środa, 4 września 2013

Jolanta Kosowska: Déjà vu

Pozornie trudna książka okazała się być małą perłą. Z każdej strony wiało tajemnicą, a rozwiązanie jednej przynosiło kolejne. Zamykając tą książkę miałam mieszane uczucia. Czuję niedosyt, jakiś rodzaj frustracji, ale jednego jestem pewna… Zakochałam się dzięki niej. W Wenecji.
Rafał powrócił właśnie z emigracji do Polski i ma mętlik w głowie. Wiele rzeczy się nie zmieniło, a jeszcze więcej pozostało takich samych jak przed wyjazdem. Jego przyjaciel, Konrad, przechodzi żałobę po przyjacielu, jednego z wykładowców akademickich. Mężczyzna stopniowo poznaję historię człowieka, który stał się niemal legendą za życia. Z urywków rozmów i opowieści dowiaduje się coraz więcej o Marco. Okazuje się, że mieszkanie, które wynajmuje należy do Anny, ukochanej Marco. Pojawiają się kolejne pytania i ślepe uliczki. Tylko, czy chodzi tylko o ciekawość?
Marco Brzeziński Marconi, w połowie Włoch, w połowie Polak, jest człowiekiem o wielu twarzach. Jako wykładowca etyki zawodowej dla przyszłych lekarzy musi wierzyć w to co mówi. Czasami jest inaczej. Właśnie przez takie zawahanie poznaje bliżej Annę, studentkę, która jawnie atakuje go podczas jednego z wykładów. Dziewczyna dosłownie parę godzin wcześniej straciła podopieczną, do której była przywiązana, więc nie może słuchać słów Marca, który przekonuje ich, że nie należy podchodzić do każdej śmierci osobiście, a najlepiej, gdyby wyłączyli emocje. Pierwsze spotkanie, krótka rozmowa i nagle okazuje się, że oto znaleźli swoje drugie połówki.
Co wspólnego ma Rafał, który przez okres nauczania Marco był na emigracji, z Włochem, którego duch jest wciąż żywy wśród studentów? Jaką zagadkę niesie Wenecja?
Jestem absolutnie zauroczona. Wenecja z opisów autorki jest miejscem cudów, przepięknym i kuszącym. Jak widać, pani Jolanta Kosowska doskonale zna miejsce, w którym toczy się niemal połowa akcji książki. Sprawnie operuje włoskimi nazwami, budynkami i przekazuje Czytelnikowi nęcący obraz śródziemnomorskiego raju. Akcja książki jest podzielona, choć nie ma wyraźnych podziałów. Nie ma rozdziałów, historia ma żywe tempo. Składa się z rzeczywistości Rafała, wpisów z pamiętnika Anny, wspomnień Paolo i snów Rafała, gdzie wszystko jest widziane oczami Marco. Cudowna mieszanka, bo poznajemy dwie historie: miłości Anny i Marco oraz „paranoi” Rafała. Mężczyzna jest pewien, że zwariował. Nie dziwię mu się. Patrząc przez pryzmat tej książki zwrot „Déjà vu” nabiera dla mnie nowej głębi.
Podoba mi się sposób, w jaki autorka umieściła Wenecję w tej książce. Miejscowa legenda, ciężar nazwiska, przypadkowo znaleziony obraz i przesądy… Aura tajemniczości jest tu wyczuwalna bardzo wyraźnie! Już od początku jest stopniowo rozbudzana ciekawość Czytelnika poprzez umiejętnie dozowane informacje. Zamykając ją westchnęłam krótkie: „O ja cię…”. Skończyłam tę książkę i nie wiem, co ze sobą zrobić. Takie książki spalają. I budują.
Podsumowując… Nie wiem co napisać. Ta książka już ma w moim małym światku wyjątkowe miejsce. Tragedia, miłość, szaleństwo i déjà vu. Chyba nic więcej nie muszę dodawać.

wtorek, 3 września 2013

Andrzej F. Paczkowski: Melancholii

Książka, która zaskakuje. Już na pierwszy rzut oka wiedziałam, że jest mroczna, pełna tajemnic i trudna, a opis na froncie tylko mnie w tym utwierdził. Pomimo mojego dystansu do sfery sacrum postanowiłam spróbować. Nie żałuję, bo odnalazłam nowe, jakże świeże i nowe spojrzenie na pewne tematy…
Tomek od dziecka boi się śmierci. Przymusowe uczestnictwo trzyletniego wówczas chłopca w pogrzebie ukochanego dziadka zdrowo skopało mu psychikę. Ma problemy ze sobą, otoczeniem i innymi ludźmi. Śmierć uważa za słabość. Jego jedynym i najlepszym przyjacielem jest jego matka, która sama go wychowuje. Jako nastolatek jest outsiderem z wyboru, nie ma przyjaciół, dziewczyny, nie udziela się towarzysko jak większość osób w jego wieku. Do szkoły chodzi jedynie po to, by chłonąć wiedzę. Chłopaka nawiedzają dziwne sny, a któregoś dnia w lesie zauważa postać w ciemnym habicie. Nie muszę chyba mówić, że jest po prostu przerażony. Niebawem w jego ręce dostaje się książka o zakonach i ich tajemnicach. Tomek postanawia odwiedzić wujka Damiana, który jest zakonnikiem w jednym z krakowskich klasztorów. Od tamtego momentu człowiek w habicie zaczyna odgrywać dość ważną rolę w życiu nastolatka, a on sam nazywa go Cień, bo choć się go boi, to jest świadom jego obecności.
Krótka, wakacyjna wyprawa zmienia życie Tomka o sto osiemdziesiąt stopni. Chłopak poznaje pewną uroczą Cygankę, Aranję, a klasztor okazuje się skrywać więcej tajemnic, niż początkowo sądził. Wszystko jest tylko wstępem do ciągu zdarzeń, którym winna jest specyficzna linia życia.
Czy Tomek odkryje prawdę o Cieniu? Jak potoczą się losy jego i Aranji? Co okaże się najważniejsze, a czego będzie mógł się wyrzec?
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Kiedy wzięłam tę książkę do ręki i zobaczyłam etykietkę „fantasy” spodziewałam się… Prawdopodobnie wszystkiego, tylko nie tego! Tomek żyje w naszej codzienności, w naszym świecie, jest normalnym nastolatkiem! Jedynie jego linia życia jest specyficzna. Przyznam, że czasami czyta się ciężko, bo Tomek ma tak trudną i skomplikowaną osobowość, że miejscami miałam problem by nadążyć za jego tokiem rozumowania lub po prostu zrozumieć jego zachowania. To wszystko daje do myślenia, szczególnie podejście chłopaka do śmierci. Sama postać Cienia też jest zagadkowa. Nie jest to człowiek, przynajmniej nie do końca. Jak już wspomniałam na początku, w książce jest nawiązanie do sfery sacrum, choć nie bezpośrednie. Po przeczytaniu książki miałam wciąż więcej pytań niż odpowiedzi, jednak podziwiam szczerze autora. A Cień nie jest po prostu cieniem. Kryj swoje imię, jednocześnie nam je ujawniając.
Ta historia po prostu żyje własnym życiem. Miałam wrażenie, że nie jestem obserwatorem zdarzeń, a zostałam wrzucona tam i zmuszona do działania. Od razu uprzedzam, powoduje frustrację. Jak sądzę, autor nie poprzestanie na jednej części, bo zakończenie tej jest niejasne, zagadkowe i pozostawia wiele miejsca na przemyślenia.
Cóż mogę powiedzieć? Jest po prostu dobra. Intrygująca, tajemnicza… Jedna wielka zagadka! Umiejętnie ułożona fabuła nie pozwalała na przewidywalność. Jestem po prostu na tak! I czekam oczywiście na więcej. Ta część tylko rozbudziła mój apetyt.

poniedziałek, 2 września 2013

Nicholas Sparks: Anioł stróż

Inna, poważniejsza i wymagająca przemyślenia fabuła. Na początku się wahałam, podeszłam do lektury tej książki z delikatną niepewnością. Muszę niestety przyznać, że nigdy nie należałam do wielkich fanów Sparksa i raczej nie ciągnęło mnie do jego książek. Teraz zastanawiam się, jak ja się uchowałam tyle czasu bez tych powieści.
Julie Barnenson została wdową po czterech latach bardzo udanego małżeństwa, mając zaledwie dwadzieścia pięć lat. Jej mąż zostawia jej list i… szczeniaka. Niemiecki dog ma być od tego momentu, w zastępstwie za męża, jej aniołem stróżem. Kobieta nadaje mu imię Śpiewak. Cztery lata później Julie jest pewna, że stanęła już na nogi. Udało jej się ułożyć codzienność bez męża, pies jest doskonałym towarzyszem, a w życiu może liczyć na wsparcie oddanych przyjaciół. Kobieta dojrzewa do kolejnego związku, jednak jak do tej pory natyka się na samych idiotów. Śpiewak reaguje na nich niemal jak zazdrosny chłopak.  Pewnego dnia na drodze Julie staje przystojny i pewny siebie Richard, ale i jego Śpiewak nie akceptuje. Za to Mike’a, przyjaciela zmarłego męża Julie, wręcz ubóstwia i najchętniej spędzałby całe dnie w warsztacie mężczyzny podjadając mu kanapki. Po początkowej fascynacji Richardem Julie postanawia jednak spróbować związku z Mike’m, który kocha się w niej od pewnego czasu i za sprawą paru zbiegów okoliczności para zaczyna dostrzegać w sobie nie tylko przyjaciół.
W tym momencie wszystkie sprawy biorą w łeb. Odrzucony Richard nie daje o sobie zapomnieć, a fascynacja zmienia się w niezdrową obsesję. Opętany zazdrością, skrywający mroczny sekret mężczyzna, zmienia życie Julie w koszmar.
Czy Julie uda się pokonać strach i stanąć do walki? Jaką rolę w tym wszystkim odegra Śpiewak? Kim naprawdę jest Richard? Czy Julie i Mike w kontekście tych wydarzeń mają szansę na szczęście?
Trzymająca w napięciu, dobra historia. Siedziałam jak zaczarowana przewracając kolejne kartki, zastanawiając się co znajdę na następnej stronie. Autor przeszedł samego siebie jeśli chodzi o portret psychologiczny Richarda. Każdy szczegół jego skomplikowanej osobowości dodawał mu animuszu i unaoczniał głębię jego szaleństwa, a przeszłość wydała się mroczna i dziwna. W pewnym momencie na mnie przeszły uczucia bohaterki i zastanawiałam się, jak zły może być człowiek! Ogromnie spodobał mi się fakt, że historia pisana jest z perspektywy kilku bohaterów, nie tylko Julie. Dzięki temu mamy okazję przyjrzeć się niektórym sytuacjom z punktu widzenia Richarda, co jest naprawdę świetnym pomysłem. Całość jest płynna, wartka i książkę się przyjemnie czyta. Jest to powieść o miłości i obsesji; cieszę się, że akurat od niej zaczęłam znajomość z panem Sparksem, bo żeby napisać coś tak spójnego, a jednocześnie różnorodnego trzeba mieć po prostu przysłowiowe „jaja”. Jestem oczarowana.
Podsumowując, tak! Polecam wszystkim; tym zapoznanym ze Sparksem, jak i nowicjuszom. Krwiście smaczna mieszanka romansu i thrillera trzyma w napięciu i zaskakuje. Koniec mnie powalił na kolana i wzruszył. Zamykając książkę czułam po prostu spokój. Ta historia zostanie ze mną na długi czas.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Nora Roberts: Słodka zemsta

Książka na odprężenie, jak zwykłam określać twórczość Nory Roberts. Nie jest to pierwsza z książek tej pani, która wpadła w moje ręce i powiem, że trudno je jednoznacznie określić jako dobre lub złe. Uwielbiam je czytać wieczorem, kiedy mam ochotę się wyciszyć i odstresować. Amerykańska autorka thrillerów literackich, która pod swoje skrzydła bierze zbrodnie, zagrożenie i gorący seks.
Adrianne jest pierworodną córką arabskiego szejka i gwiazdy Hollywood, której życie ze słodkiej bajki zmieniło się w ciąg bolesnych zdarzeń. Addy wie, że ojciec jej nie kocha, ponieważ nigdy tego nie ukrywał – od dziecka była odsunięta na bok ze względu na płeć. Phoebe, matka dziewczyny, nie może przyjąć do wiadomości, że jej wyśniony książę zmienił się w agresywnego tyrana. Czarę goryczy przepełnia gwałt, którego dopuszcza się arogancki mężczyzna, nie zdając sobie sprawy, że pod łóżkiem kuli się ze strachu ich córka. Phoebe postanawia działać i ucieka z córką do Nowego Jorku.
Kilka lat później, z bezbronnego dziecka zabranego ze spokojnego haremu do ruchliwego miasta, wyrosła pewna siebie i ostrożna kobieta. Addy nie miała lekko. Mimo że ojciec był bogaczem, to podczas rozwodu zabrał im wszystko, łącznie z podarkiem ślubnym Phoebe, najcenniejszym klejnotem świata – Słońce i Księżyc. Szejk wyrzekł się zarówno żony, jak i ich córki. Dla Phoebe było to pierwszym krokiem w stronę szaleństwa. Addy musiała stać się samowystarczalna i na dodatek zarobić na kosztowną opiekę nad matką. Dlatego właśnie Adrianne stała się najlepszą i najbardziej nieuchwytną złodziejką biżuterii. Kiedy matka popełniła samobójstwo, dziewczyna postanowiła odegrać się na ojcu i wykraść ukochany klejnot. Na jej drodze stanął ktoś równie przebiegły jak ona, agent Interpolu i były genialny włamywacz, Philip.
Czy karkołomna i pozornie niemożliwa akcja ma szansę się powieść? Czy Philipowi uda się obudzić uczucia w pozornie zimnokrwistej Adrianne? Kiedy sprawiedliwości stanie się zadość?
Uznaję, że fabuła nie jest zła. Chodzi mi tu o sam pomysł córki arabskiego szejka, która chce utrzeć nosa wyrodnemu ojcu. Z lektury kilku poprzednich książek wysnułam wnioski, że Roberts kieruje się jednym schematem: bohaterowie się nie lubią/jedno jest zakochane w drugim bez wzajemności/kochają się od dawna, ale bronią się przed tym uczuciem i nagle… Bum! I po ciągu mniej lub bardziej logicznych zdarzeń lądują w łóżku, by na koniec książki wyznać sobie miłość, a za chwilę żyć długo i szczęśliwie. Zawsze tak jest i żeby nie wiem, jak wymyślna była akcja, to jej schemat opiera się właśnie na takich wydarzeniach. To największy minus, bo po przeczytaniu trzech czy czterech książek to się robi po prostu nudne, ale z drugiej strony to jest romans, więc czego więcej się mam spodziewać?
Ogólny zarys książki i język mi się podoba, jest dobry i przyjemny dla oka. Jak już napisałam na początku – odpręża. Głównym wątkiem jest seks, który wisi w powietrzu już od pierwszego spotkania bohaterów. Oczywiście od początku między nimi iskrzy i nawet jeśli ona ma twarz jak zakaz wjazdu, a on metr pięćdziesiąt w kapeluszu, to i tak ostatecznie skończy się seksem. Życiowa mądrość pani Roberts – i tak wylądujesz w łóżku. Całość po prostu nie wymaga myślenia, bo akurat tu akcja nie jest zawiła. Jeżeli już wałkuję Roberts, to muszę zaznaczyć, że cykl o Evie Dallas bardzo przypadł mi do gustu. Ta sama autorka, a wystarczy zwykły romans zamienić na thriller romantyczny i mamy nieprawdopodobnie ciekawy efekt.
Podsumowując, nie powala. Czytałam o wiele lepsze romanse, gdzie powielanie schematu nie zabijała mnie powolną i bolesną śmiercią. Podkreślam, całość nie jest zła, podoba mi się pomysł, ale tu widzę ewidentne pisanie pod publikę. Nie dla mnie, zbyt ciężkostrawne. Przykro mi, droga pani Roberts, ale z całą moją sympatią jestem na nie.

środa, 21 sierpnia 2013

Locked out of haven 20/1

Coming back as we are

Szybko przebrałam się w coś luźniejszego i zabrałam się za ćwiczenia. Po południu miałam spotkać się z Laylą i Emmą, więc musiałam się śpieszyć. Julien był sadystą, jeśli chodzi o ćwiczenia. Wyciskał ze mnie ostatnie poty, a kiedy pół godziny przed południem zwlekłam się z areny czułam każdy, nawet najmniejszy mięsień. Chyba o to chodziło, prawda?
Po krótkim, orzeźwiającym prysznicu zeszłam na obiad. Julien stanowczo zabronił mi jeść przed treningami, obciąża żołądek, spowalnia. Głód motywuje. Przynajmniej w mniemaniu zmiennokształtnego. Najgorsza była walka wręcz. Jak niby miałabym tak mocno walnąć Juliena czy jego kumpla, żeby poczuł? Widziałam na jego twarzy szyderczy uśmiech i czułam, że muszę się postarać. Nie mogę przecież wyjść słaba. Jeśli przegram, stracę wszystko.
Ubrałam długą, powłóczystą suknię w kolorze dymu i rozpuściłam włosy. Nie chciałam afiszować się z moimi nowymi uszami. Musiałam wyglądać jak królowa, przynajmniej czasami, dlatego poświęciłam chwilę czasu na zamaskowanie wszystkich niedoskonałości i podkreśleniu atutów. W końcu zeszłam na dół. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że przecież dziś jest zwyczajny dzień, więc do obiadu miałam jeszcze trochę więcej jak godzinę. Skierowałam się do biblioteki. Na stojaku po środku stała kronika Ignis, mógł zajrzeć do niej każdy zainteresowany. Nagle zapragnęłam wiedzieć… więcej. Musiałam dowiedzieć się o moim kraju wszystkiego.
W końcu czujesz więź?
Tak… to dziwne. Jakbym odnalazła w końcu sens. Tu jest moje miejsce.
Od zawsze było.
Westchnęłam i usiadłam na podłodze z kroniką na niskim stoliku. Poczułam dreszcz i oparłam głowę na chłodnym drewnie.
Boję się, tato.
Rozumiem, malutka. Nie bój się. To, co mówił Pascal było prawdą, którą długo nie dopuszczałem do siebie. Nie możesz być moją córką, Finna na szczęście też nie.
A jeśli…? Nie zniosłabym tego.
Nie jesteś córką Finna. Nie jesteś też człowiekiem.
Jak to? 
Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Pamiętasz błogosławieństwo Noel? 
Jak przez mgłę.
No właśnie, ja też. To nie ja, ty też nie, nie do końca. Więc kto?
To było jak nakaz z góry. Musiałam to powiedzieć.
Czyja krew nie płynęła by w twoich żyłach, na pewno nie Finna. 
Oby tak było. To obrzydliwe! Cały czas się dziwię, dlaczego nikt nie był przeciwny temu małżeństwu!
U nas jest inaczej niż u ludzi. Wiele dynastii ma zaplątane drzewa genealogiczne, z potrzeby kraju czy ludu małżeństwa zawiera się w rodzinie.
To, co on robi jest po prostu upokarzające. Chce mnie ukarać. 
Bądź silna, malutka.
Pojedyncza łza stoczyła się po moim policzku.
To męczące. 
Wiem, ale dasz sobie radę. Pomyśl, że niedługo będę z tobą, pomagał ci w sprawach państwa dopóki nie pojawi się u twojego boku mąż.
Przed oczami stanął mi obraz Evana. Tata roześmiał się cichutko.
Chcę, by ta farsa się zakończyła. Bym mogła z nim być.
Kochasz go?
Jestem tego niemal pewna. 
Więc znajdź w sobie siłę. Dla siebie i dla niego. Jeśli teraz uda ci się stanąć na nogi, już nie upadniesz. Nie pozwolę ci, a w razie czego on cię podtrzyma. Musicie być tylko ostrożni. Nie tylko ludzie w tym zamku mają uszy, a Finn znany jest z przekupstwa.
Westchnęłam i usiadłam prosto.
Będę pamiętać.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Ja się zmywam, żeby nie było, że podglądam.
Roześmiałam się cicho.
Kocham cię, tato.
No przecież wiem. Ja ciebie też. Nie trzymaj już chłopaka w niepewności.
- Proszę - rzuciłam głośno, nie podnosząc się z miejsca.
- Ell? Wszystko dobrze? - Evan wszedł pewnym krokiem do pokoju. Widząc mnie, umościł się obok i popatrzył mi w oczy.
- Tak. Po prostu ucięłam sobie z tatą małą pogawędkę. Mimo wszystko potrzebuję do tego chwili spokoju i skupienia.
Ujął moja twarz w dłonie i starł kciukiem łzę z policzka.
- Wyglądasz ślicznie. Jak prawdziwa królowa.
- Chcę z tobą porozmawiać - nachyliłam się i wyszeptałam mu do ucha. - Czekaj godzinę po zachodzie słońca pod północną bramą.
Evan uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, ale nic nie mówił. Po prostu skinął głową.
- Czy mógłbym towarzyszyć mojej królowej w drodze do jadalni?
Roześmiałam się i króciutko pocałowałam. Naprawdę nie mogłam się powstrzymać.
- To będzie dla mnie przyjemność.

Agnieszka Kaźmierczyk: Księżyc nad świtezią

Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej historii. Opis fabuły na tylnej obwolucie był tajemniczy i krótki, więc niewiele mi pomógł. Na początku uważałam niemal, że nie zgadza się z książką! W trakcie czytania odrobinę mi się rozjaśniło, a potem już akcja pochłonęła mnie bez reszty.
Wojtek, niedawno osierocony przez matkę 16-latek przeprowadza się z tatą na Białoruś. W Nowogródku Antoni, ojciec chłopaka, ma rozpocząć nowy projekt, więc stawia wszystko ma jedną kartę i nie odwraca się za siebie. Zarówno ojciec jak i syn, są w żałobie po śmierci matki Wojtka i ciężko znaleźć im wspólny język. Antoni zostawia syna w małym domku nieopodal jeziora Świteź i sam jedzie urządzić ich nowe mieszkanie w Nowogródku.
Do tego momentu było normalnie, to znaczy: przyziemnie. Żadnych wydarzeń paranormalnych czy czegoś w tym stylu. Rzeczywistość. Już dzień po przeprowadzce, Wojtek poznaje sąsiadkę, dość sędziwą babuleńkę, Olgę, która po niedługim czasie staje się jego powiernikiem i przyjacielem. W tym samym czasie chłopak widzi ciemnowłosą piękność nad jeziorem i zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Ku swojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, ta sama dziewczyna otwiera mu kilka dni później drzwi do domu Olgi. Kiedy okazuje się, że dziewczyna jest córką staruszki, pojawia się pierwszy wyłom w zaufaniu, jakim chłopak darzy Olgę. Svietlana, dziewczyna z nad jeziora, staje się kimś bardzo ważnym dla Wojtka, jednocześnie chroniąc swoich sekretów, których ma bez liku. I to może właśnie Wojtek będzie tym, który jej pomoże?
Co wspólnego mają pradawne legendy i współczesny nastolatek? Jak daleko sięga zaufanie Wojtka i w ile jest skłonny uwierzyć? Czy pomoże Svetlanie odnaleźć jej prawdziwe „ja”?
Łojma, vodja, odyn i śmiertelny chłopak w świecie, którego granicę są niejednoznaczne. Ta historia mnie po prostu oczarowała! Jest dopracowana, pomysłowa i jedyna w swoim rodzaju. Na podstawie mitologii Celtów, Greków i Rzymian powstał cały rząd powieści, operujących tymi samymi postaciami. Tu autorka pokazuje, że nie musimy sięgać po olimpijski zastęp czy moc druidów, by stworzyć naprawdę udana książkę na podstawie mitów i legend. Kto by pomyślał, że w naszej, słowiańskiej mitologii kryje się tyle ciekawych rzeczy…?
Wojtek początkowo wydawał mi się nieco flegmatyczny, jego działaniom brakowało spontaniczności i jakiegoś młodzieńczego polotu. Dopiero dzięki Svetlanie chłopak otworzył się na świat i zaczął zachowywać się jak na młodego człowieka przystało. Miłość zmienia go na lepsze.
Powieść jest naszpikowana niesamowitymi wydarzeniami. Na stosunkowo niewielką objętość mieści się masa zdarzeń, zawiła akcja i masa emocji. Podoba mi się to, bo nie zawsze ilość oznacza jakość.
Podsumowując, jestem jak najbardziej za! Przyznam szczerze, że koniec mnie powalił i z zaskoczeniem patrzyłam na ostatnią stronę. Jak to?! To jedna z tych książek, które powodują „kaca książkowego” i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Dużo czasu spędziłam rozmyślając nad ciągiem dalszym. Czy jej się udało? Co z nim? To chyba największy wyraz uznania z mojej strony. Książka została ze mną, a ja z łatwością przeniosłam ją do życia codziennego. Jest po prostu świetna.

sobota, 17 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/3

Light up the world

Pascal oczywiście nie spał. Czasami zastanawiałam się, czy on w ogóle kiedykolwiek wyłącza ten zapracowany umysł. Kiedy weszliśmy do jego komnaty, był już na nogach, świeżutki i z delikatnym, dobrotliwym uśmiechem na ustach.
- Witaj, pani - skłonił się w pas. Jak zwykle zarumieniłam się na to powitanie, ale mag był wyjątkowo przywiązany do etykiety.
- Magu - również złożyłam ukłon przed nim. Był starszy, mądrzejszy i przede wszystkim był mi bardzo drogi.
- Co cię sprowadza o tak wczesnej porze, Elieen? - zmierzył wzrokiem mój strój, od bosych stóp po rozczochrane włosy. Nie musiałam czytać w myślach, by wyczuć jego dezaprobatę.
Nie wiń go. Jest człowiekiem z wielkim przywiązaniem do korony.
Westchnęłam.
- Mam dość  pilną sprawę- odgarnęłam włosy do tyłu. - Chyba jestem elfem.
Pascal zmarszczył brwi. 
- Nie możliwe. Po prostu… - oddalił się kilka kroków.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Bo jestem niemal pewien, że twoim ojcem jest James - mężczyzna spojrzał mi w oczy. - Bracia Morgan odpadają.
Poczułam ulgę i niepokój. Ulgę, bo nie byłam dzięki temu spokrewniona z Evanem, jednak co teraz? Nie jestem członkiem tej rodziny, więc nie do mnie należy korona. Szlag.
- Skąd wiesz?
- To akurat proste. Musiałem tylko zajrzeć tu tam by odświeżyć pamięć. Bran nie może mieć dzieci. On o tym wiedział. Kilka miesięcy podczas podróży zaraził się od małego dziecka świnką. Dla młodego organizmu to nic, ale u dorosłego powoduje niepłodność - tłumaczył z lekarską obojętnością. - A Finn, no cóż… Jego nie było w zamku. Był na południu kraju w interesach.
- Co teraz? 
- Musimy się dowiedzieć kto jest twoim ojcem- rzucił Evan stanowczo.
- My przecież wiemy - odparł ze spokojem czarodziej. - James McKinley. 
- Więc jakim cudem mam te uszy?!
- Nie tylko.
- Słucham?! Co jeszcze się zmieniło?! - czyżbym coś przeoczyła?
- Twoja cera jest bledsza, a włosy nabierają czystej barwy czerwieni. 
- Wiedziałeś. Już wcześniej zauważyłeś, że się zmieniam.
Mag skinął głową i ciężko usiadł na fotelu.
- Wiedziałem, od kiedy wypiłaś pierwszą miksturę. One są specyficzne, na ludzi nie działają. Potem, połączenie kamieni… od tamtego momentu się zmieniasz. Każdego dnia ukradkiem szukałem w tobie elfa i widziałem coraz więcej. Niedługo będziesz fizycznie jak jedna z nas.
- Jak? - usiadłam na podłodze i wpatrzyłam się w mężczyznę.
- Znam jedną, bardzo logiczną możliwość. To Loreen macza w tym palce.
- Babcia chłopaków?- uniosłam brwi.
- Tak. Bran i Finn dostali kamienie, które mieli przekazać, odpowiednio córce i żonie. Ja zrobiłem to za Brana. Loren wiedziała, kim jesteś i co masz za zadanie. Była potężną czarownicą. Myślę, że ona po prostu stara się pomóc ci żyć wśród elfów. Jesteś ich królową, nie powinnaś się wyróżniać.
- To przez te kamienie?
- Nikt wcześniej nie mógł ich trzymać na raz. Siła magii niejednego elfa, istotę magiczną w końcu, zwaliła z nóg. A ty nie dość, że bez problemu mogłaś je używać, to jeszcze je połączyłaś. One czekały właśnie na ciebie.
Westchnęłam i oparłam głowę na ścianie.
- To wszystko jest bardzo dziwne. 
- Pora przywyknąć - uśmiechnął się Pascal. - A teraz do roboty. Miałaś ćwiczyć przed turniejem.
Zerwałam się z miejsca.
- Już lecę- uśmiechnęłam się i wybiegłam z komnaty.