środa, 6 marca 2013

"Locked out of haven" roz 3/1


 just thought you'd catch me


Leżałam niepewna przyszłości. W moim pokoju jak zwykle panował kobiecy, lekko bajkowy nastrój. To wszystko jest takie nierealne... Zagrzebałam się głębiej w kołdrę  Parę godzin temu położyłam się do łóżka, kiedy po rozmowie z Roarke i Branem uznałam, że już nic nie wymyślimy. I teraz, po zaledwie kilkugodzinnym śnie, czułam znużenie. Już nawet nie zmęczenie.
Odwróciłam się na plecy i popatrzyłam na miękką materię białego baldachimu. Zbędny element, aczkolwiek bardzo pasujący do tego pokoju. Przez delikatne, białe zasłony sączyło się światło dnia. Powinnam już wstać i zacząć myśleć o przyszłości. O rozwiązaniu zagadki. W końcu miałam swoją głowę dla siebie, o ile oczywiście tak to mogę ująć. Bran obiecał się nie wtrącać w moje życie, o ile go nie poproszę. To wszystko było dziwne i pokręcone. Szczere pole i zły związek, ale nie do końca o to chodzi... Więc o co?
Rozległo się pukanie do drzwi. Nie chciałam wstawać, ale gość nie ustępował. Wstałam i narzuciłam na ramiona szlafrok. Nie zastanawiałam się nad wyglądem, wstałam i otworzyłam drzwi. Za nimi stał Roarke z tacą, na której stało jedzenie. Jego twarz była zmęczona i blada. Pod oczami miał ciemne kręgi, a usta zacisnął w wąską linijkę.
- Cześć - przywitałam się cicho, opierając się o futrynę.
- Witaj. Przyniosłem śniadanie. Zjesz ze mną?
Uśmiechnęłam się lekko.
- Jasne.
Zaprosiłam go gestem do środka. Postawił jedzenie na stoliku w salonie i usiadł na kanapie. Przysiadłam obok i spojrzałam mu w oczy.
-Nie spałaś.
-Spałam. Ale niedługo. Nie mogę spać przez to wszystko- przejechałam dłonią po włosach.- A ty?
-Spałem, ale obudzili mnie rano.
-Dlaczego?
-Pod nieobecność Brana jestem jego przedstawicielem. Jakaś ważna sprawa, która okazała się mało ważna. Ale nie przeszkodziło im to w wyciągnięciu mnie z łóżka.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Biedactwo.
Głowa pulsowała mi tępym bólem. Wstałam i przeciągnęłam się.
-Poczekaj sekundę, zaraz wrócę.
-Szybko. Kawa stygnie.
-Kawa...- jęknęłam.- Będę szybciej niż myślisz.
W torbie znalazłam leki, które natychmiast wzięłam. Rozczesałam skołtunione włosy i przemyłam twarz. Nic więcej nie mogłam zrobić. Nie usunę ot tak śladów niewyspania, potrzebuje chwili czasu, a Roarke czeka. Chłopak półleżał na kanapie z zamkniętymi oczami. Wyglądał tak spokojnie... Jak to można sobie życie zepsuć. Usiadłam obok niego i delikatnie pogładziłam go po twarzy. Uśmiechnął się sennie nie otwierając oczu i położył się głębiej. Wiedziałam, że jedyne czego potrzebuje w tej chwili to sen. Wypiłam kawę i poszłam do łazienki.
Godzinę później wyszłam owinięta w ręcznik. Czułam się wiele lepiej, kąpiel pomogła mi pokonać zmęczenie, a drobne czynności pielęgnacyjne odprężyły. Otworzyłam szafę z rzeczami, które kupił mi ojciec. Połowę zajmowały sukienki, jednak potrzebowałam czegoś bardziej mojego, a przy tym eleganckiego. Ubrałam czarne jeansy i białą koszule, do tego zwykłe, czarne baleriny. Jednocześnie elegancko i na luzie. Roarke nadal spał. Poprawiłam mu koc na ramionach i wyszłam. Muszę zapoznać się z zamkiem i z ludźmi mieszkającymi tu.
Korytarze, jasne i przestronne, wydały mi się przyjazne. Na ścianach wisiały obrazy, w rogach stały kwiaty w wysokich wazonach. Ich intensywne kolory w przyjemny sposób ożywiły przestrzeń. Muszę przyznać, że podoba mi się wystrój.
Wyszłam zza rogu i weszłam do salonu, w którym poprzedniego wieczoru jadłam kolację. Na fotelu obok kominka siedział Evan i coś czytał. Podniósł wzrok i uśmiechnął się na mój widok. 
-Witaj, Eileen- usłyszałam jego niski, lekko zachrypnięty głos.
Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i lekko skinęłam głową.
-Dzień dobry, Evanie.
Podeszłam do półki z książkami i wyjęłam pierwszą z brzegu o historii Ignis. Muszę jakoś uzupełniać wiedzę. Zdjęłam buty i usiadłam na kanapie, wyciągając nogi na niej. Marzyłam o kolejnej kawie, ale nie czas i pora.
-Wyglądasz na zmęczoną.
-Jestem. Większość nocy nie spałam- oparłam głowę o oparcie i otworzyłam książkę informując go tym samym, że nie mam ochoty na dalszą rozmowę.
Umilkł, skupiony na własnej książce. Jasne, wczoraj zachował się jak idiota, ale patrzyłam na niego nieco inaczej przez pryzmat słów i czynów Roarke. Odgoniłam nieprzyjemne, a może po prostu niewygodne myśli i zagłębiłam się w lekturze.
***
Jakiś czas później do salonu wszedł Rockie. Od razu podszedł i pocałował mnie w policzek.
-Nie było cię, kiedy się obudziłem.
-Chciałam się przejść po zamku.
Uniósł moje nogi i usiadł obok, kładąc je sobie na kolanach.
-Nie zjadłaś śniadania.
-Nie byłam głodna. Kawa mi rano wystarczy. Jak się spało?
-Cóż... Patrząc na fakt, że nie zostałaś, tylko przykryłaś i odeszłaś... Mogło być lepiej, Ellie.
Roześmiałam się.
-Masz marzenia, chłopcze. Miałam siedzieć i patrzeć na ciebie?
-Obok było miejsce...
Wtedy tą dziwną konwersacje przerwał nam trzask zamykanej książki. Spojrzałam zdziwiona na Evana, który mierzył Rockiego nienawistnym wzrokiem.
-Żadnej nie przepuścisz?- warknął.- Nawet siostrze do łóżka wskoczysz?!
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę jak brzmiała nasza rozmowa. Och, Evan... Jednak zanim zdążyłam się odezwać, Roarke mruknął:
-Nie twój interes, Evan.
-A Noel?
-Co z Noel?
Evan zerwał się z fotela gotowy do bójki. Błyskawicznie stanęłam na równe nogi i powiedziałam:
-Wystarczy, chłopaki. Roarke nie prowokuj go. Idź, znajdź mi jakieś śniadanie.
Chłopak popatrzył na mnie nieco zdziwiony, ale wyszedł. Podeszłam do Evana.
-To nie to, co myślisz- zaczęłam.
Prychnął gniewnie.
-Jasne, Lee. Po prostu akt prokreacji nic więcej.
Zazgrzytałam zębami.
-Nie było żadnego aktu, matole. Do późnej nocy omawialiśmy sprawę klątwy. Poszedł do siebie, ale ani on ani ja nie spaliśmy długo. Przyszedł do mnie z tacą jedzenia. Kiedy ja poszłam się ogarnąć, on zasnął na mojej kanapie. I cześć pieśni.
Evan patrzył na mnie z niedowierzaniem.
-Jakoś nie chcę mi się wierzyć, że którejś przepuści.
-Może na moją korzyść wpływa fakt, że nigdy nie jestem sama i jednego człowieka uważamy za ojca...?- rzuciłam cicho.
Tak, to przemawiało do niego. Ostrożnie objął mnie i przytulił. Zaskoczona, ale i dziwnie szczęśliwa w jego ramionach, wtuliłam się w niego.
-Może to i małostkowe, ale cieszę się.
Odsunęłam się, przewracając oczami.
-Jeżeli skończyliśmy omawiać moje jakże zagmatwane życie erotyczne, mogę już iść na śniadanie?
Roześmiał się.
-Jasne, złapie cię później.
Pomachałam mu i wyszłam. Za drzwiami odetchnęłam głośno. Zabiję debila.
Roarke znalazłam w małym saloniku. Na stole czekało śniadanie, a w jasnym pomieszczeniu o ciepłych, biszkoptowych ścianach unosił się aromat kawy. Rozejrzałam się po po pomieszczeniu. Kominek, o tej porze roku zagaszony, na którego gzymsie stały różne drobiazgi. Cały pokój urządzany w ciepłych odcieniach brązu sprawiał wrażenie domowego i przytulnego. Oczarowana, lekko rozchyliłam zasłony, by światło dnia mogło tańczyć na drewnianej podłodze,
-Prywatny salon twojego ojca- ściągnął mnie na ziemię Roarke.
Skinęłam głową.
-Musisz tak pogrywać z Evanem? Chłopak był pewien, że wpuściłam cię do swojego łóżka. Wiesz w jakim świetle mnie postawiłeś?
Chłopak przewrócił oczami.
-Ellie...
-Zamknij się. Mam nadzieję, że ostatni raz musiałam omawiać swoje życie erotyczne z obcymi facetami- warknęłam.
Rockie zawstydził się.
-Przepraszam.
-I powinieneś- usiadłam przy kawie.- Chcę zostać sama.
Roarke zamrugał zdziwiony, ale wyszedł. Zmęczona, oparłam się wygodniej popijając kawę. Siedziałam, wpatrzona w rzeczy mojego ojca. Na gzymsie stały w ramach zdjęcia. Lekko wzruszona patrzyłam na swoją maleńką buzię. Szczerzyłam się szeroko do aparatu, wtulona w ramiona Brana. Wydawaliśmy się szczęśliwi i na miejscu, a z oczu ojca biła miłość. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawę ile straciłam.
Odwróciłam się do tego widoku plecami i obejmując się ramionami rozejrzałam. Wszystko tu było nim przesiąknięte. Do oczu napłynęły mi łzy. Muszę zrobić wszystko by go uwolnić.
Nie ryzykuj, Lee.
Kto nie ryzykuje ten nie wygrywa.
***
Trzymając kronikę pod pachą szłam przez korytarz. Roarke mówił, że w zamku jest jedną osoba, która może mi pomóc. Czarownik, mieszkający, o dziwo, w wieży! Stary Pascal żył w swoich pokojach, nie opuszczając ich od pojedynku z Kirkiem. Nie udało mu się powstrzymać czarnoksiężnika przed rzuceniem klątwy na Brana.
Westchnęłam i zapukałam.
-Odejść!- usłyszałam zachrypnięty, męski baryton.
-Proszę, Pascal. Wpuść mnie- poprosiłam.
Drzwi otworzyły się z hukiem.
-Kto śmie mówić do mnie po imieniu?!
Zobaczyłam mężczyznę mniej więcej w wieku Brana. Tyle, że jego czarne włosy były z lekka przetkane pierwszymi nitkami siwizny. Lśniące, szmaragdowe oczy okazała siatka zmarszczek. Był ubrany w zwykle czarne spodnie z miękkiego materiału i bladoniebieską koszule rozpiętą pod szyją, stopy miał bose. Zupełnie inaczej go sobie wyobrażałam.
-Jestem...
-Eileen Shay jak mniemam. Czemu zawdzięczam tą przyjemność?
-Musimy porozmawiać.
-Ja nic nie muszę- odparł z butą.
-Chodzi o Brana. Tylko ja i mój brat jesteśmy w stanie mu pomóc.
Czarownik patrzył na mnie przez moment.
-Wejdź.
Nie musiał tego powtarzać. Wyminęłam go i weszłam. Pomieszczenie było okrągłe, pełne ksiąg i dziwnych rzeczy, których nie umiałam nazwać. Mimo że było zakurzone i ciemne, czułam się w nim dobrze. Bez wahania usiadłam i otworzyłam księgę na wskazanej stronie.
-Wytłumacz mi to.
Wskazałam na słowa klątwy.
-To jest jasne.
-Nie jest. Właśnie o to chodzi. O co chodzi?
Stanął obok mnie i przeczytał.
-W szczerym polu krew dziedzica. Chodzi o to, że dziedzic każdego miesiąca roku ma staczać pojedynki.
-Z kim?
-Tu chodzi najpewniej o inne rasy. Hańbą jest dla elfa zabić pobratymca.
Westchnęłam. Świetnie.
-A ciąg dalszy.
Przejechał wzrokiem.
-Ty, Eileen, masz trudniejsze zadanie.
-Trudniejsze od comiesięcznych walk?
-Kiedy twój brat będzie toczył boje ty, księżniczko, będziesz uwięziona w związku z półelfem.
-To nie jest najgorsze.
-Nie. Ale będziesz kochać innego, nie mając na to wpływu. Nie pokochasz męża.
-A czy chociaż wiesz kim ma być mój mąż?
-Wiem. I on też wie.
Odetchnęłam głęboko.
-Kto to?
-Evan Montgomery- powiedział, patrząc mi w oczy.
-Hej, hej. Stój- uniosłam dłoń.- On nie jest mieszańcem!
-Jest.
-Przecież...
-Eileen, czy wątpisz w moje słowa?
-Nie- odwróciłam wzrok.
-Więc uwierz i teraz. On zna swe zadanie, ale wie tylko o tym, że ma poślubić przyszłą królową.
Zamknęłam oczy.
-Kiedy to ma się stać?
-Pierwszego dnia następnego miesiąca.
-Nie, nie, nie- wstałam.- Mam dość.
Wybiegłam z wieży, zaślepiona łzami.
Wiedziałeś.
Nie musisz tego robić.
Zamknij się, proszę.
Wbiegłam do pokoju i rzuciłam się na łóżku. Całe życie za mnie zaplanowali?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz