Moi kochani czytelnicy!
Mimo, że aura jakoś nam nie sprzyja, mamy dziś prawdziwie wiosenne święta, Wielkanoc.
(zaskoczyłam, no nie? :D)
Chciałabym życzyć Wam wszystkiego co najlepsze. Realizacji raz obranych celów, wielu sukcesów i dużo zdrowia, a przede wszystkim pogody ducha i samych uśmiechów.
Wesołych świąt!
Kat ;*
niedziela, 31 marca 2013
sobota, 30 marca 2013
"Locked out of haven" 10/3
. Some things I'll never know
Usiadłam ponownie na biurku, a zaraz pojawił się Alexander. Był
wysokim, dobrze wytrenowanym i kompetentnym mężczyzną. Jasne włosy spływały mu
miękką faja na plecy, a jadeitowe oczy lśniły. Uśmiechnęłam się, kiedy
zauważyłam Gerarda zaglądającego nieśmiało. Przywołałam go gestem.
-Dobrze, że jesteście. Siadajcie- powiedziałam i wyjęłam z biurka
mapy.- Alexandrze, ile spośród mieszczan jest w wojsku?
Westchnął.
-Mniej jak połowa, pani.
-Dlaczego?
-Mają wygodne domy i niczego im nie brakuje. Głównie ludzie ze
slumsów przychodzą do nas, bo maja ciężką sytuacje lub chcą ulżyć rodzinie.
-Gerardzie, jak dużo żywności jest przekazywane na wojsko?
-Około trzydziestu pięciu procent każdych zbiorów.
Podrapałam się po brodzie. Szlag.
-Czy skarbiec może sobie pozwolić, by część ludności przez pewien
czas zwolnić z podatków?
-Nie sprawiło by to zbytnich braków, ale pani…
-Robimy tak. Alexandrze, przykro mi, że od ciebie zaczynam, ale
wojsko dostanie pięć procent mniej zasobów, chyba, że zwiększymy terytorium i
osiedlą się w naszych granicach zmiennokształtni.
Skrzywił się, ale skinął głową.
-Gerardzie, ludność biedniejszych mieszczan i osadników poza
granicami zamku zwalniasz z podatku na okres dwóch miesięcy. Mało tego,
zadbasz, by wszystkie stragany znów się napełniły. Jestem pewna, że nic by się
nie stało, gdyby mniej jedzenia zostało w zamku. Sprawdzę, czy mnie usłuchałeś-
powiedziałam, a niski człowieczek skinął głową.- Amelio, czy dasz radę, jeśli
będziesz miała mniej zasobów do użycia.
-Bez problemu, pani.
-Alexandrze, oczekuję jeszcze jednego.
-Tak, pani?
Przegryzłam dolną wargę, ale nie wycofałam się z tego pomysłu.
-Jeśli nie będzie żadnych bitw, twoje wojsko na czas zbiorów ma
wrócić do domów i pomóc rodzinom.
Mężczyzna zerwał się z miejsca.
-Pani!
Wstałam.
-Tego oczekuje… jak myślisz, czy rodzina pozbawiona najstarszego
syna albo dwóch sama zrobi wystarczające zapasy? To nie jest kwestia dyskusji.
Praca fizyczna im pomoże, a bez ciągłej musztry odsapną. Kiedy wrócą po
tygodniu albo dwóch, będziesz miał ich pełnych werwy i wypoczętych.
Alexander patrzył na mnie przez chwilę bez słowa.
-Dobrze.
-Możesz to im ogłosić od razu. Niech się szykują. A jeśli któryś
nie ma gdzie wrócić, niech pomogą u sąsiadów. Każda para rąk się liczy.
Mężczyzna skłonił się sztywno i wyszedł. Spojrzałam na dwójkę prze
biurku.
-Wszystko jasne?
-Tak, pani.
-Możecie iść. Gerardzie, oczekuję sprawozdania jutro rano.
Kiedy wyszli, opadłam na krzesło wypompowana z energii. Mogło być
gorzej.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę- powiedziałam, ale sama słyszałam swoim głosie
zniechęcenie i zmęczenie. Jednak na widok twarzy Evana uśmiechnęłam się.
-Co tam, mała królowo?- zapytał.
-Ciężko. Masz miksturę?
Podał mi fiolkę, a wtedy poczułam, jak kamień spadł mi z serca.
-Co ustaliłaś?
W skrócie opowiedziałam mu przebieg rozmów.
-Wiem, że Alexandrowi nie podoba się mój pomysł, ale nie mam
wyboru. Muszę jakoś to ogarnąć- zakończyłam, opierając brodę na dłoniach.
-Jest dobrze, Ell. Czyj to był pomysł?
Skrzywiłam się.
-Mój. Bran nie chciał nawet słówkiem dopomóc.
Chłopak popatrzył na mnie zdezorientowany.
-Żartujesz.
-Niestety nie. I jeśli ten plan nie wypali, wszystko będzie moja
wina.
Evan kucnął obok i objął mnie delikatnie ramieniem.
-Jest dobrze, kochanie.
-Och, mam taką nadzieję. Poszłabym już spać, ale jeszcze uroczysta
kolacja na cześć gości- przewróciłam oczami.
-Dasz radę- pocałował mnie w policzek.
-Wiem- uśmiechnęłam się nieco bezczelnie i wstałam.- Idę, muszę
wyglądać jak człowiek. Poza tym, Leyla czeka.
-Powodzenia.
-Przyda się- mruknęłam, wychodząc z pokoju.
piątek, 29 marca 2013
"Locked out of haven" 10/2
You can’t break me out of my habits.
Poszłam prosto do salonu ojca. Wróć. Mojego salonu. Nie, jakoś to
dziwnie brzmi. Oj mniejsza o większość. Położyłam się na kanapie z nogami
zwisającymi przez oparcie. Cholernie krótkie urządzenie.
-Ell?- usłyszałam.
-Których słów nie zrozumiałeś? "Jestem zmęczona" czy
"żegnam"?- zapytałam.
-Wszystko ok.?- Evan wszedł i zamknął za sobą drzwi.
-No proszę cię! Nawet chwili prywatności?- zapytałam, opuszczając
głowę z kanapy.- Hm… Do góry nogami też nie wyglądasz źle.
Roześmiał się.
-Ell, skarbie, co ty dziś brałaś?
-Ja? Nic. Przecież wiesz.
-Skąd ten humor?- usiadł na fotelu naprzeciw.
-Nikt nie umarł. Nie mam powodów by się smucić. Potrzebuję czasami
odreagować. To najlepszy sposób jaki znam.
Kucnął przy mnie i nie zważając na to, że moja głowa zwisa do
dołu, objął ją oburącz i pocałował mnie mocno w usta.
-Znam lepsze sposoby.
-Tak?- mruknęłam.- Nie wydaje mi się, by były na miejscu.
Podciągnęłam się i usiadłam na poręczy tyłem do niego.
-Znów zaczynasz?- westchnął, a w jego głosie pojawił się cień
irytacji.
-Co zaczynam?
-Odpychanie i przyciąganie. Czuję się z tobą jak na karuzeli.
Odwróciłam się do niego i spojrzałam mu w oczy.
-Powiem krótko: spodziewam się burzy ze strony Finna za moje
zachowanie, zaraz ma przyjść Amelia, a Gerard ma mi złożyć szczegółowe
sprawozdanie. Pozostaje sprawa Hectora i Emmaline, których muszę przywitać z
należną im godnością . Leyla cały czas czeka by mnie przemaglować, a z Conorem
muszę omówić sprawę włączenia zmiennokształtnych w nasze szeregi. Do tego negocjujemy
zakup działek na północy by powiększyć terytorium Ignis. Alexander powinien
zacząć szkolić wojsko, a Roarke ma wrócić do treningów. Ktoś musi tym
pokierować- powiedziałam, zdając sobie sprawę, że ta wypowiedź wcale nie była
krótka.
-Hej, spokojnie- podszedł do mnie.- Dasz sobie radę.
-W to nie wątpię- odrzuciłam dumnie włosy na plecy.- Po prostu
muszę ustalić hierarchię wartości. Evan wybacz, ale Mizianie się z tobą
nie jest na szczycie tej listy- musnęłam jego usta w delikatnym pocałunku.-
Poczekaj, aż to wszystko się uspokoi.
Westchnął cicho, ale skinął głową.
-Poczekam.
Ledwie się odsunęłam, a już rozległo się pukanie do drzwi.
Rzuciłam szybkie spojrzenie w lustro wiszące nad kominkiem. Wszystko gra.
-Proszę!- zawołałam, siadając na fotelu.
Do salonu wpadł Finn. Dosłownie kipiał ze złości.
-Ty!- warknął.- Jak śmiałaś…
-Czy mógłbyś się uspokoić?- zapytałam cicho.- Nie życzę sobie
krzyków, a szczególnie nie przy świadkach.
Obrzucił Evana zimnym spojrzeniem.
-Wyjdź.
-Nie!- wstałam z fotela.- Evan jest moim przedstawicielem i
doradcą. Pozostanie tu tak długo, jak będę tego chciała.
-Jako ojciec…
-Jako władczyni- przerwałam mu zimno- mówię, że zostaje.
Popatrzył na mnie z ironicznym uśmiechem.
-Chcesz się kłócić przy świadkach, ŻONO?- uniósł brew.
-Nie mam najmniejszego zamiaru się z tobą kłócić. To może
zaczekać, a sprawy Ignis niekoniecznie.
-Eileen- warknął groźnie, łapiąc mnie za nadgarstek, kiedy się
odwróciłam. Spojrzałam na niego i na uścisk jego dłoni.
-Nie radzę.
-Nie wiesz, w co się pakujesz- syknął.
-Obawiam się, ze się nie boję- rzuciłam hardo, patrząc mu w oczy.
Wiedziałam, że zapłacę za to zachowanie, ale mnie to nie obchodziło.- Jestem
twoją królową, Finnie Montgomery i nie groź mi.
-Jesteś też moją żoną i oczekuję posłuszeństwa.
-Twoją żoną jestem za drzwiami sypialni. Tu jestem władczynią i
oczekują ode mnie, że w pierwszej kolejności postawie sprawy państwa. I to
robię.
-Do zobaczenia w sypialni- powiedział ze słodkim uśmiechem i
wyszedł.
O cholera.
Niech Evan pójdzie do Pascala po miksturę.
-Evan idź do Pascala. Powiedz, że ja cię przysłałam. Będzie
wiedział, o co chodzi- ręce zaczęły mi się trząść, więc schowałam je w
kieszeniach.
Skinął głową i wyszedł, w drzwiach mijając się z Amelią. Usiadłam
za biurkiem i wskazałam jej miejsce naprzeciw.
-O co chodzi, Amelio. Wydajesz się być zdenerwowana.
-Nie wiem jak ci to powiedzieć…
-Najlepiej krótko, zwięźle i na temat. Gdzie są kłopoty?
-W miasteczku. Na zielonych straganach świecą pustki, a większość
rodzin już wyczerpała spiżarnie. Do pierwszych zbiorów został jeszcze prawie
miesiąc i dużo rodzin nie ma po prostu co do garnka włożyć.
Co robić?
To twoja decyzja.
Nie pomożesz mi?
Niestety. Naucz się podejmować samodzielne decyzje.
Czując w ustach gorzki smak zawodu, powiedziałam:
-Poczekaj tu chwilę. Muszę kogoś sprowadzić.
Skinęła głową, a ja szybkim krokiem wyszłam z salonu i skierowałam
się znów do miejsca obrad. Obecni pozbijali się w małe grupki i omawiali
wydarzenia sprzed chwili. Zauważyłam Alexandra wciśniętego w kąt między Hectora
i Gerarda. Nie wydawał się być zainteresowany rozmową prowadzoną przez tych
dwóch.
-Alexandrze- powiedziałam. W pokoju ucichły rozmowy.- Mogę cię
prosić do mojego salonu?
Mężczyzna zerwał się z miejsca.
-Ależ oczywiście.
Wyszłam spokojnym krokiem i wróciłam do Amelii.
środa, 27 marca 2013
"Locked out of haven" 10/1
Don't let the water drag you down
-Co się dzieje?- wparowałam do Sali obrad.
Zebrani przy stole ludzie zmierzili mnie zdziwionym spojrzeniem.- Nigdy nie
widzieliście królowej w jeansach?- warknęłam zniecierpliwiona.
Nie zawracałam sobie głowy przebieraniem. Wepchnęłam Rockiemu w
ręce moją torbę i pośpieszyłam w stronę podniesionych głosów. Dookoła stołu
siedziało około dwadzieścia osób. Niektóre znałam bardziej, inne mniej,
niektóre wcale. Podeszłam na swoje miejsce u szczytu stołu i uniosłam brwi
widząc Finna rozpartego wygodnie na moim miejscu.
-Co to ma znaczy?
Zarwał się z miejsca, gromiąc mnie spojrzeniem.
-Żono- pocałował mnie w rękę.- Zebraliśmy naradę.
-Chyba jasno powiedziałam, że ze wszystkimi decyzjami należy
czekać na mnie!- nawet nie starałam się być dla niego miła.
-Ale Eileen, ja jako twój przedstawiciel…
-Moim przedstawicielem w Ignis pod moja nieobecność jest Evan
Montgomery. Sama wydałam taki dekret i oczekiwałam, że będziecie się do niego
stosować.
-Ale oczekuje się, że to właśnie mąż…
-To tylko i wyłącznie moja sprawa!- po raz koleiny mu przerwałam.-
Czy jasno wie wyraziłam?
-Tak, pani- powiedział cicho, zaciskając pięści. Czułam, jak gniew
w nim buzuje.
-Więc usiądź, Finn- powiedziałam, a on posłusznie zajął miejsce po
moje prawej stronie, jednak nie przy mnie. Wiedział, że to miejsce Evana.
Czułam złośliwą satysfakcję.
Do Sali weszli Alaric, Roarke i Evan, zajmując miejsca im należne.
Evan, widząc pobladłą z gniewu twarz ojca, rzucił mi pytające spojrzenie.
Pokręciłam głową na znak, że później o tym porozmawiamy.
Wstałam i zaczęłam przemierzać długość pokoju.
-Wezwano mnie tu z ważnych przyczyn- zaczęłam.- Doszły mnie
niepokojące wieści odnośnie bezpieczeństwa Ignis. Morrisonie- zwróciłam się do
dowódcy straży- jak wygląda sytuacja przy granicach?
Zerwał się z miejsca.
-Jest idealny spokój, zagłuszany jedynie małymi potyczkami z
gremlinami.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się.
Usiadł na swoim miejscu, a ja przeniosłam wzrok na
następnego mężczyznę.
-A jak z uzbrojeniem straży, Alexandrze?
Rosły, umięśniony kowal skłonił się i podjął:
-Mamy pewne braki, aczkolwiek podjęliśmy już działania by nadrobić
te zaległości.
-Co z kosztami?
-Poinformujemy o wszystkim w odpowiednim czasie- skłonił się
jeszcze raz i usiadł. A ja uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
-Gerardzie, skarbiec?
-Pppani…- mały, chudy człowieczek poprawił okulary zjeżdżające po
jego krzywym nosie i przygładził białe włosy.- Wszystko w idealnym porządku. Od
otworzenia nowych plantacji i kopalni jesteśmy na wysokim plusie.
-Jak idzie wykupywanie okolicznych terenów?
-Dość opornie. Wszystkie sprawozdania mam przygotowane.
-Zostaw je w moim salonie. Zapoznam się z nimi i jeśli będę miała
jakieś uwagi, dowiesz się o tym pierwszy. Dziękuję za cały trud, jaki wkładasz
w opanowanie tego chaosu.
Jego pomarszczona twarz rozpłynęła się w uśmiechu, a małe, zielone
oczy otoczone siateczką zmarszczek, rozbłysły.
-To zaszczyt służyć dla takiej królowej jak pani.
Uśmiechnęłam się i podziękowałam mu.
-Amelio- podeszłam do kobiety i serdecznie uściskałam.- Jak się
mają sprawy w zamku?
-Niczego nie brakuje. Wszystko jest dostarczane na czas i przez
kompetentnych ludzi.
-A co z ludźmi mieszkającymi poza zamkiem?- przechyliłam lekko
głowę w lewo, wsłuchując się w jej słowa.
-Z tego co wiem, nie jest źle.
Zaniepokoiły mnie te słowa.
-Staw się w moim gabinecie po obradach- nakazałam i wróciłam na
moje miejsce.- Jakieś pytania?- przesunęłam wzrokiem po zebranych.
-Jaki jest stan liczebny wojska?- zapytał Conor. Spojrzałam na
Alexandra, by ten udzielił odpowiedzi.
-Pięć tysięcy zwerbowanych.
-Do ilu może dość ta liczba w razie potrzeby?
-Maksymalnie osiem i pół tysiąca.
-Mało- mruknął mąż Leyli.
-Czego się spodziewałeś?- uniosłam brew.
-Moja gromada liczy niewiele ponad dwa tysiące zmiennokształtnych.
-Dragonów jest też mniej więcej tyle- powiedział mężczyzna z
dalszej części stołu. Popatrzyłam na niego ciekawie.
-Kim pan jest?
-Hector Troy, do usług.
-Dragon w szeregach Ignis- podeszłam i wyciągnęłam dłoń na
powitanie.- Miło mi poznać i jestem ogromnie wdzięczna za wsparcie.
Hector był mężczyzną w średnim wieku, choć niewątpliwie był
młodszy od Finna. Popielato blond włosy okalały szczupłą twarz z kwadratową
szczęką, a w złotych oczach błyszczał ogień. Obok niego stałą kobieta z budzą
czekoladowych loków, ściskając rękę Hectora. W jej oczach, tak podobnych do
oczu jej syna, lśniła wiedza. Czułam się dziwnie pod jej spojrzeniem.
-Emmaline, jak sądzę- powiedziałam z uśmiechem. – Cieszę się, że w
końcu mogłyśmy się poznać.
Uściskała mnie serdecznie.
-Jesteś tak podobna do Brana- powiedziała, dotykając moich
włosów.- Te same oczy, charakter i apodyktyczność. Wykapana córa.
Uśmiechnęłam się szerzej na te słowa.
-Dziękuje. Twoja rodzina wiele dla mnie znaczy. Mam
nadzieje, że będziecie tu częstszymi gośćmi.
-Och, tego jestem pewna.
Wróciłam na swoje miejsce i popatrzyłam na zebranych.
-Może mi ktoś wytłumaczyć ten cały cyrk?- warknęłam.
-Pani…- Finn zerwał się z miejsca, jednak powstrzymałam go ruchem
dłoni.
-O co chodzi?
-Inne gromady chcą wypowiedzieć nam wojnę.
-Powiem wam tyle, dopóki nie zostanie oficjalnie wypowiedziana
wojna, nie zaatakujemy nikogo. Takie jest moje słowo i oczekuję, że nie
zostanie podważone. A teraz żegnam. Chcę odpocząć po podróży- wyszłam z pokoju,
trzaskając drzwiami.
niedziela, 24 marca 2013
"Locked out of haven" 9/3
So what if it’s crazy?
Zamykałam torbę, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
-Jeszcze nie minęło moje pół godziny- warknęłam.
-Ell, to ja- usłyszałam stłumiony głos Evana. Westchnęłam, ale
wpuściłam go do środka. Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się niepewnie
po pomieszczeniu. Usiadłam na swoim łóżku i popatrzyłam na niego pytająco.
-Co tam?
Kucnął przy mnie i opierając ramiona na moich udach, powiedział:
-Chciałem zobaczyć jak się trzymasz.
-Jak widać, radzę sobie- odgarnęłam jego czarne włosy do tyłu.
Uśmiechnął się, a ja zawstydziłam się tego czułego gestu.
-Co o tym myślisz?
-Że to podstęp, Evan. To zwykła bujda mająca na celu zburzyć
spokój w Ignis. A my jesteśmy zbyt słabi by walczyć z kimkolwiek, nie mówiąc o
kilku gatunkach- rzuciłam.
-A co na to Bran?
-Myśli podobnie jak ja. To podstęp Kirka albo Finna.
Tych dwóch nie cofnie się przed niczym.
Oboje o tym wiemy, ale czy reszta da się przekonać? Finn ma wysoka
pozycję w Ignis.
Spokojnie, córeczko. Damy radę.
Mam nadzieje.
Evan zamknął oczy i pochylił głowę, kładąc ją na moich kolanach.
-Wiesz, że jeśli okaże się, że to zasadzka Finna, będzie musiał
zostać wygnany?- szepnął. Nie wiedziałam.- I wasz ślub będzie nieważny. A jego
rodzina będzie musiała iść z nim.
Wiedziałeś?!
Czasami tak jest. Już dawno nikt nie był Wygnańcem.
-Nie, Evan. Spójrz na mnie- uniósł głowę i popatrzyłam w jego
bezdenne, lazurowe oczy.- Nigdzie nie pójdziesz. Nie pozwolę na to. Zmienię
ustawę. Przekonam innych. Nie pozwolę ci.
-Nie będziesz miała zbyt wiele do gadania, Ell. Zbierze się rada…
-Na której czele będę stała ja, jako władczyni.
Pokręcił głową.
-Jesteś żoną Finna, nie dopuszczą cię.
-Nie będą mieli za bardzo wyboru, słonko- pocałowałam go w czoło.-
Tak szybko ode mnie nie uciekniesz.
Roześmiał się.
-Na to liczę.
-Taki dobry matematyk?- przechyliłam głowę w lewo i uśmiechnęłam
się zadziornie.
-Nie pogrywaj, Ell.
Uniosłam brwi.
-Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?
-Nie muszę cię łapać. Jesteś w moich ramionach. Zbyt daleko nie
uciekniesz.
-Chyba, że wykorzystam ten sam chwyt co na Rockiem.
Uśmiechnął się słodko.
-Nie zrobisz mi tego.
-Skąd ta pewność?- zaczęłam bawić się lekko przydługimi włosami na
jego karku.
-Bo jesteś moja, kocie- pocałował mnie lekko.
-Drażnisz się- westchnęłam, kiedy się ode mnie oderwał.
-Wydaje ci się.
-Jesteś wredny!
-To też ci się wydaje. Omamy masz, dziecinko.
-Ja ci dam dziecinkę- popchnęłam go, a on wylądował na dywanie.
Natychmiast wskoczyłam na jego brzuch, unieruchamiając jego ręce nad głową.- Co
teraz powiesz, cwaniaku?
Od strony drzwi rozległy się brawa. Popatrzyłam w tamtą stronę i
zobaczyłam Alarica opartego swobodnie o framugę.
-Cóż za piękny widok. Evan, drogi bracie, tak się dać zdominować?
Roześmiałam się i pocałowałam Evana w czoło.
-Czego tu szukasz, Al?- warknął chłopak.
-Powinniśmy już ruszać. Wszyscy w Ignis czekają na Eileen.
Spoważniałam i wstałam.
-No dobrze, chyba już pora.
Całą drogę spędziłam wygodnie, opierając głowę na torsie Evana, a
nogi na kolanach Rockiego. Alaric chciał prowadzić, wiec chłopcy nie oponowali.
Rozsiedli się i całą drogę zabawiali kawałami i śmiesznymi historyjki z dzieciństwa.
Śmiałam się słysząc różne ekscesy, jednak w duchu żałowałam, że ja nie miałam
takiego życia. Wychowana w mieście, w klatce bloków bardzo wiele straciłam.
Kiedy ja huśtałam się na metalowej barierce w środku miasta, oni biegali po
bezkresnych wzgórzach mieniących się zielenią. Kiedy ja ze znajomymi kąpaliśmy
się w fontannie w upalne dni, ściągając tym samym na siebie policję, oni bez
jakiejkolwiek spiny kąpali się w jeziorze lub rzece.
Evan widząc moje rozkojarzenie, nachylił się i szepnął:
-Co jest, kochanie?
-Nic, po prostu właśnie zauważyłam, jak bardzo różnią się nasze
światy. Co dla mnie jest nowe, piękne i szczególne, dla ciebie jest oklepane. I
odwrotnie.
-Nie koniecznie, słońce.
-Co masz na myśli?
-Dublin to mój drugi dom. Wychowałem się pół na pół tu i tam. Moja
mama pochodziła z Dublina, a kiedy zmarła, jeździłem do dziadków. Nigdy nie
miałem wspólnego języka z moim ojcem.
-Przykro mi- szepnęłam i wdrapałam się na jego kolana. Objęłam go
za szyję i przytuliłam do siebie. Tylko tak mogłam go pocieszyć.
-Jest ok, Ell. Przyzwyczaiłem się już do tego.
-Jestem niemal pewna, że do takich rzeczy nie da się przyzwyczaić.
Czułam się tak, jakbyśmy byli w tym samochodzie sami. Monotonny
szum silnika i kołatanie samochodu na wybojach uspokajało Evana i odprężał się
powoli przy mnie.
-Dziękuję.
-Polecam się na przyszłość, ćmo.
-Dlaczego mnie tak nazywasz?- uniósł głowę i spojrzał na mnie
przenikliwie.
-Sam mówiłeś, że przyciągam cię jak ogień. Idziesz, mimo że wiesz,
że się oparzysz. Jesteś moja ćmą- pocałowałam go delikatnie.- To nie obelga. Po
prostu stwierdzenie faktu.
Uśmiechnął się i resztę drogi przejechaliśmy w ciszy.
sobota, 23 marca 2013
"Locked out of haven" 9/2
You're my perfect lie
Poczułam czyjeś usta na szyi i zadrżałam. Zamknęłam oczy, czekając
na ból, jednak usłyszałam chichot Roarke. Zaraz… Chichot? Otworzyłam oczy i
zobaczyłam roześmiane twarze chłopków. Zmarszczyłam brwi. Na plecach poczułam
delikatne wibracje. To coś za mną też się śmiało.
-Puść ją, Alaric- powiedział Rockie, śmiejąc się w głos.-
Wystarczającego stracha jej napędziłeś.
Alaric?
Alaric Troy, syn Emmaline.
Czyli? Jaśniej?
Wnuk siostry dziadka Evana…
Zaraz, bo jestem dość słaba w tych wszystkich…
Finn i Emma są kuzynami.
Ok., łapię. Nie rób ze mnie takiej ofiary.
Wyszarpnęłam się z uścisku i podeszłam do brata.
-Śmieszne?- zapytałam, unosząc brew.
Pokiwał głową. Wbiłam mu pięść w żołądek.
-Tak jak to?
Z cichym jękiem upadł na podłogę. Popatrzyłam na Evana.
-Ty następny? Czyj to był pomysł?
-Mój- jęknął z podłogi Rockie.
-Widzisz, Evan? Masz swojego księcia w lśniącej zbroi.
-Rycerza- poprawił mnie.
-Niech będzie rycerz- wzruszyłam ramionami.
-Waleczna ta wasza kruszyna- usłyszałam ten sam gardłowy baryton,
który chwilę wcześniej przyprawił mnie o dreszcze.
Odwróciłam się i spojrzałam na intruza. Wysoki, smukły blondyn
szczerzył się do mnie, opierając się nonszalancko o drzwi balkonowe. Wysokie
czoło, rzymski nos, uwydatnione kości policzkowe, czekoladowe oczy, atletyczne
ciało. Taki sobie. No dobra, nawet niezły. Kolejny „kuzyn”.
-Z kim mam przyjemność?- zapytałam zimno.
Uklęknął na jedno kolano i z ironicznym błyskiem w oczach, rzucił.
-Alaric Troy, pani. Do usług.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Zapewne. Więc czym jesteś, Alaricu? Wampirem, zmiennokształtnym,
elfem, skrzatem, czarodziejem, golemem, dżinem, cyklopem, pegazem… Centaury
odpadają. Dragon?- wyliczałam zimno.
-Ell, wampiry powinnaś włożyć między bajki- powiedział cicho Evan
zza moich pleców.
-Tam, gdzie do tej pory były elfy i inne mityczne stworzenia?-
uniosłam brew, ale nie odwróciłam się do niego. Podszedł do mnie i przytulił
się, obejmując ramionami. Nie umiałam się na niego gniewać.
-Przepraszam, nie powinniśmy robić ci takich numerów.
-W końcu to zrozumiałeś.
-Wy dwoje jesteście razem?- zapytał Alaric, przyglądając nam się.
Gdyby nie jasne włosy i skóra, zlewałby się z tłem w swojej skórzanej kurtce i
czarnych jeansach.
-To… Skomplikowane- powiedziałam, wyplątując się z
uścisku Evana i usiadłam na podłodze obok Roarke.- Wszystko ok.?- zapytałam go.
-Tak, już tak. Ale muszę powiedzieć, że cios masz niezły.
-Sztuki walki, Rockie. Bran zawsze dbał o moją kondycję.
-Nie testuj jej więcej na mnie, dobrze?- popatrzył na mnie
prosząco, swymi kolorowymi oczami. Uśmiechnęłam się i pocałowałam go w
policzek.
-Dobrze, braciszku, ale nie wycinaj mi takich numerów.
Zarumienił się lekko.
-Spoko, postaram się. Ale powinnaś zobaczyć swoją minę.
Roześmiałam się.
-Napędziliście mi stracha. Przyjechaliście, by przedstawić mi
nowego kuzyna?
-Nie, Ell. Przyjechaliśmy zabrać się powrotem do Ignis.
-Co?! Nie ma takiej opcji. Jest środa, geniusze. Mam jeszcze dwa
dni!
-Przysłał nas Pascal. Rodzina zebrała się w Ignis, grozi nam
niebezpieczeństwo.
-Co?
-A ty jako przyszła królowa jesteś szczególnie narażona-
powiedział Alaric ze swojego kąta.
-Zamknij się, bracie- warknął Evan.- Jesteś nam potrzebna, Ell.
Żadna decyzja nie może zostać zatwierdzona bez twojego słowa.
-Przecież jesteś moim przedstawicielem- powiedziałam, patrząc
Evanowi w oczy.
-Nie wystarczy.
-Dlaczego?- zapytałam, a widząc, jak Evan zaciska usta,
naciskałam.- Evan, co się dzieje?
-Jakie z was baby- mruknął Alaric, wchodząc trochę dalej.- Ona nie
jest ze szkła i jestem niemal pewien, że potrafi znieść więcej od was-
popatrzył mi w oczy.- Wieść o klątwie rozeszła się po wielu krainach, budząc
bunt. Wiele stworzeń uważa, że Ignis jest anarchią i chcą obalenia rządów
kobiety. Ich działania prowadzą do otwartej wojny.
-Kogo mamy jako sprzymierzeńców?- wystałam i podeszłam do Alarica.
Wydawał się jedynym źródłem informacji.
-Zmiennokształtni przez więzy krwi z waszym rodem. Są wierni.
-Kto jeszcze?
-Nimfy wodne, driady, demony ziemi…
Przełknęłam ślinę.
-Kto przeciw nam?
-Czarnoksiężnicy północy podburzani przez Kirka, olbrzymy,
cyklopy, ghule, minotaury, fauny.
-One żyją w gromadach?
-Z reguły nie, ale potrafią się zebrać w chwilach zagrożenia.
-Ok., jasne, a co z resztą? Istoty latające?
-Feniksy z nami, gryfy z nimi.
Przegryzłam wargę.
-Smoki?
-Wyginęły.
-Dragony?
-Jesteśmy z wami, pani- skłonił się.
-Jesteś dragonem?- poczułam, jakbym dostała obuchem w głowę.
-Półkrwi. Jestem też Montgomery.
Skrzywiłam się lekko i odwróciłam do Evana.
-Co na to wszystko Finn?
-Chce stanąć do walki. Przynajmniej oficjalnie.
-Po której stronie?
-Po naszej.
Westchnęłam.
-No dobrze, więc co mam robić?
-Wrócić do Ignis. Teraz.
Co o tym myślisz?
Sam nie wiem. Coś mi tu nie gra, Lee.
To ulga, że nie tylko mi.
-Skąd o tym wszystkim wiecie?- zapytałam.
-Jeden z ludzi na froncie przywiózł te informacje. Twój mąż
potwierdził je dzień później- powiedział Rockie.
To zasadzka, tato. Kirk albo Finn ukartowali to tylko po to, żeby
wywołać panikę. Jesteśmy zbyt słabi, żeby wypowiedzieć wojnę komukolwiek, nie
mówiąc o tak wielu gatunkach.
I ten podział… istoty żywiołów z nami, a magiczne, kamienne
przeciw. Ktoś gra na twojej władzy.
Widzę to i najwyższa pora ukrócić niektórym smycz.
-Zwracam z wami- powiedziałam cicho.- Dajcie mi tylko kilka minut
by się spakować.
-Eileen- Rockie przewrócił oczami.
-Potrzebuję tego, braciszku. Pół godziny i jestem gotowa.
czwartek, 21 marca 2013
Locked out of haven 9/1
Heart and soul, they both know
-Ellie, nawet nie wiesz jak mi przykro…- zaczął Roarke, ale mu
przerwałam.
-Dlaczego miałoby być? Nie znałeś go. Nie opowiadam wam tego,
żebyście traktowali mnie jak porcelanową lalkę. Po prostu chcieliście, bym wam
zaufała- wzruszyłam ramionami.
Evan objął mnie ramieniem w talii, przytulając do swojego boku.
Zesztywniałam i odsunęłam się. Widząc jego chmurne spojrzenie, rzekłam:
-Odleć, ćmo.
Jego piękną twarz wykrzywił grymas frustracji.
-Wyjaśnij mi coś, Ell. Raz jesteś słodka jak miód, a raz
odstraszasz. Dlaczego? Nie odpychaj ludzi, którzy chcą być przy tobie.
Pokręciłam głową.
-Tak nie powinno być, Evan. Ja powinnam… Jestem… Muszę…- zaczęłam
się jąkać.
-Cii…- uspokoił mnie Roarke.- Spokojnie.
-Rocie, on grzebał w głowie mojej mamie. I pewnie nie tylko jej.
Jest zły i próbuje udowodnić swoją potęgę. Nie wiem jak mam z nim walczyć.
-Jak?- uniósł brew.- Oddawaj mu dwa razy boleśniej. Nie pozwól mu
wygrać. On widzi, że cię to boli i specjalnie nie zmiana zachowania. Nie daj mu
wejść sobie na głowę.
-Łatwo ci mówić- mruknęłam.
-Uszy do góry, skrzacie- uśmiechnął się wdzięcznie.
Skrzat wśród elfów… Cóż, ktoś musi trzymać rękę na pulsie.
Roześmiałam się głośno, a gdy Evan i Roarke rzucili mi zdziwione
spojrzenia, powtórzyłam im słowa Brana.
-Wielkie dzięki- podrapał się po głowie.- Często zapominam, że on
tam jest. Ale jego słowa są nie fair.
-Dlaczego?
-Tak jakbyśmy byli zgraja niegrzecznych dzieci.
Błysnęłam zębami w uśmiechu.
-A kim innym jesteście?
Rockie rzucił się na mnie i zaczął mnie łaskotać.
-Przestań!- pisnęłam, wijąc się na podłodze.- Wystarczy!
-Będziesz grzeczna?
-Tak, jak tylko ja mogę. W granicach rozsądku.
-No dobra, wygrałaś- puścił moje dłonie i usiadł obok.
-Nie chcę być niemiła, ale tak właściwie po co przyjechaliście?
-Nie odzywałaś się- burknął pod nosem Evan.
Uniosłam oczy ku niebu.
-Trzy dni, geniuszu.
-Ell, miałaś się odzywać.
-Mogliście zadzwonić.
-Nie odbierasz.
-Musiałam wyciszyć telefon- zajrzałam do torby, ale zatrzymałam
się w pół ruchu.- Leyla jest jeszcze w zamku?
-Tak i z tego co wiem, nie wybiera się wyjeżdżać- powiedział Evan.
-Dlaczego?
-Uznała, że musi cię chronić. Z poza Ignis nie jest w stanie.
Jęknęłam przeciągle w odpowiedzi.
-Narobi szkód zamiast korzyści.
-Chce pomóc. Zna Finna jak samą siebie i wie, do czego jest zdolny.
-A czy jej mężczyźni też zostali?
-Conor i Julien? Tak. Powiem szczerze, że Julien prawie dorównuje
Evanowi w walce- Rockie szturchnął kuzyna w ramie, na co ten prychnął szyderczo.
-Tak, tylko jeśli zmieni się w futrzaka. W walce na miecze nie ma
szans.
-Przestań- roześmiał się Roarke.- Nie jest rak źle.
-Jest gorzej.
-Wróć- uniosłam dłonie w górę.- Zamieni się w futrzaka?
Evan popatrzył na mnie badawczo.
-To ty nie wiesz?
-O czym?
-Conor jest zmiennokształtnym.
Prychnęłam mało kobieco i popatrzyłam na Evana ironicznie.
-Jasne, a świstak siedzi, bo sreberka były kradzione. No proszę
was- roześmiałam się.- Nie jesteśmy w jakimś filmie. „Zmierzch” dawno wyszedł z
mody.
-Ellie, ja nie żartuje.
-W elfy uwierzę. Nie wiem dlaczego, ale wierzę wam, bo mam na co
dzień styczność z tą magią. Ale zmiennokształtni? Do którego tasiemca trafiłam?
-Przestań się zgrywać, Ell- zagrzmiał Evan.
-A zaraz pewnie na tarasie będzie czekał na mnie mój osobisty
krwiopijca- wstałam, dalej się zgrywając i otworzyłam drzwi na balkon.
Rozejrzałam się i odwróciłam do chłopaków.
-Jaka szkoda, że go jednak nie ma.
Evan i Roarke zerwali się z miejsca, a ja poczułam, że ktoś za mną
stoi. Czyjeś ramiona objęły mnie ciasno w tali.
-Jesteś pewna?- usłyszałam niski, gardłowy baryton.
O cholera…
środa, 20 marca 2013
Locked out of haven 8/4
All I wanted was You, baby
W Dublinie poczułam się w końcu wolna, w każdym tego słowa
znaczeniu. Nie byłam pod ostrzałem osadzających spojrzeń, anonimowość
była największą zaletą życia w mieście. Uwielbiam uczucie, kiedy podczas
spaceru w parku nikogo tak naprawdę za bardzo nie obchodzi moja obecność. Nikt
nie kłania się w pas, nie oczekuje nagany czy pochwały. Coś pięknego. Nigdy bym
nie pomyślała, że będę się tak ucieszyć z rzeczy oczywistych, typu w końcu
samotny sen lub cisza w mieszkaniu. Ojca i matki nigdy nie było w domu, a ja
korzystałam z tego, nadrabiając zaległości w nauce lub po prostu siedząc na
parapecie w pokoju.
-Lee, wszystko w porządku?- odwróciłam się i spojrzałam na mamę
stojącą niepewnie w drzwiach mojego pokoju.
-Tak, wszystko jest ok.
-Wydajesz się nieobecna- stanęła obok mnie, obejmując mnie
ramieniem.
Westchnęłam i oparłam głowę na jej ramieniu.
-Dużo się dzieje przez ostatnie tygodnie.
-Dogadujesz się z tatą?
-Tak, mamo. Z nim akurat nie mam kłopotów.
-A z kim masz?
-Z Finnem- mruknęłam.
-Finnem? Bratem Brana?- skinęłam głową.- Przecież on jest cudownym
człowiekiem- coś w jej głosie kazało mi spojrzeć na nią. Jej wzrok był
zamglony.
Kto czyścił jej pamięć?
Cii.. Słuchaj.
-Był dla mnie bardzo miły, zawsze szarmancki. Bardzo podobny do
twojego ojca, ale jakoś lepiej go wspominam. Nie wiem dlaczego, ale wzbudzał we
mnie odruchy troski. Miał małego syna, a Glenna zmarła niedługo po moim ślubie
z Branem.
-Glenna?
-Jego żona, matka…
-Evana.
-Tak, Evana. Cudny był z niego dzieciak. Poznałaś go?
-Tak, miałam okazję. Co z tym Finnem?
-A co ma być? często, kiedy twój ojciec wyjeżdżał, towarzyszył mi
i Jamesowi w różnych sprawach. Mogłam z nim porozmawiać o bardzo wielu
sprawach.
-Rozumiem- rzuciłam cicho.
Majstrował coś przy jej pamięci?
Niekoniecznie, ale usuwał bardzo delikatnie. Tylko momenty
niewygodne.
Wykastruje go.
Spokojnie.
A masz lepszy pomysł? Przynajmniej nie będę musiała go znosić
każdej nocy.
-A dlaczego pytasz?- matka przywróciła mnie do rzeczywistości.
-Jestem po prostu ciekawa. Ja jak widać poznałam trochę inne
strony braci.
Matka uniosła brew.
-Jakie?
-Bardziej Brana widzę jako tego dobrego i opiekuńczego. Z Finnem
nie mogę się wcale dogadać. Jest dziwny, oschły i na dodatek dużo pije-
zmarszczyłam nos.
-To rzeczywiście musi cię odpychać- powiedziała, przytulając mnie
do siebie.- Ale nie każdy skończy jak Jake. To był wypadek.
-Wiem, ale to nie zmienia faktu, że tamten człowiek był pijany-
powiedziałam twardo.
-Czemu jesteś taka uparta? Nie każdy jest ignorantem i po lampce
wina wsiada za kółko.
Odskoczyłam od niej ze łzami w oczach.
-Przez tą lampkę wina straciłam jedną z najważniejszych osób w
moim życiu- warknęłam.- Jak możesz być tak nieczuła?
-Przesadzasz.
-Wyjdź! Wyjdź i zostaw mnie w spokoju! Nie chcę twoich
słów!- krzyczałam.
-Lee…
-Wynocha!
Matka popatrzyła na mnie bezradnie i wyszła z pomieszczenia,
jednak w drzwiach zderzyła się z kimś.
-Och, przepraszam- powiedziała cicho, a ja odwróciłam się do niej,
marszcząc brwi.
W drzwiach mojego pokoju stali Roarke i Evan.
Brawo. Mogłeś mnie uprzedzić, że przyjadą.
Nie chcieli.
Nie powinni byli tego słyszeć.
Ile masz zamiar ukrywać uczucia, Lee? Jake jest bolesną częścią
twojej przeszłości, z którą musisz sobie dać radę.
Wiem.
Uśmiechnęłam się nieco z przymusem i rzuciłam:
-Witajcie, dawno was nie było.
Evan nie zważając na świadków, podszedł do mnie i mocno przytulił.
Prawie znów wybuchnęłam płaczem, czując ten znajomy zapach. Przyciskałam swoje
ciało ciasno do jego, starając się zapamiętać go na zawsze.
-Tęskniłam- szepnęłam łamiącym się szeptem.
Schował twarz w moich włosach i odparł:
-Dlatego tu jesteśmy.
Usłyszałam, jak Roarke dyskretnie wygania moją mamę z pokoju i
zamyka drzwi. Odsunęłam się od Evana i przytuliłam brata.
-No już, maleńka. Jest dobrze.
-Przepraszam, że musieliście to słyszeć.
-Ellie, kiedy nauczysz się nam ufać?- warknął Evan.
Rockie zgromił go wzrokiem i posadził mnie na podłodze obok
siebie.
-Przepraszam, znów zachowuję się jak fontanna- otarłam policzki. A
miałam być silna. Jak widać, nie łatwo wcielić w życie postanowienia.
-Kim jest Jake?- zapytał Roarke.
Przełknęłam ślinę.
-Nikim.
Evan uniósł brew.
-Nie żyje- uzupełniłam.- Został zabity. Na drodze. Przez pijanego
mężczyznę- powiedziałam.
Roarke wypuścił głośno powietrze.
-Rozumiem twoją niechęć do alkoholu- mruknął.- Kim dla ciebie był?
Uśmiechnęłam się.
-Całym światem. Przyjacielem, powiernikiem i kimś, kto rozumiał
moje myśli w locie. Uzupełnialiśmy się, choć charaktery mieliśmy równie trudne.
Kłótnie były na porządku dziennym- zamknęłam oczy, przyciskając do nich palce.-
Wtedy wracał ode mnie. Został dłużej, bo pocieszał mnie po kolejnym dupku na
mojej drodze. Był wszystkim Jak brat i przyjaciółka, wszystko mu
mówiłam. I nagle zabrali mi to. Tamten mężczyzna przeżył, a mój Jake zmarł. Tak
po porostu- oparłam czoło na kolanach i wsłuchałam cię w bicie własnego serca i
idealną ciszę w pokoju.
wtorek, 19 marca 2013
Locked out of haven 8/3
Klątwę złamać wyjątkowo trudno
Z twarzy Evana odpłynęła cała krew.
-Nie prawda- rzucił.
Uniosłam brew.
-Dlaczego?
-Jesteś jego żoną od tygodnia. Nawet jeśli… To za wcześnie to
stwierdzić.
-Takie rzeczy się wie.
-Nie graj, Ell. Proszę cię, nie skreślaj tego wszystkiego-
podszedł do mnie i objął ramionami.
To by było tyle z mojego planu odepchnięcia ćmy od
ognia.
Tak będzie lepiej, Lee.
Nie sądzę.
Jeszcze mu podziękujesz za upór i wiarę w was.
Utuliłam się w niego głębiej, dopasowując się do jego ciała.
-Będziesz cierpiał- rzuciłam półgłosem.
-Nie obchodzi mnie to- uniósł moją twarz.- Nie kłam więcej.
-Przepraszam.
Pocałował mnie delikatnie i wypuścił z objęć. Jak to jest, że
dotyk Evana działa na mnie jak iskra, zapalam się od środka. Płonę, pragnąc
więcej. A na dotyk innych osób reaguję obojętnością lub obrzydzeniem.
Tak powinno być.
Skąd wiesz?
Bo tylko dotyk jednej osoby był w stanie mnie ożywić.
Liv.
Nie wracajmy do tego. Było minęło.
Powoli odsunęłam się od Evana.
-Mam nadzieję, że nam się poszczęści bardziej niż moim
rodzicom.
Evan uśmiechnął się słodko, a ja nie mogąc się powstrzymać,
pocałowałam go ponownie.
-Musisz wracać- wymruczał między pocałunkami.
-Wiem- nie mogłam się oderwać.
-To idź.
-To mnie puść.
Roześmiał się i wypuścił mnie z ramion. Natychmiast
zatęskniłam.
-Zobaczymy się dopiero w piątek wieczorem- rzuciłam.
Pocałował mnie jeszcze raz.
-Rób tak dalej, a nie wyjdę.
-Nie rób takiej miny.
Przegryzłam dolną wargę, próbując powstrzymać uśmiech.
-Jaką?
-Ty mała prowokatorko, dobrze wiesz jaką.
Roześmiałam się głośno.
-Do piątku- i wyszłam, zanim zdążyłabym zmienić zdanie.
***
Nie doszłam jednak
do jadalni, bo przy drzwiach biblioteki czekał na mnie Rockie.
-Co tu robisz?
-Ładny rumieniec-
rzucił, uśmiechając się bezczelnie.
-Spadaj.
-Popraw włosy.
Leyla chce z tobą porozmawiać.
Przeczesałam
palcami loki.
-Już?
-Masz szminkę
rozmazaną. I usta lekko opuchnięte.
Wyjęłam lusterko z
torebki. Jęknęłam przeciągle. Miał racje. Cholera.
-Gdzie Finn?
-W jadalni. Piją.
-Tyle mojego
szczęścia.
Poprawiłam szminkę
i wiedząc, że nie zdołam zrobić nic więcej, weszłam do biblioteki. Rockie jak
cień podążył za mną. Byłam wdzięczna za tą cichą podporę.
Leyla siedziała na
fotelu z lampką czerwonego wina w dłoniach. Cholera jasna, czy wszyscy w tym
zamku muszą tyle pić?!
Mała słabość.
Mała?!
Widziałeś, ile Finn pije? Od kiedy go poznałam, nigdy nie był zupełnie czysty.
Przesadzasz.
Dobrze wiesz,
że nie.
Leyla wstał i
podeszła do mnie, mierząc chłodnym wzrokiem.
-Dlaczego?
Nie musiała
rozwijać pytania, doskonale ją rozumiałam.
-Musiałam.
Uniosła brew.
-Och, czyżby?
-Leyla, zostaw ją.
Eileen jest ciężej niż myślisz. Nie dość, że musiała wyjść za mąż, to jeszcze
Finn nie jest najlepszym z mężów- powiedział ostro Roarke.
-Wyobrażam sobie-
mruknęła.
-Więc spasuj.
-To wytłumaczcie
mi, po co ta farsa?
-Na Brana jest
rzucona klątwa. Utkwił w głowie Eileen, mogąc się okazjonalnie przemieszczać do
innych umysłów, choć rzadko to robi.
-To wiem. I co
dalej?
-Jest sposób, żeby
zdjąć klątwę.
Oczy Leyli
zaświeciły się jak światełka na choince.
-Jaki?
- „Klątwę
złamać wyjątkowo trudno. Wiąże się z krwią i dziedzictwem Brana. Legenda głosi,
że Kirk powiedział, jakoby tylko krew dziedzica w szczerym polu i na dobre i
złe w złej monecie, bez uczucia i z mieszańcem. Musi to trwać dwanaście
wędrówek księżyca po niebie by czyny zrównoważyły klątwę Kirka”- zacytował Roarke.
-A mógłbyś mi to
wytłumaczyć?- usiadła na fotelu.
-Ja się biję,
Eileen cierpi w nieszczęśliwym związku. Nie ma co tłumaczyć.
-A dlaczego właśnie
Finn?
-Pascal mówił, że
jest w podobnym wieku co Kirk- powiedziałam, ale Leyla pokręciła głową.
-Myślę, że tu
chodzi o coś więcej.
Uniosłam brew.
-Na przykład?
-Po pierwsze
niechęć Finna i Brana jest powszechnie znana. Po drugie…- zawiesiła głos.
-Po drugie?-
ponagliłam ją.
-Finn i Kirk byli
najlepszymi przyjaciółmi zanim wypędzono go z Ignis.
-Chcesz powiedzieć,
że to wszystko jest ukartowane?- rzuciłam przez zęby.
-Nie zdziwiłabym
się, gdyby było.
-Cholera jasna!-
warknęłam, zrywając się z miejsca.- Zabiję go.
-Hej, spokojnie-
Roarke złapał mnie za dłonie.
-Co spokojnie?!
Jakiś popieprzony facet układa mi życie mówiąc, z kim mam się związać! A na
dodatek mój mąż z nim spiskuje! Jak mam być spokojna?!- wyrwałam dłonie z
uścisku.
-Eileen, uspokój się-
głos Leyli był spokojny i rzeczowy. Popatrzyłam na nią lekko zdezorientowana.-
Znajdziemy sposób, by im się odwdzięczyć- na pięknym obliczu kobiety zakwitł
uśmiech.
poniedziałek, 18 marca 2013
Locked out of haven 8/2
Odleć, ćmo
Zaraz do Leyli
dołączył wysoki, postawny mężczyzna. Objął ją ramieniem w talii i popatrzył na
mnie nie kryjąc zainteresowania. Jego szarozielone tęczówki śledziły uważnie
każdy detal mojej twarzy i płynnie objęły resztę figury. Mąż?
-Córka Brana?-
zagrzmiał niskim głosem.
-We własnej osobie-
uśmiechnęłam się lekko.- A z kim mam przyjemność?
Z mężczyzną,
który zabrał mi siostrę.
Uśmiech na mojej
twarzy zmienił się w bardziej ironiczny i zanim mężczyzna zdążył mi
odpowiedzieć, rzuciłam:
-Conor Brain jak
sądzę. Miło poznać.
Uniósł ciemną brew
i odgarnął czarne włosy z oczu.
-Widzę, że mój
ulubiony szwagier dorzuca trzy grosze.
-Nawet jeśli by
tego nie zrobił, to wątpię, żeby Leyla dała się dotknąć komuś poza
tobą.
Błysnął zębami w
uśmiechu.
-Mylisz się, jest
jeszcze jeden mężczyzna, który nie straciłby dłoni.
Odsunął się lekko w
bok i ustąpił miejsca młodemu mężczyźnie. Cholera… Był tak podobny do Evana! Te
same rysy twarzy, śmiała linia ust i wysokie czoło. Jednak nowoprzybyły miał
czarne włosy ojca i ciemnoniebieskie oczy matki.
-Julien Brain-
skłonił lekko głowę.
Dygnęłam, jak
przystało. Nie odrywałam od niego wzroku. Jak
można być tak podobnym?!
Elfie dzieci
mają to do siebie, że są do siebie podobne.
Ale Roarke i
Evan…
Zapominasz,
że ja i Finn nie mamy wspólnych ojców. To sprawia, że mamy inne geny, więc
nasze dzieci nie będą bardzo podobne. Chociaż jak się przyjrzysz, to zauważysz
podobieństwo. Jest uderzające.
Evan i Julien
wyglądają, jakby mieli jednego ojca.
To tylko
złudzenie, Lee. Nie daj się zwieść złudnemu podobieństwu.
-Miło mi poznać, o
pani- uśmiechnął się. Nie miał dołeczków w policzkach, które urzekły mnie u
Evana. Mamy już pierwsze różnice. Uff…
-Mi również. Od
jakiegoś czasu chciałam poznać resztę rodziny spoza Ignis.
Leyla uśmiechnęła
się i powiedziała:
-Myślę, że to
jeszcze nie koniec.
Potem nagle
podniosła wzrok nad moje ramie.
-Finn- jej głos był
zimny jak stal.- Kto by się spodziewał, że będziesz się opiekował córką Brana?
Co jest
między nimi? Normalne rodzeństwo po długiej rozłące rzuciłoby się sobie w
ramiona i zaczęło wspominać.
Leyla ma mu
za złe zachowanie w stosunku do mnie.
Finn objął mnie w
talii i przytulił lekko do swego boku. Skrzywiłam się, na co Julien uniósł
brew.
-To moja żona-
powiedział słodko Finn.
Zebrało mi się na
mdłości. Jak widać nie tylko mi…
-CO?!- Leyla prawie
wyskoczyła ze skóry.- Zwariowałeś?! Córkę własnego brata?! To jeszcze dziecko!
-Leyla, proszę-
rzuciłam cicho, acz stanowczo.- Porozmawiamy o tym po obiedzie.
Popatrzyła na mnie,
jakby chciała mnie co najmniej udusić, ale coś w moich oczach kazało jej
skinąć głową i się oddalić.
Odwróciłam się,
wywijając z uścisku męża i popatrzyłam na Roarke.
-Jeszcze jakieś
niespodzianki czy mogę usiąść do obiadu?
-Na dziś tyle- mimo
mojego zimnego tonu, uśmiechał się szeroko.
Skinęłam głową i
poszłam usiąść przy stole i rozpocząć obiad.
***
Przed deserem wstałam od stołu, a kilkanaście par oczu popatrzyło
na mnie.
-Przepraszam, ale źle się czuję. Wrócę najszybciej, jak to będzie
możliwe- uśmiechnęłam się słodko i wiedziałam, że zaraz moje złe samopoczucie
połączone będzie z wyimaginowanym dzieckiem. Nie przejmowałam się jednak tym,
tylko szybkim krokiem wyszłam z salonu.
Powiedz Evanowi, żeby przyszedł do twojego salonu.
Wydaje mi się, że nic nie muszę mu mówić. Siedzi jak na szpilkach,
czekając odpowiedniego momentu by wyjść. Wydaje mi się, że cie zrozumiał.
Uśmiechnęłam się pod nosem i weszłam do jasno oświetlonego
pomieszczenia. Popołudniowe promienie słońca malowały świetliste wzory na
drewnianej podłodze. Zsunęłam buty ze stóp i z westchnieniem usiadłam i
pomasowałam je. Z konieczności chodzenia na obcasach moje stopy cierpiały, a ja
nie wiedziałam jak sobie ulżyć. Nigdy wcześniej nie chodziłam aż tyle na
szpilkach.
Rozległo się pukanie do drzwi.
Twój Romeo.
Przestań. Wiesz dobrze, że tamta historia nie skoczyła się zbyt
dobrze dla żadnego z nich.
Kto powiedział, że u was musi być tak samo?
-Proszę!
Evan wszedł i zamknął zaraz za sobą drzwi na klucz. Uniosłam brew.
-Żeby nikt nie wszedł- wytłumaczył zwięźle. Skinęłam głową.
-O czym chciałeś porozmawiać?- zapytałam.
-Nie traktuj mnie protekcjonalnie!
Aż sapnęłam ze złości.
-Jesteś już drugą osobą, która mnie o to oskarża. Nie, nie
traktuje cię protekcjonalnie!
-A jak?- zbliżył się parę kroków.
-Staram się zachować dystans. Jest potrzebny i zdrowy.
-Nie zawsze.
-Evan, nie utrudniaj.
Nachylił się nade mną.
-Możesz tak z tego wszystkiego zrezygnować?- zamruczał gardłowym
szeptem.
-Mam męża- popatrzyłam mu hardo w oczy.
-Nie obchodzi mnie to.
-To twój ojciec.
-To też nie.
-Muszę z nim być, by złamać klątwę. Jak nie on, to ktoś równie
popieprzony.
To na niego zadziałało, bo odsunął się i usiadł obok. Objęłam się
ramionami, a ciarki przeszły i po plechach. To nie powinno tak być.
-Czyli muszę czekać?
-Nie musisz. Ułóż sobie życie z kimś innym.
-Ell, czy słyszysz sama siebie?! Przyciągasz mnie jak ogień! Wiem,
że się sparzę, że będzie bolało, ale nie umiem się odsunąć.
-Odleć, ćmo- szepnęłam.
-Nie umiem. Zabierz moje skrzydła, już nie umiem latać.
Ukryłam twarz w dłoniach.
-Tak nie może być, Evan. Daj mi się odsunąć, żyć z Finnem dopóki
nie wypętanie klątwy. Odetnij się od tego.
-Ell…
-Odleć, ćmo.
-Nie!
Unosiłam wzrok i napotkałam spojrzenie jego lazurowych oczu. Ogrom
bólu w nich sprawił, że miałam ochotę zapłakać. To nie powinno tak wyglądać.
-Nie zmusisz mnie.
Kłamstwo zapiekło mnie na języku.
Nie rób tego, Lee. Proszę.
Tylko tak go zniechęcę.
Wyprostowałam się i patrząc mu głęboko w oczy powiedziałam:
-Noszę pod sercem jego dziecko.
niedziela, 17 marca 2013
Locked out of haven 8/1
I am a factory girl, won’t you pardon me?
***
Załapał mnie za nadgarstki. Nie ufając swojemu ciału,
zacieśniłam chwyt.
-Na trzy, Eileen. Raz, dwa…
-Trzy!
Auć. Cholera.
-Skup się!
-Spadaj, sadysto- mruknęłam, rozcierając obolałe ramię.-
Mógłbyś delikatnie?
-Ellie, miałem się z tobą bić, a nie pieścić.
Odrzuciłam warkocz na plecy i zerwałam się na nogi.
-Jeszcze raz, Rockie.
Natarł na mnie zanim zdążyłam pożałować tej decyzji. Jednym,
ruchem podniósł mnie nad głowę, by zyskać przewagę. Cholera. zwisając do góry
nogami trzymana za stopy nie mogłam zbyt wiele zrobić.
Och.. Czyżby?
-Roarke, nie puszczaj mnie.
-Spokojna twoja rozczoch…- nagle stracił całe powietrze z
płuc, gwałtownie się chwiejąc.
-Postaw mnie, debilu- roześmiałam się i po chwili stałam na
swoich nogach, zwijając się po podłodze w niekontrolowanym śmiechu. Rockie
klęczał na podłodze, walcząc o oddech.
-To nie było fair- warknął.
-To, że w ciągu ostatniej godziny rzuciłeś mnie na deski
dwadzieścia razy też nie było.
-Przynajmniej nie uszkodziłem cię.
-Nie wiem jeszcze. Strasznie bolą mnie ramiona i plecy. I będę
cała w siniakach. A twoje uszkodzenie to nie koniec świata. Zadbałeś już o
ciągłość rodu- mruknęłam ironicznie..
-Dlaczego ciągle mi to wypominasz?- usiadł po turecku na
materacu.
-Bo jesteś nieodpowiedzialnym idiotą. Nie wiem, kogo mi
bardziej szkoda- ciebie czy jej.
-Dlaczego jej?
-Nie pojmujesz, że może chciała jakiegoś innego życia? Poza
Ignis i tym wszystkim? A ciąża unieruchomiła ją tu na stałe. Bez względu czyje
to dziecko, to jest matką i nie będzie narażać dziecka.
-Nadal nie wierzysz, że to moje dziecko?
W odpowiedzi po prostu pokręciłam głową, na co on westchnął.
-Jesteś niemożliwa. Jeszcze nikt nie posłał mnie takim
sposobem na deski.
-Może dlatego, że jestem jedyną dziewczyną, z którą walczysz.
A to raczej my znamy takie triki- wyszczerzyłam zęby w uśmiechu i wstałam.
-Musisz iść?- zapytał smętnie.
Pocałowałam go w czoło i szepnęłam.
-Tak, przepraszam. Po obiedzie przyjedzie mama.
-Smutno tu będzie bez ciebie.
Odgarnęłam ze spoconego czoła kosmyki, które wydostały się ze
splotu.
-Przecież niedługo wrócę.
-Za tydzień, Ellie. To jednak chwilę czasu.
-Nie w Dublinie, w szkole. Tam czas płynie szybciej niż można
by się spodziewać. Też będę tęskniła, ale zadzwonię. Nie martw się, braciszku.
Jestem dużą dziewczynką i umiem sobie poradzić.
-Mam nadzieję, skrzacie.
Roześmiałam się.
-Tak, oto ja. Skrzat wśród elfów.
Wstałam z kucków i drzwi się otworzyły. Stał w nich Evan ubrany
w luźne spodnie dresowe i biały podkoszulek. Na mój widok zatrzymał się w pół
kroku. Udałam, że moje serce wcale nie zgubiło rytmu na widok tego mężczyzny i
od spojrzenia jego lazurowych oczu nie zmiękły ni kolana. Z wysiłkiem
odwróciłam głowę i spojrzałam na brata.
-Porozmawiamy jeszcze podczas kolacji. Muszę iść, Finn chciał
bym prezentowała się dziś pięknie.
-Ellie, nie jesteś jego lalką.
-Jest moim mężem- w moim głosie zabrzmiały stalowe nuty.-
Wiem, że to nie najlepszy z możliwych kandydatów, ale co się stało to się nie
odstanie. A teraz przepraszam.
-Ell?- usłyszałam, kiedy byłam już przy drzwiach. Odwróciłam
się i spojrzałam w twarz Evana.
-Tak?
-On wyjeżdża. Na miesiąc.
Głośno nabrałam powietrza w płuca, zdziwiona tą nowiną. I
niemożliwie uciszona.
-Kiedy?
-W piątek po południu- nic nie dało się wyczytać z jego
twarzy.
Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam miękko:
-Dziękuję.
Skłonił się sztywno.
-Do usług, pani.
Wyszłam z Sali z mieszanymi emocjami. Cała sytuacja
pozostawiła po sobie słodko-gorzki smak.
***
-Pięknie wyglądasz-
powiedział Finn, kiedy podszedł do mnie w salonie.
Skinęłam głową.
-Dziękuję, mężu.
Stanął przy moim
prawym boku, obserwując moje zachowanie. Tak łatwo było popełnić pomyłkę pod
tym uważnym spojrzeniem. Uśmiechałam się do kolejnych gości, starając się
wyglądać na spokojną i opanowaną. Suknia ze szmaragdowego jedwabiu była
prezentem od Finna, który dzisiejszego popołudnia został dostarczony do mojego
pokoju. Na szczęście nie wymagał, byśmy mieszkali ze sobą, dzięki temu każde z
nas miało swoją przestrzeń. Poprawiłam luźne sploty loków na plecach i
spojrzałam na następnego gościa. Skamieniałam.
-Pani- skłonił się nisko.
-Panie Montgomery-
skinęłam głową.- Ufam, że jest pan w dobrym zdrowiu.
-Dziękuję, nie
narzekam- mimo to zauważyłam jego nienaturalną bladość i cienie zmęczenia pod
oczami. Serce ścisnęło mi się na ten widok.- Mógłbym prosić o rozmowę po
obiedzie?
-Naturalnie-
uśmiechnęłam się delikatnie.
-A teraz chciałbym
ci kogoś przedstawić- powiedział Roarke za moich pleców.- To ta część rodziny,
której nie znasz.
Przede mną
stała piękna, niska kobieta. Płomień loków płynął swobodnie po jej drobnych
ramionach i plecach, , rozświetlając idealnie bladą cerę i duże, kobaltowe
oczy. Nie takie jak moje własne, ale dość podobne. Ubrana w dostojną, szafirową
suknię prezentowała się po królewsku.
-Jak mniemam,
Eileen Shay Morgan- powiedziała, a jej miękki głos urzekł mnie. Była po prostu
urocza.- Nie miałam okazji jeszcze poznać naszej przyszłej władczyni- dotknęła
delikatnie moich włosów i na jej lodowym obliczu pojawił się uśmiech.- Bran
musi być z ciebie dumny.
-Leyla Brain, jeśli
się nie mylę- powiedziałam cicho.
Kobieta roześmiała
się.
-Nie oczekuję, że
będziesz mówić do mnie ciociu, ale nie sądziłam, ze będziesz wiedzieć kim
jestem.
Leyla? A co
ona tu robi?
A dlaczego
miałoby jej nie być? To również jej dom.
Nie mieszka z
nami od swojego ślubu.
Coś dziwnego pojawiło
się w głosie ojca.
Tęskniłeś?
No pewnie!
Była moją siostrą, głównie z nią się wychowałem. Finn trzymał się na dystans,
zwłaszcza do mnie.
Ile jest
starsza?
Pięć
lat.
Wygląda na
trzydzieści.
Ma dobre
geny.
Uśmiechnęłam się
delikatnie. Nagle spostrzegłam, że Layla coś do mnie mówi.
-Przepraszam,
zamyśliłam się- rzuciłam.
-Naprawdę słyszysz
Brana?
Skinęłam głową.
-Odbiera te same
bodźce co ja. Smaki, zapachy, widoki, dźwięki… Dotyk- spojrzałam na męża.-
Wszystko. Jakimś cudem jesteśmy całkiem połączeni.
Mogłabym jej
zaufać?
A mi ufasz?
Rozumiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)