niedziela, 3 marca 2013

"locked out of haven" roz 1/1


Cause I'd rather waste my life pretending than have to forget you for one whole minute



- Wytłumacz mi to jeszcze raz, bo chyba źle zrozumiałam. Człowiek, do którego jedziemy...
- Bran - dopowiedziała matka, nie spuszczając wzroku z drogi.
- Tak, Bran wychowywał mnie przez cztery lata. Bo nie byłaś pewna, kto jest moim ojcem biologicznym- oparłam głowę o zagłówek.- Boże, mamo - jęknęłam.
Jechaliśmy naszą starą, granatową toyotą między zielonymi wzgórzami. Pół godziny temu wyruszyłyśmy z Dublina, kierując się na północ. Cała ta eskapada była oczywiście pomysłem mojej rodzicielki, która przed kilkoma dniami dostała list od byłego męża z prośbą o spotkanie ze mną. Osobiście uważam, że to trochę krępujące, ale zgodziłam się.
- I kiedy pojawił się ponownie James, zrozumiałaś, że mogę być dzieckiem niewłaściwego ojca - mówiłam.
- Upraszczasz - zarzuciła mi matka, zakładając słoneczny lok za ucho.- Ja i twój biologiczny ojciec.. Spotykaliśmy się długo, a Brana znałam chwilę. Zauroczył mnie, straciłam głowę. Potem okazało się, że jestem w ciąży. Szybki ślub i proszę, utknęłam wśród pieluch. Na swój sposób kochałam Brana i nadal kocham, ale od zawsze moje serce należy do Jamesa.
- Mamo, nie dramatyzuj. Zachodząc w ciążę byłaś w moim wieku. Jakoś nie sądzę, że wtedy myślałaś - uśmiechnęłam się kwaśno.
- Kiedy go zobaczysz, zrozumiesz - jej oczy nabrały rozmarzonego wyrazu.
- Jak mogłaś nie wiedzieć, kto jest moim ojcem? Przecież mam taty włosy - dotknęłam zebranych w niechlujny warkocz, brązowych włosów o rudym połysku.
- Eileen, kiedy byłaś dzieckiem, twoje włosy były dokładnie tej samej barwy, co Brana. Dopiero później trochę pociemniały.
- Prosiłam cię o coś - rzuciłam cicho.
- To twoje imię i skoro się nazywasz Eileen Shay to tak cię będę nazywać. Twoje imiona wybrał Bran ze względu na ich znaczenie. Więc nie grymaś - w głosie matki zabrzmiały stalowe nuty.
- Co one znaczą? - zapytałam.
- Przynoszący światło dar boży - mruknęła matka.
O proszę, ile można się o sobie dowiedzieć podczas jednej, krótkiej wyprawy za miasto.
- Wiesz co mnie najbardziej zmyliło? Masz jego oczy. Kształt, barwa, oprawa oka. Jakbym patrzyła w jego oczy.
Fakt, matka i James mają brązowe - ona piwne, a on bardziej czekoladowe, ale to nie zmienia faktu, że oboje mają brązowe. Moje były inne. Powieki w kształcie migdała, duże z intensywnie kobaltowymi tęczówkami.
- Nikt nie ma takich w rodzinie. Czasami kiedy na mnie patrzysz, to mam wrażenie, że to on stoi obok.
- Zawsze wiedziałam, że z naszą rodziną jest coś nie tak. Ale nie spodziewałam się, że do tego stopnia.
- Wystarczy, Lee. Naprawdę.
Przez jakiś czas jechałyśmy w milczeniu.
- Dlaczego... - zaczęłam, ale zamilkłam, bojąc się odpowiedzi.
- Co, kochanie?
- Bran wychowywał mnie przez cztery lata, traktował jak córkę. I potem tak po prostu mnie zostawił, bo okazało się, że nasze geny nie są takie same?- jakoś nie mieściło mi się to w głowie.
- Posłuchaj, wszystkim nam było głupio w tej sytuacji...
- Do rzeczy, mamo.
- Obiecałam, że go poznasz. Nie pamiętasz go, ale on gdzieś w tobie jest. Uwielbiałaś go, zawsze zasypiałaś na jego kolanach, nie dając się położyć do łóżeczka. Czytał ci bajki, rozpieszczał do granic możliwości. Kochał cię bardzo.
- I tak po prostu pozwolił odejść w zamian za obietnice?
Matka patrzyła twardo przed siebie.
- To był cios dla jego dumy.
Tak, jasne.
- Baliśmy się z Jamesem, że nie poradzimy sobie z tobą. Byłaś grzeczna jedynie przy Branie, miał na ciebie ogromny wpływ. Jednak, kiedy przeprowadziliśmy się do Dublina, okazałaś się być grzeczna i pojętna. Bez niczego kładłaś się spać o odpowiedniej porze, byłaś spokojna. Jakby Bran cały czas był obok. Nigdy tego nie zrozumiałam.
Uśmiechnęłam się do niej.
- Urosłam.
- I z dnia na dzień udało ci się pozbyć chęci wtulenia w czyjeś ramiona? Branowi nie schodziłaś z rąk, a Jamesa traktowałaś trochę jak obcego.
Widziałam, że bolało ją zachowanie jedynego dziecka.
- Dlaczego nie postaraliście się o więcej dzieci?
- Nie mogę - zacisnęła wargi.
- Och, mamusiu...
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Każda kobieta marzy o gromadce dzieci.
Resztę drogi przejechałyśmy w ciszy.
- Jesteśmy - powiedziała w końcu matka.
Wyjrzałam za okno i zamarłam z wrażenia. Zatrzymałyśmy się przed... Zamkiem. Hola, hola. Czy to ma być jakiś żart? Jeśli tak, to wyjątkowo mało trafiony.
- Mamo, czy jesteś pewna, że to właśnie tu wychowywałaś mnie przez pierwsze lata mojego życia? - zapytałam, lekko oszołomiona.
Matka zrobiła przepraszającą minę.
- Wiem, kochanie, że to wygląda trochę biednie i obskurnie, ale Bran nigdy nie był bogaczem. W środku wygląda lepiej. W dzieciństwie uwielbiałaś tą chatę - uśmiechnęła się.- Potrafiłaś znikać na długie godziny, bawiąc się z ojcem w różnych pokojach.
Patrzyłam na nią, próbując zrozumieć sens jej słów. Chatka?
- Mamo, potrzebujesz wizyty u okulisty?
Musiałaby być ślepa, żeby nie zauważyć tych ścian z białego kamienia i czterech wież sięgających niemal do błękitnych obłoków. Chatka?
Śmiertelni mają zaćmiony wzrok, usłyszałam w głowie głos.
Tak, jasne, chyba umysł, pomyślałam kwaśno.
Nic dziwnego, że słyszałam głos. Już się przyzwyczaiłam, że ktoś mi podpowiada co i kiedy robić. To moja mała tajemnica. Dawno uznałam, że nie o wszystkim muszę mówić rodzicom i znajomym. Głos mnie przekonał. Zawsze byłam lekko wycofana, a Głos byś świetnym towarzyszem.
Odetchnęłam głęboko i położyłam dłoń na klamce.
- Idziemy? - zapytałam, patrząc na mamę.
Popatrzyła na mnie przepraszająco.
- Obiecałam twojemu ojcu, że będziesz sama.
- To dlaczego nie wsadziłaś mnie po prostu w autobus?
Roześmiała się głośno.
- Kochanie, czy widzisz tu gdzieś jakąś cywilizacje?
Fakt, od ponad godziny nie minęłyśmy żadnego domu.
- Nie możesz zostać?- popatrzyłam na nią żałośnie.
- Dasz radę, kochanie. Powiedziałam Branowi, że będziesz sama.
Zacisnęłam pięści.
- Dobrze- złapałam torbę i wyszłam, trzaskając głośno drzwiami.
Nie złość się na nią. Zawsze robiła to, o co ją prosiłem.
Prosiłeś?
Zatrzymałam się w pół kroku, pochylając głowę w dół, jak zawsze kiedy kłóciłam się z Głosem.
Co powiedziałeś? Kim, do diabła, jesteś?
Roarke wszystko ci wytłumaczy.
Kim, do cholery jest Roarke?
Nie otrzymałam odpowiedzi. Jasne, czemu nie. Zamknij, kiedy cię potrzebuje. Tchórz.
Gdyby stał naprzeciw mnie, już dawno dostałby w swój durny łeb. Nie raz wkurzałam się na niego, ale nie potrafiłam się długo gniewać. W końcu Głos nie raz pomagał mi w trudnych sytuacjach. Najbardziej wkurzał mnie fakt, że w szkole zawsze milczał. A szczególnie na testach.
Odetchnęłam głęboko i trzymając mocno pasek torby, ruszyłam ku bramie.
Usłyszałam otwieranie automatycznej szyby.
- Trzymaj się, skarbie. Pozdrów Brana - pomachała mi i odjechała.
Pięknie, to teraz jestem całkiem sama.
Ledwie to pomyślałam, jedno ze skrzydeł bramy otworzyło się z cichym jękiem drewnianych drzwi. Pojawił się z nich chłopak - choć raczej powinnam powiedzieć: młody mężczyzna. Wysoki, wyższy nawet ode mnie, a nie należę do niskich. Niesforne koloru starej miedzi okalały smukłą twarz z wyraźnie zarysowanymi kościami policzkowymi. Nie był przystojny, ale coś w nim było intrygującego. Oczy, bliżej nie określonego koloru, lśniły w półmroku.
- Pani - uśmiechnął się szeroko, nieco drapieżnie.
Zaraz, słucham?
To właśnie jest Roarke.
Możesz mi powiedzieć, kim on jest?
Od teraz twoim opiekunem.
Świetnie.
- Kim jesteś? - zapytałam głośno.
- Chyba ci już wytłumaczono - jego głos był niski i głęboki.
Popatrzyłam na niego, zdziwiona.
- Skąd...?
- Eileen Shay Morgan, czy myślisz, że jest coś, czego o tobie nie wiem? - zapytał cicho.
Przełknęłam głośno ślinę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz