just thought you'd catch me
Leżałam niepewna
przyszłości. W moim pokoju jak zwykle panował kobiecy, lekko bajkowy nastrój.
To wszystko jest takie nierealne... Zagrzebałam się głębiej w kołdrę
Parę godzin temu położyłam się do łóżka, kiedy po rozmowie z Roarke i Branem
uznałam, że już nic nie wymyślimy. I teraz, po
zaledwie kilkugodzinnym śnie, czułam znużenie. Już nawet nie
zmęczenie.
Odwróciłam się na
plecy i popatrzyłam na miękką materię białego baldachimu. Zbędny element,
aczkolwiek bardzo pasujący do tego pokoju. Przez delikatne, białe zasłony
sączyło się światło dnia. Powinnam już wstać i zacząć myśleć o przyszłości. O
rozwiązaniu zagadki. W końcu miałam swoją głowę dla siebie, o ile oczywiście
tak to mogę ująć. Bran obiecał się nie wtrącać w moje życie, o ile go nie
poproszę. To wszystko było dziwne i pokręcone. Szczere pole i zły związek, ale
nie do końca o to chodzi... Więc o co?
Rozległo się
pukanie do drzwi. Nie chciałam wstawać, ale gość nie ustępował. Wstałam i
narzuciłam na ramiona szlafrok. Nie zastanawiałam się nad wyglądem, wstałam i
otworzyłam drzwi. Za nimi stał Roarke z tacą, na której stało jedzenie. Jego
twarz była zmęczona i blada. Pod oczami miał ciemne kręgi, a usta zacisnął w
wąską linijkę.
- Cześć - przywitałam
się cicho, opierając się o futrynę.
- Witaj. Przyniosłem
śniadanie. Zjesz ze mną?
Uśmiechnęłam się
lekko.
- Jasne.
Zaprosiłam go
gestem do środka. Postawił jedzenie na stoliku w salonie i usiadł na kanapie.
Przysiadłam obok i spojrzałam mu w oczy.
-Nie spałaś.
-Spałam. Ale niedługo.
Nie mogę spać przez to wszystko- przejechałam dłonią po włosach.- A ty?
-Spałem, ale
obudzili mnie rano.
-Dlaczego?
-Pod nieobecność
Brana jestem jego przedstawicielem. Jakaś ważna sprawa, która okazała się mało
ważna. Ale nie przeszkodziło im to w wyciągnięciu mnie z łóżka.
Uśmiechnęłam się
lekko.
-Biedactwo.
Głowa pulsowała mi
tępym bólem. Wstałam i przeciągnęłam się.
-Poczekaj sekundę,
zaraz wrócę.
-Szybko. Kawa
stygnie.
-Kawa...-
jęknęłam.- Będę szybciej niż myślisz.
W
torbie znalazłam leki, które natychmiast
wzięłam. Rozczesałam skołtunione włosy i przemyłam twarz. Nic więcej
nie mogłam zrobić. Nie usunę ot tak śladów niewyspania, potrzebuje chwili
czasu, a Roarke czeka. Chłopak półleżał na kanapie z zamkniętymi oczami.
Wyglądał tak spokojnie... Jak to można sobie życie zepsuć. Usiadłam obok niego
i delikatnie pogładziłam go po twarzy. Uśmiechnął się sennie nie
otwierając oczu i położył się głębiej. Wiedziałam, że jedyne czego potrzebuje w
tej chwili to sen. Wypiłam kawę i poszłam do łazienki.
Godzinę później
wyszłam owinięta w ręcznik. Czułam się wiele lepiej, kąpiel pomogła mi pokonać
zmęczenie, a drobne czynności pielęgnacyjne odprężyły. Otworzyłam
szafę z rzeczami, które kupił mi ojciec. Połowę zajmowały sukienki, jednak
potrzebowałam czegoś bardziej mojego, a przy tym eleganckiego. Ubrałam czarne
jeansy i białą koszule, do tego zwykłe, czarne baleriny. Jednocześnie elegancko
i na luzie. Roarke nadal spał. Poprawiłam mu koc na ramionach i wyszłam. Muszę
zapoznać się z zamkiem i z ludźmi mieszkającymi tu.
Korytarze, jasne i
przestronne, wydały mi się przyjazne. Na ścianach wisiały obrazy, w rogach
stały kwiaty w wysokich wazonach. Ich intensywne kolory w przyjemny sposób
ożywiły przestrzeń. Muszę przyznać, że podoba mi się wystrój.
Wyszłam zza rogu i
weszłam do salonu, w którym poprzedniego wieczoru jadłam kolację. Na fotelu
obok kominka siedział Evan i coś czytał. Podniósł wzrok i uśmiechnął się na mój
widok.
-Witaj, Eileen-
usłyszałam jego niski, lekko zachrypnięty głos.
Uśmiechnęłam się w
odpowiedzi i lekko skinęłam głową.
-Dzień dobry,
Evanie.
Podeszłam do półki
z książkami i wyjęłam pierwszą z brzegu o historii Ignis. Muszę jakoś
uzupełniać wiedzę. Zdjęłam buty i usiadłam na kanapie, wyciągając nogi na niej.
Marzyłam o kolejnej kawie, ale nie czas i pora.
-Wyglądasz na
zmęczoną.
-Jestem. Większość
nocy nie spałam- oparłam głowę o oparcie i otworzyłam książkę informując go tym
samym, że nie mam ochoty na dalszą rozmowę.
Umilkł, skupiony
na własnej książce. Jasne, wczoraj zachował się jak idiota, ale patrzyłam na
niego nieco inaczej przez pryzmat słów i czynów Roarke. Odgoniłam nieprzyjemne,
a może po prostu niewygodne myśli i zagłębiłam się w lekturze.
***
Jakiś czas później
do salonu wszedł Rockie. Od razu podszedł i pocałował mnie w policzek.
-Nie było cię,
kiedy się obudziłem.
-Chciałam się
przejść po zamku.
Uniósł moje nogi i
usiadł obok, kładąc je sobie na kolanach.
-Nie zjadłaś
śniadania.
-Nie byłam głodna.
Kawa mi rano wystarczy. Jak się spało?
-Cóż... Patrząc na
fakt, że nie zostałaś, tylko przykryłaś i odeszłaś... Mogło być lepiej, Ellie.
Roześmiałam się.
-Masz marzenia,
chłopcze. Miałam siedzieć i patrzeć na ciebie?
-Obok było
miejsce...
Wtedy tą dziwną
konwersacje przerwał nam trzask zamykanej książki. Spojrzałam zdziwiona na
Evana, który mierzył Rockiego nienawistnym wzrokiem.
-Żadnej nie
przepuścisz?- warknął.- Nawet siostrze do łóżka wskoczysz?!
Dopiero teraz
zdałam sobie sprawę jak brzmiała nasza rozmowa. Och, Evan... Jednak zanim
zdążyłam się odezwać, Roarke mruknął:
-Nie twój interes,
Evan.
-A Noel?
-Co z Noel?
Evan zerwał się z
fotela gotowy do bójki. Błyskawicznie stanęłam na równe nogi i powiedziałam:
-Wystarczy,
chłopaki. Roarke nie prowokuj go. Idź, znajdź mi jakieś śniadanie.
Chłopak popatrzył
na mnie nieco zdziwiony, ale wyszedł. Podeszłam do Evana.
-To nie to, co
myślisz- zaczęłam.
Prychnął gniewnie.
-Jasne, Lee. Po
prostu akt prokreacji nic więcej.
Zazgrzytałam
zębami.
-Nie było żadnego
aktu, matole. Do późnej nocy omawialiśmy sprawę klątwy. Poszedł do siebie, ale
ani on ani ja nie spaliśmy długo. Przyszedł do mnie z tacą jedzenia.
Kiedy ja poszłam się ogarnąć, on zasnął na mojej kanapie. I cześć pieśni.
Evan patrzył na
mnie z niedowierzaniem.
-Jakoś nie chcę mi
się wierzyć, że którejś przepuści.
-Może na moją
korzyść wpływa fakt, że nigdy nie jestem sama i jednego człowieka uważamy za
ojca...?- rzuciłam cicho.
Tak, to
przemawiało do niego. Ostrożnie objął mnie i przytulił. Zaskoczona, ale i
dziwnie szczęśliwa w jego ramionach, wtuliłam się w niego.
-Może to
i małostkowe, ale cieszę się.
Odsunęłam
się, przewracając oczami.
-Jeżeli skończyliśmy omawiać
moje jakże zagmatwane życie erotyczne, mogę już iść na śniadanie?
Roześmiał się.
-Jasne, złapie cię
później.
Pomachałam mu i
wyszłam. Za drzwiami odetchnęłam głośno. Zabiję debila.
Roarke znalazłam w
małym saloniku. Na stole czekało śniadanie, a w jasnym pomieszczeniu o
ciepłych, biszkoptowych ścianach unosił się aromat kawy. Rozejrzałam się po po
pomieszczeniu. Kominek, o tej porze roku zagaszony, na którego gzymsie stały
różne drobiazgi. Cały pokój urządzany w ciepłych odcieniach brązu sprawiał
wrażenie domowego i przytulnego. Oczarowana,
lekko rozchyliłam zasłony, by światło dnia mogło tańczyć na
drewnianej podłodze,
-Prywatny salon
twojego ojca- ściągnął mnie na ziemię Roarke.
Skinęłam głową.
-Musisz tak
pogrywać z Evanem? Chłopak był pewien, że wpuściłam cię do swojego łóżka. Wiesz
w jakim świetle mnie postawiłeś?
Chłopak przewrócił
oczami.
-Ellie...
-Zamknij się. Mam
nadzieję, że ostatni raz musiałam omawiać swoje życie erotyczne z obcymi
facetami- warknęłam.
Rockie zawstydził
się.
-Przepraszam.
-I powinieneś-
usiadłam przy kawie.- Chcę zostać sama.
Roarke zamrugał zdziwiony,
ale wyszedł. Zmęczona, oparłam się wygodniej popijając kawę. Siedziałam,
wpatrzona w rzeczy mojego ojca. Na gzymsie stały w ramach zdjęcia. Lekko
wzruszona patrzyłam na swoją maleńką buzię. Szczerzyłam się szeroko do aparatu,
wtulona w ramiona Brana. Wydawaliśmy się szczęśliwi i na miejscu, a z oczu ojca
biła miłość. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawę ile straciłam.
Odwróciłam się do
tego widoku plecami i obejmując się ramionami rozejrzałam. Wszystko tu było nim
przesiąknięte. Do oczu napłynęły mi łzy. Muszę zrobić wszystko by go uwolnić.
Nie ryzykuj,
Lee.
Kto nie
ryzykuje ten nie wygrywa.
***
Trzymając kronikę
pod pachą szłam przez korytarz. Roarke mówił, że w zamku jest jedną osoba,
która może mi pomóc. Czarownik, mieszkający, o dziwo, w wieży! Stary Pascal żył
w swoich pokojach, nie opuszczając ich od pojedynku z Kirkiem. Nie udało mu się
powstrzymać czarnoksiężnika przed rzuceniem klątwy na Brana.
Westchnęłam i
zapukałam.
-Odejść!-
usłyszałam zachrypnięty, męski baryton.
-Proszę, Pascal.
Wpuść mnie- poprosiłam.
Drzwi otworzyły
się z hukiem.
-Kto śmie mówić do
mnie po imieniu?!
Zobaczyłam
mężczyznę mniej więcej w wieku Brana. Tyle, że jego czarne włosy były z lekka
przetkane pierwszymi nitkami siwizny. Lśniące, szmaragdowe oczy
okazała siatka zmarszczek. Był ubrany w zwykle czarne spodnie z miękkiego
materiału i bladoniebieską koszule rozpiętą pod szyją, stopy miał bose.
Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam.
-Jestem...
-Eileen Shay jak
mniemam. Czemu zawdzięczam tą przyjemność?
-Musimy
porozmawiać.
-Ja nic nie muszę-
odparł z butą.
-Chodzi o Brana.
Tylko ja i mój brat jesteśmy w stanie mu pomóc.
Czarownik patrzył
na mnie przez moment.
-Wejdź.
Nie musiał tego
powtarzać. Wyminęłam go i weszłam. Pomieszczenie było okrągłe, pełne ksiąg i
dziwnych rzeczy, których nie umiałam nazwać. Mimo że było zakurzone i ciemne,
czułam się w nim dobrze. Bez wahania usiadłam i otworzyłam księgę na wskazanej
stronie.
-Wytłumacz mi to.
Wskazałam na słowa
klątwy.
-To jest jasne.
-Nie jest. Właśnie
o to chodzi. O co chodzi?
Stanął obok mnie i
przeczytał.
-W szczerym polu
krew dziedzica. Chodzi o to, że dziedzic każdego miesiąca roku ma staczać
pojedynki.
-Z kim?
-Tu chodzi
najpewniej o inne rasy. Hańbą jest dla elfa zabić pobratymca.
Westchnęłam.
Świetnie.
-A ciąg dalszy.
Przejechał
wzrokiem.
-Ty, Eileen, masz
trudniejsze zadanie.
-Trudniejsze od
comiesięcznych walk?
-Kiedy twój brat
będzie toczył boje ty, księżniczko, będziesz uwięziona w związku z półelfem.
-To nie jest
najgorsze.
-Nie. Ale będziesz
kochać innego, nie mając na to wpływu. Nie pokochasz męża.
-A czy chociaż
wiesz kim ma być mój mąż?
-Wiem. I on też
wie.
Odetchnęłam
głęboko.
-Kto to?
-Evan Montgomery-
powiedział, patrząc mi w oczy.
-Hej, hej. Stój-
uniosłam dłoń.- On nie jest mieszańcem!
-Jest.
-Przecież...
-Eileen, czy
wątpisz w moje słowa?
-Nie- odwróciłam
wzrok.
-Więc uwierz i
teraz. On zna swe zadanie, ale wie tylko o tym, że ma poślubić przyszłą
królową.
Zamknęłam oczy.
-Kiedy to ma się
stać?
-Pierwszego dnia
następnego miesiąca.
-Nie, nie, nie-
wstałam.- Mam dość.
Wybiegłam z
wieży, zaślepiona łzami.
Wiedziałeś.
Nie musisz
tego robić.
Zamknij się,
proszę.
Wbiegłam do pokoju
i rzuciłam się na łóżku. Całe życie za mnie zaplanowali?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz