydarzeń… I nie wszystkie są szczęśliwe.
Wśród zmiennokształtnych, wampirów podobnych do Golluma z „Władcy Pierścieni”, Kate jest zmuszona nauczyć się odróżnić przyjaciela od wroga. Czy Curran, Władca Bestii Atlanty, będzie dobry czy zły? A Gha­te­sk, nawigator wampirów? Same pytania, a Kate wrzucona na nowy teren wszędzie stara się szukać wskazówek.

Każdą stronę książki przepełnia magia. Nie chodzi tu tylko o stworzenia nią przepełnione i dzięki niej żyjące. Są też istoty w których żyłach kryje się magia, tak jak u Kate. Nikomu nie wyjawia swojej tożsamości. Bo kto chwaliłby się ojcem, którego wszyscy uważają za legendę? W tej książce jest magia przeciw słowu, które ma taką samą (jeśli nie większą) moc.
Tą książkę czyta się z przyjemnością. Jednym, długim tchem. Kiedy przełamie się barierę pierwszych kilkunastu stron, nie można się oderwać. Błyskotliwe opisy, sarkastyczne dialogi między Kate i Curranem, chemia w powietrzu… Całość, chodź niezbyt miła z pozoru dla oka (morderstwa, krwiopijcy i niebezpieczni zmiennokształtni), dzięki odpowiedniemu „opakowaniu”, jakim jest charakter Kate, staje się mniej brutalna.

Jest to jedna z książek, po której długi czas mam kaca książkowego. Ta historia wciągnęła mnie całkowicie i jestem pewna, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z tą bohaterką. Umiejętnie wpleciony wątek uczuciowy Kate i Currana sprawia, że człowiek zastanawia się, czy najpierw rzucą się sobie do gardeł czy do łóżka. I całość pozostawia niedosyt.

Naprawdę polecam. A ja? Biorę się za kolejny tom.

wtorek, 23 kwietnia 2013

Federico Moccia: Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie

(Jedna z pierwszych recenzji...)


Inne spojrzenie na sprawy codzienne, czyli miłość po włosku. Niebanalna historia o „kochaniu poza schematami” jak mówi sam autor. Ciekawa w swojej inności i intrygująca.

Moccia, autor książki któremu należy się hołd i klęczki za lekkość pióra i łatwość wczucia się zarówno w 37-letniego Alexa, jak i nastoletnią Nikki, przedstawia niebanalną historię miłosną o nie lada zakończeniu. On, człowiek biznesu, art director, nagradzany za swoje reklamy – Alessandro Belli. I ona, naiwna, lekkomyślna uczennica ostatniej klasy liceum – Nikki Cavalli. Są jak yin i yang, mimo różnic, dopasowani idealnie. Zderzenie tych dwóch światów jest początkiem wspaniałej przygody dla obojga. Bohaterów poznajemy, kiedy stoją na rozdrożu. Alex właśnie został porzucony przez narzeczoną, długoletnią partnerkę Elenę. Próbuje odnaleźć się w nowej rzeczywistości, jednak nie za bardzo mu to wychodzi. Nikki stoi u progu dorosłości.
I oto owego pięknego dnia… Nikki kasuje skuterem drzwi samochodu Alexa. Od tego momentu rozpoczyna się fala śmiesznych i zaskakujących, a czasami dziwnych wydarzeń. Belli zdziwiony bezpretensjonalnym i prostolinijnym charakterem młodej kobiety spędza  nią coraz więcej czasu. Rodzi się uczucie. Nikki, swoją spontaniczną osobą i nieprzeciętną urodą, oczarowała go sposobem bycia, oraz ukazała, jak może wyglądać świat. A jak on dla niej wygląda…? Jak marzenie.
Alex dzięki Nikki budzi się. W pracy odnosi sukcesy, jest radosny… Zakochany. Zawsze jednak znajdzie się jakiś problem, a w tym przypadku nie jest on banalny. Miłość do dwadzieścia lat młodszej dziewczyny, nie może przejść innym obojętnie. Co oni na to? Mężczyzna niepewny własnych uczuć i zbyt naiwny,  to mieszanka która prędzej czy później zrani dziewczynę, by znów starać się odzyskać jej przychylność.

Historia piękna i lekka w czytaniu. Moccia pokazał, że jest mistrzem w swoim fachu. Książki takie jak Trzy metry nad niebem, Amore 14 czy właśnie Wybacz, ale będę ci mówiła skarbie, pokazują, jak wielki jest kunszt autora. Lekkie, zabawne i w tym wszystkim moralizujące. Wczytując się w losy Nikki, większość dziewczyn chciałaby w głębi serca, by na jej drodze stanął z wielkim hukiem ktoś taki jak Alex. I to jest piękne. Federico Moccia przemawia do nas za pomocą tych książek i idzie mu to bardzo dobrze.

Jestem na tak. Naprawdę polecam Wam tą pozycję, choćby po to, by poznać tą inną miłość, niebanalną i wbrew wszystkiemu i wszystkim.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

z innej beczki

Witajcie!
Dziś nie dodam posta, ale postanowiłam przeprowadzić małe zmiany na blogu. Od jutra pojawiać będą się nie tylko kolejne części opowiadania, ale również i moje recenzje książek. Mam nadzieję, że się Wam spodobają i zachęcę niektórych z Was do przeczytania polecanych i recenzowanych przeze mnie książek. Chciałabym trochę urozmaicić wizyty na tym blogu i z tego miejsca chciałabym podziękować Wszystkim odwiedzającym, komentującym i  tym, którzy po prostu są. W szczególności tym, którzy przyszli tu z fbl (przepraszam, że Was trochę zaniedbuję...), czyli:
i wszystkim, naprawdę wszystkim anonimkom. Długo by Was wymieniać, ale dziękuję. 

Oraz polecam blog kumpla, naprawdę warto zajrzeć, poczytać:

Do jutra :)

niedziela, 21 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 15/3


It's just a spark, but it's enough to keep me going


- Czego chcesz? – zapytałam, naciągając koszulkę. 
Przysiadł na łóżku i obrzucił mnie zadowolonym spojrzeniem.
- Porozmawiać.
- Mamy o czym? – zapytałam, unosząc brwi.
- Małżeństwo…
- Finn, kogo my oszukujemy? Znaczę dla ciebie mniej niż podnóżek! Czerpiesz przyjemność z poniżania mnie przy innych i przypominaniu mi, gdzie podobno jest miejsce żony. Co ja ci takiego zrobiłam? – głos złamał mi się przy ostatnich słowach, a ja usiadłam ciężko na fotelu i ukryłam twarz w dłoniach.
- Pamiętasz klątwę? – zapytał cicho, a ja uniosłam głowę, by na niego spojrzeć. – Naprawdę myślałaś, że ten związek będzie taki prosty i łatwy? Czy twoja naiwność ma granice, Eileen? Zrozum, że to tylko i wyłącznie twoja wina, w co się wpakowałaś. Mogę sobie dać rękę obciąć, że Bran wcale nie chciał, byście to robili. A klątwa będzie złamana tylko w akompaniamencie krwi i cierpienia i nic na to nie poradzisz, mała królowo – powiedział, a w jego zimnych oczach płonął jakiś dziwny rodzaj ognia. 
- Nie ułatwiasz mi tego wszystkiego – powiedziałam i westchnęłam.
- Bo nie powinienem. Nie mogę. Musisz cierpieć, a ten ból może zadać tylko mąż. Nie ważne, ile razy chciałabyś mnie zabić, pobić czy choćby zrzucić za schodów. Nie możesz, bo masz poczucie obowiązku. Dlatego weź się w garść, do cholery. 
- Ty mi to mówisz? Ty, który czeka na sposobność, by mi zadać ból? Ty, który doprowadziłeś do ruiny Glenny?! Ty?! – wstałam i popatrzyłam na niego z góry. – Czego ode mnie oczekujesz?! Podporządkowania się? Uległości byłej żony? Jej spokoju i słabości? Przykro mi, ale trafiłeś pod zły adres – warknęłam.
- Nie masz pojęcia o Glennie. Nie wiesz, co tak naprawdę się stało – wstał i spiorunował mnie wzrokiem.
- Na twoje nieszczęście, są świadkowie. 
Zacisnął pięści, ale wyszedł, nie dodając nic więcej. Czyżbym wygrała? Przebrałam się w czarne jeansy, założyłam trampki i kardigan, a później wyszłam z pokoju, niemal zderzając się z Evanem stojącym przy drzwiach. Jego twarz była poważna, a usta zacisnął w cienką linijkę.
- Wszystko  porządku? – zapytał, mierząc mnie wzrokiem.
- Tak, chodźmy już na ten spacer – mruknęłam i pociągnęłam go ze rękę.
Na zewnątrz zatrzymał mnie i zmusił do spojrzenia sobie w oczy.
- Ell? Co znów chciał? Przepraszam, ale nie mogłem go nie wpuścić. Jest twoim mężem i tak dalej, więc…
- Nie tłumacz się. Rozumiem. 
Poszliśmy wolnym krokiem po cichych alejkach, a ja streściłam mu całą rozmowę. Evan milczał, ściskając moją dłoń.
- Nie, żebym go usprawiedliwiała, ale wydawał się dziwny w tym wszystkim. Naprawdę, Evan, coś mi tu nie gra. Może się mylimy? 
- Tak i mój ojciec jest potulny jak baranek? Ell, nie oszukuj sama siebie. Wiem, że starasz się znaleźć z ludziach ten pierwiastek dobra, ale musisz pogodzić się, że Finn albo go nie ma albo nie został on u niego odkryty.
Westchnęłam i oparłam głowę na ramieniu chłopaka. 
- To wszystko jest popierdolone – jęknęłam. – Ten cały cyrk ze ślubem, przeprowadzka do Ignis i ten nieszczęsny turniej… - mój wywód przerwał dzwonek telefonu. Zmarszczyłam brwi i wyłowiłam go z kieszeni. Kto normalny dzwoni i czwartej nad ranem? – Tak? – odebrałam.
- Witaj, Eileen. Tu Pascal – jego głos zabrzmiał nad wyraz przytomnie i poważnie.
- Dzień dobry – odpowiedziałam.
- Czy Evan jest w stanie jechać?
Poczułam nieprzyjemne uczucie w żołądku.
- Co się stało? – mój głos nawet mi wydał się piskliwy.
- Powinnaś wrócić do Ignis. Teraz.
- Ale… Pascal, umawialiśmy się.
- Eileen, Roarke miał wypadek – powiedział mężczyzna, a ja poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod stóp.

sobota, 20 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 15/2


There comes you, to keep me safe from harm
There comes you, to take me in your arms


W drzwiach pojawiła się zachmurzona buzia Evana. Usiadłam i spojrzałam na niego pytająco, przywołując go gestem. Usiadł obok mnie i wyglądał jak kupka nieszczęścia. Miałam ochotę go pocieszyć, jakoś ukoić, choć nie wiedziałam, co powodowało tego nastrój. Odgarnęłam mu z czoła kosmyk kruczoczarnych włosów, który opadł mu na oczy. 
- Co się dzieję? – zapytałam miękko. 
Wtulił twarz w moją dłoń i mruknął. 
- Przepraszam. To ja powinienem być dla ciebie ostoją, a nie ty dla mnie. 
- Nie, Evan. Nie ma tak. Nawzajem się wspieramy – nachyliłam się i spojrzałam w jego błękitne tęczówki. – Czym się martwisz, kocie?
- Finn chce zamieszkać w Dublinie. 
Uniosłam brew.
- I co w związku z tym? Jesteś pełnoletnie względem prawa już parę ładnych lat.
Zacisnął usta w wąską linijkę i pokręcił głową. Zmarszczyłam brwi.
- W Ignis jest inaczej – powiedział. – Tam, dopóki nie będę miał swojej rodziny muszę być przy ojcu. Szczególnie, jako jego jedyne dziecko.
Uśmiechnęłam się i delikatnie zmierzwiłam jego gęste włosy.
- Nie zapominaj, że siedzi przed tobą twoje królowa. Nie wyjedziesz, dopóki jesteś potrzebny. Choćbym miała cię przykuć do kaloryfera kajdankami, to zostaniesz ze mną.
W końcu z jego twarzy znikły ciemne chmury i roześmiał się głośno.
- Ciekawa perspektywa. 
Nachylił się i wtulił w moją szyję. Zmieniliśmy się miejscami. To zawsze on był ten silny, był opoką naszego związku. Teraz i jemu jest ciężko.  Mojej głowie obracały się trybiki. Obwinia ojca za śmierć matki, jednocześnie nie umie się do końca od niego odwrócić. Potrzebował jakiegoś pretekstu, który pozwoli mu do końca nienawidzić ojca. Pogłaskałam go po plecach czując, jak stopniowo się rozluźnia. 
- Nie mam nic przeciwko takiej zamianie ról – wyszeptał, a jego ciepły oddech połaskotał mnie po szyi.
Uśmiechnęłam się pod nosem. 
- Ja też nie. Lubię cię mieć blisko. 
Uniósł głowę i pocałował mnie słodko. 
- Co zrobimy z tym wszystkim? – zapytał. Najwyraźniej to pytanie nurtowało go od dłuższej chwili.
Westchnęłam .
- Sama nie wiem. Nie powiem jej prawdy. To nie jest rzecz, którą powinna wiedzieć. Finn zrobi wszystko, by mnie upokorzyć, a wiedział, że zaboleć mnie może tylko jego romans z Liv – potarłam skroń. – Szkoda mi Jamesa. To on najbardziej ucierpi na jego gierkach. Nie mam ochoty zostawać tu z nią.
- On też zostaje.
Popatrzyłam na niego, nie kryjąc zaskoczenia. 
- Jak to: zostaje? 
Wzruszył ramionami.
- Pojęczał, że droga do domu daleka i zaproponowała mu pokój gościnny, na co on oczywiście po długich namowach się zgodził – przewrócił oczami. – Zachowuje się jak dupek – objął mnie ramieniem w talii i przytulił do swojego boku. – Będzie dobrze.
- Wątpię – rzuciłam niemal obojętnie. 
Westchnął głośno i wstał.
- Zbieraj się. 
- Słucham? – zapytałam, marszcząc brwi.
- Chyba nie zamierzasz spać z tym dwojgiem za ścianą? – zapytał, zbierając rzeczy z podłogi. – Poszukamy jakiegoś lokum na noc, a rano się zobaczy.
- Nie chcę niszczyć twojego genialnego pomysłu, ale za kilka godzin wstanie nowy dzień. 
Wzruszył ramionami i nachylił się nade mną.
- W takim razie chodź na spacer – powiedział twardo, a coś w jego oczach kazało mi się zgodzić. Skinęłam głową i wstałam.
- Ale daj mi się przebrać – poprosiłam. – To chyba nie najlepszy strój do spaceru nad ranem.
Uśmiechnął się.
- Mi się podoba.
Przewróciłam oczami. Miałam na sobie krótką spódnicę złożona z wielu warstw materiału, cieniowanego od czerni do bieli. Do tego biała bokserka i szpilki. Nie najlepsza kombinacja. 
- Wynocha – nakazałam.
Roześmiał się i wiedziałam, że po dobroci nic nie załatwię. Złapałam poduszkę i rzuciłam w niego.
- No dobra, dobra – uniósł rękę w geście poddania. – Poczekam pod drzwiami.
- Nie podglądaj – powiedziałam poważnie.
Uśmiechnął się szeroko.
- Jasne.
I już go nie było. Ledwie zdążyłam zmienić bluzkę na luźną i większą, a już zapukał. 
- Miałeś poczekać i nie podglądać! – wykrzyknęłam, odwrócona tyłem do drzwi.
- Naprawdę, żono? Nie wiedziałem – usłyszałam za sobą niski głos i zamarłam. 

środa, 17 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 15/1

Skacz i lecąc dół pozwól, by wyrosły ci skrzydła


Weszliśmy do zatłoczonego klubu, przepychając się w stronę stolików. 
- Co ci zamówić? – niemal wykrzyknął mi do ucha Evan.
- Obojętnie – wzruszyłam ramionami i usiadłam przy pierwszym wolnym stoliku. Usadowiłam się stołku barowym, poprawiając spódnicę. 
Rozejrzałam się po sali. Kolorowe światła, głośna muzyka i ciała wijące się w jej takt. Już dawno czegoś takiego nie czułam. Byłam niemal w swoim żywiole.
Uśmiechnęłam się do Evana, który wrócił z dwoma kieliszkami purpurowego płynu.
- Uznałem, że zaczniemy od czegoś lekkiego.
Uniosłam brew i podniosłam kieliszek. Uderzył mnie cierpki zapach i delikatne, słodkie nuty pod nim ukryte.
- Czerwone wino. I to dość dobre, jeśli wierzyć moim zmysłom.
- Nie umywa się do tego z Ignis, ale smaczne. 
Westchnęłam i odstawiłam wino na stolik.
- Ale wracamy taksówką – zaznaczyłam.
Ujął moją dłoń w swoją i ścisnął ją delikatnie. 
- Ell, spokojnie. Nie zamierzam cię narażać -  skinęłam głową. Uśmiechnął się. – Chodź potańczyć. 

Tej nocy tańczyliśmy do upadłego. Wypiliśmy kilka lampek wina, jednak żadne nie było choćby wcięte. Bawiliśmy się świetnie i nic nie mogło zniszczyć nam tej nocy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Roześmiani, nawzajem się uciszając, weszliśmy na moje piętro. Evan próbował trafić kluczem do zamka, ale z powodu spazmów śmiechu była to niestety walka z wiatrakami. I wywołało to kolejną lawinę śmiechu. Po chwili przejęłam klucz i otworzyłam drzwi do mieszkania.
W moim mieszkaniu z drzwi wejściowych jest idealny widok na kanapę w salonie, stoi centralnie na wprost. I tym razem zupełnie odruchowo spojrzałam na kanapę i niemal padłam trupem we własnym mieszkaniu.
- Mama…? – wykrztusiłam.
Ona natychmiast oderwała się od mężczyzny, którego całowała i spojrzała na mnie z pewnym poczuciem winy. Nie widziałam twarzy obcego, ale to na pewno nie był James. Poczułam, jak furia zaczyna mieszać mi krew. Straciłam głowę.
- Jak śmiesz?! Najpierw tratę, teraz Jamesa?! Kim ty do cholery jesteś?! – krzyczałam. Evan objął mnie w pasie, szepcząc słowa uspokojenia. W tym momencie mężczyzna spojrzał na mnie, a ja miałam ochotę zapaść się pod ziemię.
- Finn…?! – wyszeptałam, łamiącym się głosem.
- Tato, co ty tu robisz?! – zapytał Evan i poczułam, że jego ciało tężeje za moim.
- Przyjechałem do Dublina w interesach. Przy okazji byliśmy z Liv na kolacji – popatrzył na mnie z wyzwaniem w oczach i szyderczym uśmiechem.
- Co to do jasnej cholery ma znaczyć?! – zapytałam matkę przez zęby.
Ta popatrzyła na mnie z bezbrzeżnym poczuciem winy w brązowych tęczówkach. Widząc, że to na mnie nie działa, odgarnęła w tył jasne pukle i powiedziała:
- Z Jamesem się nam od dłuższego czasu nie układa…
- To nie powód, by obcałowywać żonatego brata byłego męża – powiedziałam ze słodkim uśmiechem. Przytuliłam się mocniej plecami do torsu Evana, szukając wsparcia w jego sile. Jego ramiona zacisnęły się kurczowo na mojej talii.
Liv przewróciła oczami.
- Z Jamesem chcemy się rozwieść, a Finn mówi, że jego małżeństwo jest kwestią miesięcy.
Roześmiałam się głośno, nie wierząc własnym uszom.
- Co robicie, mamo? Tak chciałaś mi o tym powiedzieć?
- Nie, ale skoro zaistniała taka sytuacja…
- W głębokim poważaniu mam takie sytuację! Nie widzisz, że niszczysz wszystko?! I masz do mnie jeszcze pretensję, że wolę mieszkać u ojca.
- Bran nie jest twoim ojcem! – krzyknęła, podchodząc krok do przodu.
- Zdziwiłabyś się – powiedziałam z krzywym uśmiechem.
- Chyba wiem, z kim zaszłam w ciążę.
- Nie zdziwię się, jeśli nie wiesz. Mam cię serdecznie dość.  Nie chcę cię widzieć – powiedziałam i czując łzy pod powiekami, weszłam do swojego pokoju, zamykając za sobą nadzwyczaj cicho drzwi. Położyłam się na łóżku i miałam ochotę zasnąć i nigdy się nie obudzić.
Przesadziłaś, córeczko.
Co?!
Zerwałam się błyskawicznie do pozycji siedzącej.
Nie powinnaś tak mówić do własnej matki.
Gdybyś nie był tak zaślepiony bezsensowną miłością do nie, zrozumiałbyś mnie.
Lee, tu nie chodzi o miłość lub jej brak. Po prostu pewnych rzeczy się nie mówi.
I nie powiedziałam. Przy pewnym epitecie na k ugryzłam się w język. To jej wina, ze zachowuje się jak pani lekkich obyczajów.
To sprawka Finna.
A ty dalej swoje…
Nie chodzi mi o to. Finn chce się na tobie odegrać. Wie, że Evan jest dla ciebie…
…przyjacielem na drugim stopniu wtajemniczenia.
Nazwij to i tak. Nie zmienia to faktu zdrady małżeńskiej.
O, przepraszam. Od ślubu moim jedynym, przymusowym, kochankiem był Finn!
Lee, ale nie o to chodzi. W każdym razie nie tylko. Całujesz go, kochasz. To wystarczy, by ktoś taki jak Finn uznał to za zdradę.
I musi w to mieszać oczywiście matkę. Jednak zrozum, że on na pewno jej do tego nie zmusił.
Tak, jestem pewien, że robi to dobrowolnie.
Więc po co ją bronisz?
Bo Finn omotał ją.
Przestań. Nie mogę już tego słuchać.
Rozległo się pukanie do drzwi. Westchnęłam ciężko, ale zawołałam:
- Proszę!

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 14/4

yes, I want a crazy one!



Jakiś czas później siedzieliśmy na moim łóżku. On w poprzek, a ja wzdłuż, oparta głową na jego udach. Śmialiśmy się z jakiejś bzdury, kompletnie nie przejmując się niczym. Taka mała bańka naszych myśli i uczuć. Cieszyłam się każdym momentem jego uwagi, patrząc w lazurowe oczy czułam się na swoim miejscu.
I akurat wtedy wpadła moja mama!
Muszę przyznać, że zatkało mnie i z wrażenia aż usiadłam. Liv wystrojona była w małą czarną i śliwkową kurtkę. Jasne włosy spływały jej falami na ramiona, a piwne oczy błyszczały podnieceniem. 
Taką ją poznałem. Chyba już rozumiesz dlaczego tak długo sam siebie oszukiwałem.
Nie znałam jej od tej strony. Ogólnie wydaje się być inna.
- Mamo, wybierasz się gdzieś? – zapytałam delikatnie.
- Umówiłam się ze znajomym. Nie widzieliśmy się szmat czasu! Jak wyglądam? – wykonała bezbłędny obrót wokół własnej osi, nie chwiejąc się przy tym. Łamaga we mnie pozazdrościła jej tego.
- Wyglądasz pięknie, przecież wiesz. Dopraszasz się komplementów? – uniosłam brew.
Przewróciła oczami i roześmiała się dźwięcznie. 
- Nie, wydaje ci się. Macie być grzeczni. Nie wiem, o której wrócę. Evanie, przygotowałam ci pokój gościnny – popatrzyła na mnie jednoznacznie. Zrozumiałam przekaz: zero seksu małolatów pod tym dachem.
Popatrzyłam na nią wyzywająco. Jasne…
- Jeszcze nie idziemy spać. Mamy ciekawsze zajecie. Gdzie James? – zapytałam, uroczo się przy tym uśmiechając. 
Zagryzła nerwowo pełną, karminową wargę.
- Został z matką. Zoe nie czuje się najlepiej.
Jej podenerwowanie było tak widoczne, ze miałam ochotę się śmiać. Jednak kierując się miłością córki, postanowiłam poczekać z tą rozmową do jutra. 
- Baw się dobrze – rzuciłam i znów położyłam się na poduszce ud Evana.
- Tak, jasne – usłyszałam i zaraz rozległ się trzask drzwi wyjściowych. 
Uśmiechnęłam się przebiegle i zerwałam się na nogi. 
- Dlaczego mam wrażenie, że coś knujesz? – zapytał, splatając ramiona na piersi.
Rzuciłam mu jednoznaczne spojrzenie.
- Zbyt dobrze mnie znasz. Idź pod prysznic, a ja zrobię kolację. 
Zmarszczył brwi.
- I tym oto sposobem sprawiłaś, że poczułem się głodnym brudasem.
Roześmiałam się.
- Nie koniecznie to miałam na myśli, ale dobrze. Idź, będę w kuchni – obróciłam się na pięcie i wyszłam z pokoju. 
Lodówka była pełna. Zmarszczyłam czoło. Dziwne, bo u nas zwykle zapomina się o tak prozaicznych czynnościach jak zakupy. Coś ewidentnie nie grało. Nieobecność Jamesa, wyjście matki, jej wypieki i pełna lodówka. Cholera, czyżby zamierzała wymienić Jamesa na nowszy model?!
Spokojnie. To jeszcze nic nie znaczy.
Wiem. Ale to mi podpowiada kobieca intuicja. A pamiętaj, że ona się nie myli.
Podobno.
Ej! To nie było miłe!
Wyjęłam składniki potrzebne na prostą zapiekankę. Szybkie, ciepłe i smaczne danie. O ile się oczywiście uda. Włączyłam muzykę taneczną i ze słuchawkami w uszach zaczęłam przygotowywać potrawę.

Kilka minut później prawie zeszłam na zawał, kiedy zobaczyłam Evana w drzwiach. Po pierwsze, nie spodziewałam się go tam. Po drugie był tylko w ręczniku. Powtórka z rozrywki?
Podszedł parę kroków bliżej, a ja wyciągnęłam przed siebie rękę.
- Nie zbliżaj się. Jestem uzbrojona – pomachałam tasakiem do warzyw.
Roześmiał się.
- Rzeczywiście. Straszny – ironizował. Podszedł i jednym zręcznym ruchem wytrącił mi go z dłoni. Objął mnie ciasno ramionami w talii i pocałował słodko w policzek. – Kto teraz jest górą?
Westchnęłam, wtulając się w niego. Dopasowywałam się odruchowo, niemal podświadomie.
- Ten, co zawsze. Nikogo nie zaskoczyłeś – nagle do głowy wpadł mi pomysł. – Chodźmy potańczyć.
Rzucił mi spojrzenie typu: „Z którego psychiatryka uciekłaś?”
 - Oj przestań – pacnęłam do w ramie. – Nakarmię cię, a później pójdźmy na miasto. Proszę! Masz pojęcie,  jak dawno byłam na zabawie?! Potrzebuje tego. Nie daj się dłużej prosić. Potańczymy, wypijemy dwa drinki… - kusiłam. – Będziesz miał pretekst, żeby mnie obłapiać – rzuciłam z uśmiechem.
Roześmiał się głośno.
- Nie potrzebuję go.
- Oficjalnie, owszem, potrzebujesz. Gdybyś zapomniał – machnęłam mu przed nosem obrączką.
Westchnął głośno.
- Dlaczego nie umiem ci niczego odmówić?
Splotłam mu ramiona na karku i pocałowałam miękko w usta.
- Z tego samego powodu co ja.
Zrobiło się słodko. Bardzo. I w tym momencie Evan klepnął mnie w pośladki, mówiąc.
- Do garów, kobieto. Głody jestem!
Roześmiałam się i wróciłam do porzuconej zapiekanki. 


niedziela, 14 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 14/3

Through the push and the pull

 

Weszliśmy na górę i otworzyłam drzwi swoim kluczem. 
- Mamo! – krzyknęłam. – Wróciłam!
Zaraz w drzwiach kuchni pojawiła się moja rodzicielka, przepasana różowym fartuszkiem w kwiatki. Jej jasne włosy związane były ciasno na czubku głowy i była umorusana w mące. Cicho jęknęłam w duchu. Moja mama i pieczenie to nie najlepsze połączenie.
- Już jesteś, córeczko…? – wydawała się być autentycznie zdziwiona. I lekko podenerwowana. O co chodzi?
- Pisałam ci przecież, że będę po południu – wyjaśniłam cierpliwie.
Popatrzyła za moje ramie, gdzie w progu gnieździli się Ross i Evan. Uniosła brew.
- Chcesz mi o czymś powiedzieć?
Roześmiałam się.
- Czy ja nie powinnam była zadać to pytanie? – ironizowałam. Zgromiła mnie spojrzeniem. – No dobra, dobra. To jest Evan Montgomery. Syn Finna – rzuciłam jej jednoznaczne spojrzenie.
- Ach… - zarumieniła się lekko. – Ty byłeś tu ostatnim razem z Roarke, prawda? – wyciągnęła dłoń w geście powitania.
Uśmiechnął się i uścisnął jej dłoń.
- Tak to ja. Przykro mi, że ostatnim razem nie miałem czasu się przedstawić, ale czas nas gonił.
- Przysłał was wtedy Bran?
- Tak. I musieliśmy jak najszybciej wrócić do domu.
-Och, więc Finn nadal mieszka po sąsiedzku?
Przewróciłam oczami.
- Mamo, przemaglujesz go później – złapałam chłopaka ze rękę. – Idziemy do mnie.
- O, witaj Roslyn – Liv błysnęłam swoim popisowym uśmiechem numer trzy.
- Dzień dobry – uśmiechnęła się moja przyjaciółka i podążyła za nami do pokoju.
Zatrzasnęłam za nimi drzwi i odczekałam, aż usłyszałam dźwięk jej kroków. Dopiero wtedy opadłam na łóżko. Ross usiadła na fotelu przy oknie, a Evan umościł się obok mnie.
- Jesteście razem? – zapytała dziewczyna, patrząc na nas spod oka.
- Tak jakby – uśmiechnęłam się i spletliśmy dłonie. Ułożyłam głowę na torsie chłopaka i spojrzałam na przyjaciółkę.
- Właśnie widzę jakie to prawie – wywróciła oczami. – Promieniujecie swoim uczuciem na odległość. Skąd ten pierścionek? Przecież nie nosisz biżuterii – wskazała ruchem głowy na moją rękę leżącą płasko na brzuchu chłopaka. Zacisnęłam ją w pięść.
- Ja… - zająknęłam się.
- Dostała go ode mnie – przyszedł mi z pomocą Evan.
- Jest śliczny. Dobra, młoda. Opowiadaj. Chyba trochę się zmieniło od ostatnich wakacji – uśmiechnęła się.
Opowiedziałam jej ocenzurowaną wersję zdarzeń. Żadnych elfów, Ignis i małżeństwa. Nic, co wzbudza podejrzenia.
- Więc ten cały Bran był twoim ojcem?
- Tak jakby. To znaczy… On myślał, że jestem jego dzieckiem. A później się okazało, ze jednak nie. I matka się przeprowadziła. Dopiero teraz mogłam się z nim spotkać. 
- Coś mi tu śmierdzi – skwitowała.
Roześmiałam się.
- To jak zawsze.
- Hej, piękny chłopcze – powiedziała. – Nie masz czasem brata?
- On nie, ale ja tak – uśmiechnęłam się szeroko.
- Naprawdę?! Jaki on jest?
- Bardzo podobny z charakteru do Evana – uśmiechnęłam się szeroko. – Razem dorastali.
- Chcę go poznać – zakomunikowała.
- Jasne, ale dopiero w piątek. Przyjedzie po mnie.
Zmarszczyła czoło.
- Wyjeżdżasz?
- Wracam do ojca. Dlatego Evan tu jest. Wraca razem ze mną.
- Ale.. Tak się nie robi, Lee! To lato miało być nasze!
- Przepraszam, Ross. Spróbuj mnie zrozumieć. Wygospodaruje dla ciebie trochę czasu. Będę przyjeżdżać.
Nachmurzyła się jeszcze bardziej.
- Jasne – fuknęła. – Jako zamiennik. Wielkie dzięki.
Wstałam i podeszłam do niej.
- Ross, przestań. Nie jesteś żadnym zamiennikiem. Po prostu chcę poznać tatę. A nie mam za bardzo jak na roku szkolnym.
- Wiesz co – zerwała się z miejsca. – Już późno. Muszę iść.
- Ross…
- Miło było cię poznać – rzuciła w stronę Evana i wyszła trzaskając drzwiami.
- Pięknie. Super. Brawo. Tego mi było trzeba – opadłam na podłogę.
- Ell…
- Wiesz co, przestań. Sama jestem sobie winna – burknęłam. – Powinnam pomyśleć zanim zgodzę się na lato w Ignis. Po prostu…
- Nie pomyślałaś – dokończył delikatnie. – Daj jej czas. Zrozumie i wróci. Nie wygląda na złośnicę.
Prychnęłam.
- Widać, ze jej nie znasz.
Roześmiał się.
- Nie przeczę.
Uśmiechnęłam się i oparłam czoło na jego ramieniu.

czwartek, 11 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 14/2

There's nothing wrong with just a taste of what you paid for



Reszta weekendu minęła spokojnie. Nawet bardzo, bo Finn w sobotę wczesnym rankiem wyjechał, a ja byłam zaszyta w gabinecie. Udało mi się choć częściowo uporządkować sprawy w Ignis i podjąć kilka, mam nadzieję, słusznych decyzji. Mimo że było znośnie, to wracałam do Dublina z wielką ulgą. Tylko tam czułam się naprawdę sobą. Z dala od oceniających spojrzeń, magicznych sztuczek i ciężaru klątwy byłam lekka, radosna i uśmiechnięta. Jak nie ja. Jednak nie wracałam sama. Niestety. Evan uparł się, że jestem mu potrzebna, a w Ignis nie miałby co robić, bo Rockie musi ćwiczyć z różnorodnymi przeciwnikami. Wybił mi tym samym jeden argument z ręki, ale i tak upierałam się, że nie jestem małym dzieckiem, a on bardziej przyda się w zamku. Jednak na nic to wszystko, bo Pascal przyznał rację Evanowi i teraz siedziałam obok triumfalnie uśmiechniętego chłopaka, jadąc do Dublina.
- Nie myśl, że zawsze będzie tak miło – rzuciłam. – Wcale nie podoba mi się twój pomysł i ingerencja w moje życie osobiste.
Prychnął i powiedział.
- To nie ingerencja, skrzacie. Po prostu nie powinnaś pozostawać bez obrony.
- Nie jestem bezbronną księżniczką w wysokiej wieży. Tamte czasy już minęły, rycerzyku w zardzewiałej zbroi. Jestem dużą dziewczynka i umiem się bronić, co już z resztą udowodniłam. Już przy ostatniej walce widziałam, ze coś nie gra. Nie wiedziałam co, dopóki nie zobaczyłam was razem. Walczycie jakbyście tańczyli. Idealnie zsynchronizowani. Owszem, wygląda to świetnie, ale nie za bardzo jest przydatne w walce.
Popatrzył na mnie kątem oka. Pochwyciłam jego spojrzenie i uśmiechnęłam się lekko.
- Patrz na drogę – zrugałam go.
- Przecież patrzę. I mam obie rączki tam gdzie trzeba.
– Wierzę! - roześmiałam się.       

Resztę drogi żartowaliśmy, gadaliśmy i śmialiśmy się. Evan był wesoły, dowcipny i nieco sarkastyczny. Uwielbiałam to w nim i patrząc w jego piękne oczy powoli przemieniałam się w ta prawdziwą siebie. Cieszyłam się każdą chwilą i czerpałam z nich pełnymi garściami.
Kiedy wysiadłam pod blokiem  i rozejrzałam się wokół poczułam niemałą ulgę. Rozejrzałam się z szerokim uśmiechem i zdjęłam okulary przeciwsłoneczne, zakładając je na włosy.
- Lee! – usłyszałam za sobą pisk.
Odwróciłam się i niemal wpadłam w ramiona Roslynn, mojej przyjaciółki mieszkającej w Tallaght niedaleko Zoe, matki Jamesa.
- Rosie, w końcu – roześmiałam się i uściskałam ja serdecznie. – Nic się nie zmieniłaś – odsunęłam ja na długość ramienia i przyjrzałam się jej. Ta sama kruczoczarna fala loków spływająca do połowy pleców, cera o idealnym, oliwkowym odcieniu, ogromne, piwne oczy i brzoskwiniowe usta. Uśmiechnąłem się i przytuliłam ja jeszcze na krótką chwilę.- Dobrze cie widzieć, wariacie.
Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem od stóp do głów.
- Schudłaś, zbladłaś, twoje włosy są przesuszone, a cera szara. Co się dzieje? – zapytała, unosząc brew. 
- I dlatego właśnie jesteś moja przyjaciółką… kogoś, kto mnie zna tak dobrze lepiej trzymać blisko siebie. Jesteś niebezpieczna! – roześmiałam się.
Wtedy Rose zauważyła Evana. To znaczy, trudno go nie zauważyć, ale dopiero teraz zwróciła na niego większą uwagę.
- Kim jesteś? – zapytała z wrodzoną bezpośredniością, której za cholerę nie umiałam się nauczyć.
- Evan Montgomery – przedstawił się i uśmiechnął. – A ty?
- Roslynn Hepburn. Dlaczego tu stoisz?
- Ross – zganiłam ją. – Evan jest tu ze mną. Będzie mieszkał u mnie przez jakiś czas.
 Dziewczyna obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i powiedziała:
- Wygląda na to, ze mamy dużo do wyjaśnienia. 


wtorek, 9 kwietnia 2013

"Locked out of haven" 14/1

Say what you mean, tell me I'm right


Uniosłam głowę i wlepiłam wzrok w  Alarica stojącego w drzwiach.
- Cholera – warknęłam. – Troy, śledzisz mnie?!
- Chciałbyś -  uśmiechnął się i wszedł jak do siebie. – Przyszedłem zobaczyć jak się trzymasz. Dostałaś niezły łomot.
- Muszę przypominać, kto wygrał? – zapytałam i przeniosłam się ciężko na łóżko. Dziękowałam w duchu mojej babce za moc amuletu. Dzięki temu nie czułam bólu tylko lekką ociężałość. Było do zniesienia. Odpadłam na poduszki czując wielką ulgę.
- Tak, ale ty, primo, jesteś dziewczyną, secundo, byłaś się z nami dwoma, tres, byłaś posiniaczona, zakrwawiona i wkurzona schodząc z pola bitwy.
- Wszystko ok., jak widać.
- Eksperymentujesz z medycyna przodków? – uniósł ironicznie brew.
- Spadaj – mruknęłam. Uniosłam się na łokciach. – Mogę coś dla ciebie zrobić? Jeśli nie to wybacz, ale chciałabym wziąć prysznic.
Roześmiał się głośno i zmierzył mnie spojrzeniem swoich czekoladowo-złotych oczu.
- Gdzie nauczyłaś się tak walczyć?
- Bran nalegał, żebym chodziła na boks i wschodnie sztuki walki. Nie powiem, przydały się.
Pokręcił głową, jakby zrezygnowany.
- To dlaczego Finn nie dostał rano porządnego lania?
Wzruszyłam ramionami.
- Tak jak mówiłam, byłam zbyt zdezorientowana.
- A tak naprawdę?
Zacisnęłam usta w wąską linijkę.
- Finn może zażądać unieważnienia małżeństwa. Może rościć sobie to prawo do trzech miesięcy po ślubie.
- Minęło ponad dwa.
Skinęłam głową.
- Jest przebiegły. Jeśli nie będę nosić w sobie dziecka może ogłosić, że nie doszło do przypieczętowania związku. Poza tym jest dość niebezpiecznym wrogiem – potarłam skroń. – Przynajmniej na razie wolę za bardzo nie wchodzić mu w drogę.
- Zaczynasz zachowywać się jak Glenna.
- Nawet jej nie znałeś – rzuciłam ironicznie.
Westchnął.
- Moja matka ją uwielbiała. Znam tą historię od podszewki. Poza tym jestem w stanie przejmować wspomnienia innych ludzi.
Zdziwiona, otworzyłam szerzej oczy.
- Co?!
- Tylko tych naprawdę mi bliskich. Matka najwyraźniej chciała bym je miał, bo jest we mnie zakorzenione. To nauczyło mnie nienawiści do Finna.
- Przecież twoja matka nie była tu cały czas. To Leyla mieszkała w zamku.
- Nie tylko. Emma przyjechała tu na prośbę Leyli i starały się jakoś przemówić jej do rozsądku. Finn był pieprzonym tyranem, ale mimo to Glenna go kochała. Wiele razy wracała posiniaczona, ale zawsze miała wytłumaczenie. Nie chciała go martwić, wchodzić mu w drogę, denerwować. Kiedy był zmęczony, należało to tłumaczyć jako napity. Kiedy Glenna miała migrenę, zwykle miała siniaki i wstydziła się wyjść z pokoju.
Westchnęłam.
- I znów rozmowa zeszła na mojego męża. Nie ma przyjemniejszych tematów na świecie?
- Eileen, wszyscy próbują ci uświadomić, że zrobiłaś błąd.
Zerwałam się z miejsca, zaciskając pieści.
- A gdyby to TWÓJ ojciec był uwieziony w czyimś ciele?! Gdyby to od CIEBIE zależało, czy kiedykolwiek stanie na własne nogi i wypowie zdanie własnym głosem?! Jestem tylko zwykłym, słabym człowiekiem,  przez większość życia nie wiedziałam, że Bran jest moim ojcem, ale wierz mi: zrobię co w mojej mocy by go uwolnić!
Ciskałam gromy, patrząc na niego z góry.
- Widzę, że nie tylko zewnętrznie jesteś podobna do Leyli. Masz tego samego ducha i charakter – mruknął i wstał. – Nie przekonam cię.
- Szkoda twojego czasu.
Skinął głową i popatrzył przed siebie z wyrazem konsternacji.
- Coś mi nie pasuje – mruknął.
- W czym? – zapytałam, zbita z tropu.
- W tobie. Od początku. Masz niecodzienną aurę,  Julien mówi, że twój zapach nie da się porównać do niczego, a na dodatek ożywiłaś dwa martwe kamienie. Czym jesteś? – nachylił się i spojrzał mi uważnie w oczy.
- Człowiekiem.
Pokręcił głową.
- Nie, Eileen. Julien wyczułby człowieka, półelfa, elfa, dragona, zmiennokształtnego… Jednak nie jesteś żadną z nich.
- Jestem aniołem, który spadł z nieba, potłukł się i zdrowo przy tym wkurzył. Pasuje? – błysnęłam zębami w bezczelnym uśmiechu.
Roześmiał się.
- Masz tupet.
Przewróciłam oczami i teatralnym gestem wskazałam na stół.
- To jest stół. Podłoga – wskazałam pod nogi. – Eileen, Julien – pokazałam najpierw na siebie, potem na niego. – Masz zamiar dokonać tu jeszcze jakichś przełomowych odkryć? – roześmiał się głośno. – Muszę się jakoś bronić przed debilami. Dobra, a teraz wynocha.
- Masz godzinę.
- Do czego? – popatrzyłam na niego zdezorientowana.
- Do obiadu.
- Uch, nie mogłeś mi przypomnieć wcześniej?! – jęknęłam.
- Chciałem zobaczyć jak reagujesz w ekstremalnych sytuacjach – powiedział z szerokim uśmiechem i uchylił się od poduszki, którą w niego rzuciłam.
- Debil – powiedziałam, ale z uśmiechem.
- Do usług – skłonił się, posłał mi szelmowski uśmiech i wyszedł.
Co za tupet…