You've got to reach out a littlemore
-Witaj, Piękna!-
wykrzyknął Alessandro na mój widok.
Roześmiałam się,
gdy porwał mnie w ramiona, zamykając w niedźwiedzim uścisku. Wysoki, szczupły
Włoch sprawiał dość miłe wrażenie. Drobna, trójkątna twarz otoczona wijącymi się,
krótkimi, czarnymi włosami, wielkie, czekoladowe oczy i twarz cały rok muśnięta
słońcem. Śliczny, patetyczny w każdym calu Alessandro jak zwykle ubrany był w
obcisłe, bezowe spodnie i czarny podkoszulek.
-Alessandro-
rzuciłam miękko.- Tak dawno się nice widzieliśmy.
Postawił mnie na
ziemi i popatrzył na Evana.
-Skrzywdź moją
dziewczynkę, a cię skrócę o głowę- rzucił ostrym tonem.
-Ej!- uderzyłam go
w ramie.- Zostaw go. To Evan Montgomery. Evanie, to Alessandro Monteci.
-Miło mi- Evan wyciągnął
dłoń.
-Powinno-
Alessandro ścisnął dłoń chłopaka.
-Alex, jeszcze
słowo, a ja ci dupę skopię- warknęłam.- Przynieś karty, biorę stolik
tam gdzie zwykle.
Skinął głową.
Przeszliśmy na tył
sali. W samym rogu był mały stolik z dwiema kanapami. Usiadłam i popatrzyłam na
Evana. Po krótkim wahaniu usiadł naprzeciw. Alessandro zmaterializował się z
kartami i zniknął.
-Co bierzesz?-
rzucił, otwierając kartę.
-Mokka. Albo nie-
popatrzyłam na kelnera, który znów się pojawił.- Espresso, poproszę.
Evan rzucił mi złe
spojrzenie, ale powiedział:
-Czerwoną herbatę.
I kawałek ciasta jagodowego.
Kelner uśmiechnął
się i odszedł.
-To o czym to
my...?- zapytałam słodko.
-O Ignis-
przypomniał mi sucho.
Na jego
przystojnej twarzy malowała się irytacja i znużenie, jakby miał do czynienia z
małym dzieckiem. Tym dla niego byłam? Obowiązkiem?
-Co z nim?
-To twoje
dziedzictwo.
-Tak i o ile
dobrze pamiętam, to ja powinnam się opiekować nim, a nie ono mną- ułożyłam
zdanie kompletnie niepoprawne stylistycznie, jednak przekazywało wszystko, co
chciałam ująć.
-Pascal się boi,
Eileen. Roarke całymi dniami ćwiczy, a on stara się jakoś cię wyciągnąć z
małżeństwa.
-To niemożliwe.
Taki mój los i tego nie można obejść. I nawet tak wielki czarownik jak Pascal
tu nic nie pomoże. Dlaczego akurat ty? W Ignis jest tylu mężczyzn i mogli
wybrać każdego...
Podszedł kelner z
zamówieniem. Skinęłam głową, dziękując mu i swoim zwyczajem
ujęłam filiżankę w dłonie, wzdychając zapach kawy. Długo zanim
zaczęła mi smakować, po prostu ją wąchałam. Kelner postawił przede mną również
kawałek tiramisu.
-Nie zamawiałam ciastka-
zaoponowałam.
-To od Alexa-
wytłumaczył.- Z tym- podał mi kartkę papieru.
Otworzyłam ją bez
wahania.
"Szkoda,
że kończę już zmianę. Pogadamy innym razem. Zjedz ciastko, opłacone już. Znając
Ciebie żyjesz na kawie. Smacznego, mała. A."
Złożyłam kartkę i
z uśmiechem zabrałam się za ciastko. Było boskie. Wprost rozpływało się w
ustach. Z zadowoleniem znów wzięłam kawę w dłonie.
-Nie powinnaś pić
kawy- rzucił Evan zza swojego ciastka jagodowego.
-A ty nie
powinieneś zrzędzić. Taki młody, a taka maruda- pokręciła, głową z
udawanym niedowierzaniem.
-Ell.. Proszę.
Wróćmy do tematu.
Ell.. Pierwszy raz
nie Lee, nie Eileen, tylko Ell. Zaszczyt mnie w dupę kopnął?
-Tak. Wróćmy do
waszego przewrażliwienia. Nie potrzebuje ochrony.
-Ell, Pascal
myślał również o tym, żebyś nie była sama. Czekają cię trudne wybory i decyzję,
musisz być silna i opanowana. A jak na razie trzęsiesz się jak osika- rzuciłam
mu gniewne spojrzenie.- Wiem, że to nowość, ale musisz mieć z kim o
tym porozmawiać. I oto jestem.
-Nie jest to
proste to prawda. Jednak potrzebuje czasu...
-... którego nie
masz, Ell. Musisz się nad tym wszystkim zastanowić, to prawda, ale myśl w
trybie przyspieszonym.
Nagle w moim
gardle pojawiała się gula. Odłożyłam łyżeczkę, odkładając niedojedzone
cicho.
-Nie chcę tego
wszystkiego. Nie chcę męża z przymusu, ciężaru dynastii i dziedzictwa. Dla
odmiany chcę normalności.
-To jedyne,
czego nie mogę ci dać- uśmiechnął się smutno.
Położyłam dłoń na
jego dłoni.
-Damy radę.
Zobaczysz.
-Razem? Jestem
pewien.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz