But everything looks better when the sun goes down
Oparłam głowę o
szybę, oglądając zmieniający się krajobraz za oknem. O tek porze autobus nie
był zbyt zatłoczony, więc znalazłam miejsce siedzące. W słuchawkach pewna
wokalistka śpiewa, że wszystko co może zrobić, to spróbować. Zamknęłam oczy.
Czy to pasuje również do mnie? Powinnam spróbować? Z resztą... Jaki mam wybór?
Nie musisz
tego robić, Lee.
Przestań,
tato. Wiesz dobrze, że jeśli zrezygnuje, zostaniesz uwięziony w mojej głowie. A
ja sobie tego nie wybaczę.
Piosenka zmieniła
się i piękna barbadoska zaczęła wyznawać, że nie jest pewna, co czuje, ale chce
by pozostał. Przed moimi oczami ukazał się obraz Evana.
Dlaczego mnie
przed nim ostrzegałeś?
Pascal
uważał, że nie należy mu wierzyć.
Pascal,
Pascal... Tato, a to co zrobił Rockie? Jemu można wierzyć?
Lee, ja wiem,
że Roarke nie usprawiedliwia nic...
Oprócz tego,
że Noel nim manipuluje. Widziałeś to co ja. Wnioski nasuwają się same. Ale tak,
to nie usprawiedliwia jego postępowania. Nawet nie chcę myśleć, jak Evan to
przeżył.
Nie rób z
Evana ofiary. Chłopak umie się bronić.
Och, tego
jestem pewna. Ma niezły charakterek. Tato, ja mu ufam, wiesz? I ty też
powinieneś.
Powinienem
jakoś na ciebie wpłynąć, ale widzę, że już za późno. Ale pamiętaj o moich
słowach. A teraz, jak to zwykle bywa, wyłączam się, oddając ci twoje myśli.
Nic wtedy nie
słyszysz?
Prawie.
Staram się, byś miała nieco prywatności.
Dziękuje,
tato.
Otworzyłam oczy.
Byłam na swoim przystanku. Wyszłam z busa, a pewna blondynka w moich
słuchawkach zaczęła przekonywać, że wiedziała o kłopocie. Hm...
Wbiegłam do
mieszkania.
-Jestem!
Cisza. Super, znów
gdzieś się zmyli. Zostawiam buty w przedpokoju i poszłam do kuchni z zamiarem
zrobienia sobie kolacji. Na lodówce czekała kartka:
"Pojechaliśmy do babci Zoe, nie będzie nas parę dni. W razie
kłopotu dzwoń. Mama i tata."
Zmarszczyłam brwi.
Po co do babci Zoe? Otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej ostatni kawałek pizzy z
wczorajszej kolacji. Nie napawała mnie optymizmem, ale włożyłam ją do mikrofali
i czekając aż się podgrzeje wystukiwałam na blacie szafki nerwowy
rytm. Mój wzrok raz po raz wędrował do telefonu. W mojej głowie pojawił się
pomysł, który natychmiast odrzuciłam, ale on wracał. Skoro nie ma rodziców,
mogłabym zaprosić Evana tu. Nie musiałby tułać się po hotelach. Bezpieczniej
mieć go przy sobie.
Raz się żyje. I tak
muszę z nim pogadać. Szybko wykręciłam numer, bojąc się, że się rozmyślę.
-Halo?- usłyszałam
jego głos w słuchawce. W tle słychać było ruch miasta.
-Cześć, Evan. Tu
Eileen.
-Witaj. Już się
stęskniłaś?
-Nie, ale mam dla
ciebie propozycje- nie dałam się sprowokować.- Moi rodzice wyjechali na kilka
dni za miasto, do matki Jamesa. I mam wolny pokój. Jeśli chcesz, te kilka dni
możesz przewaletować u mnie.
W słuchawce zaległa
cisza.
-Jasne, czemu nie-
powiedział po chwili.- Podaj adres, a ja niedługo się pojawię.
Podałam mu go, a on
uznał, że pół godziny mu wystarczy. Pożegnałam się i przerwałam połączenie.
Mikrofala zaczęła pipczeć. Gotowe. Ale jakoś mi przeszła ochota na fast-fooda.
Wzięłam ubrania i poszłam zrobić sobie długą, relaksacyjną kąpiel.
Akurat przebrałam
się w piżamę kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Odrzuciłam na plecy
długie, mokre włosy i założyłam szlafrok.
-Idę, idę!-
rzuciłam, kiedy gość dzwonił natrętnie.
Otworzyłam drzwi i
zobaczyłam uśmiechniętego Evana. W ręku trzymał średniej wielkości torbę.
-Witaj- powiedział,
a ja poczułam wibracje na plecach, słuchając jego niskiego, gardłowego głosu.-
Przeszkodziłem ci w czymś?
-Nie. Właśnie
skończyłam.
-Ładnie wyglądasz,
taka zarumieniona po kąpieli- wszedł do mieszkania.
Aha, czyli witamy
pana chamskiego. Super. Westchnęłam i zamknęłam za nim drzwi.
-Tu kuchnia,
następne drzwi salon. Na wprost łazienka, toaleta. Po lewej pokój rodziców,
gościnny i mój- wytłumaczyłam.
-Jak sądzę, ja mam
się urządzić w tym ostatnim.
-Nie odstąpię ci
mojego pokoju- rzuciłam z lekką irytacją.
-Z tobą-
wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu.
Gdzie, do cholery,
chłopak z którym rozmawiałam nie całe dwie godziny temu?
-Ani mi
się śni Twój jest gościnny. Ja idę do kuchni, zrobić kolację-
rzuciłam i zostawiłam go samego na korytarzu.
Postanowiłam zrobić
szybki i prosty omlet. Kiedy stałam przy szafce, mieszając jajka, poczułam jak
czyjeś ramiona oplatają mnie w pasie. Przejechał nosem po mojej szyi i rzucił:
-Dziękuję.
I już mnie
rozbroił.
Kiedy przywyknę do
jego zmienności? Jak kameleon, człowiek-chorągiewka,
kalejdoskop. Westchnęłam cicho i wtuliłam się głębiej w jego ramiona.
Po skończonym posiłku włożyłam naczynia do zmywarki.
-Dobrze gotujesz-
pochwalił Evan.
Przewróciłam oczami
nie wstając z kucków.
-A co masz
powiedzieć, skoro cię karmie.
-Nie, szczerze.
Smaczne ci wyszło. Jestem pełen zachwytu nad twoimi umiejętnościami, o pani- w
jego głosie słychać było lekką nutę kpiny. Zachichotałam.
-Idź już do
łazienki, książę w lekko zardzewiałej zbroi- rzuciłam, wstając.
Nachmurzył się.
-Dzięki- powiedział
i wyszedł.
Roześmiałam się w
ślad za nim. Co za człowiek...
Czując jakąś
powinność jako pani domu poszłam do pokoju gościnnego i przygotowałam Evanowi
miejsce do spania. Właśnie zbierałam z podłogi pościel, którą wymieniłam na
czystą, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na
zegarek obok łóżka. Dochodziła 21, więc kogo niesie o tej porze? Położyłam
pościel w korytarzu obok drzwi do łazienki i wyjrzałam przez wizjer. O cholera.
Po krótkim wahaniu otworzyłam drzwi.
-Luke? Co ty tu
robisz?- przywitałam się niezbyt grzecznie.
-Witaj, Lee-
uśmiechnął się gość.- Cieszysz się, że mnie widzisz?
-Ogromnie- rzuciłam
z nutą sarkazmu.
Za progiem stało
190 cm chamstwa, prostactwa i niezaspokojonego popędu seksualnego. Brały wszystko
co się rusza bez problemu na dwóch nogach, ma przeciwstawne kciuki i brak
przyjaciela w spodniach. Muskularny, przystojny, z burzą ciemnoblond
włosów okalających śniadą, lekko owalną twarz. Piwne oczy błyszczały
złośliwie, a na pełnych, różowych wargach błąkał się ironiczny uśmiech. Idealny
(jego zdaniem) obraz dopełniały atramentowo-niebieskie spodnie, czarny t-shirt
i skórzana kurtka. Wulgarny, nieokrzesany, cyniczny. I niegdyś mój. Oto przed
państwem... Luke Dannis!
-Czego tu chcesz?-
zapytałam przez zaciśnięte zęby.
-Może grzeczniej,
kotku. Rozmowy.
-Nie ufam ludziom,
którzy mylą akt seksualny z rozmową- rzuciła i chciałam zamknąć mi drzwi przed
nosem, ale mi nie pozwolił, blokując je.
-Pogadamy, Lee-
wszedł do środka.
-Wynoś się. Nie
jestem sama.
-Och, Lee. Niecałe
dwie godziny temu twoi starzy zapakowali się do auta z torbami i odjechali.
Więc na pewno ich tu nie ma- pchnął mnie na ścianę i uwięził w klatce
swoich ramion.- Więc jesteś tu sama. Ze mną.
O panie.. Co za
inteligent. Sama z nim? Jego IQ musi być równe obwodowi bicepsa.
-Naprawdę. W
łazience. Kapie się- rzuciłam, uśmiechając się cwaniacko.
-Och, McKinley.
Wymyśl coś oryginalnego- rzucił i wpił się brutalnie w moje usta.
Wierzgałam,
kopałam, tłukłam po ramionach w końcu zamachnęłam się i kopnęłam go w krocze.
Odsunął się, głośno sapiąc.
-Ty suko.
Pożałujesz- wycharczał, zaciskając pięści.
I akurat w tym
momencie z łazienki wyszedł Evan. Przepasany jedynie w ręcznik, ukazywał
całokształt harmonijnego i wyrzeźbionego ciała. Popatrzył na mnie i
widząc mój strach, odepchnął ode mnie Luke'a chłopak zatrzymał się na drzwiach
kuchennych. Obaj gotowi byli rzucić się na siebie z pięściami. Evan cały się
napiął, osłaniając mnie swoim ciałem
-Nie, Evan-
szepnęłam.
Rzucał Luke'owi
groźne spojrzenia, nie wycofując się. Luke wyprostował się i rzucił:
-Lee, może
przedstawisz mnie swojemu gorylowi?
Objęłam Evana
ramionami w pasie, zaskakując nas oboje. Chłopak rozluźnił się nieco.
-Luke, to Evan
Montgomery, mój własny, prywatny obrońca. Evanie, to Luke, właśnie wychodzi.
Dannis osunął się
od ściany i strzepnął niewidzialny pył z ramion.
-Ale wrócę.
Zatrzasnął za sobą
drzwi.
Evan odwrócił się
na pięcie. Jego oczy ciskały gromy.
-Nadal nie
potrzebujesz ochrony?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz