środa, 27 marca 2013

"Locked out of haven" 10/1


Don't let the water drag you down


 -Co się dzieje?- wparowałam do Sali obrad. Zebrani przy stole ludzie zmierzili mnie zdziwionym spojrzeniem.- Nigdy nie widzieliście królowej w jeansach?- warknęłam zniecierpliwiona.
Nie zawracałam sobie głowy przebieraniem. Wepchnęłam Rockiemu w ręce moją torbę i pośpieszyłam w stronę podniesionych głosów. Dookoła stołu siedziało około dwadzieścia osób. Niektóre znałam bardziej, inne mniej, niektóre wcale. Podeszłam na swoje miejsce u szczytu stołu i uniosłam brwi widząc Finna rozpartego wygodnie na moim miejscu.
-Co to ma znaczy?
Zarwał się z miejsca, gromiąc mnie spojrzeniem.
-Żono- pocałował mnie w rękę.- Zebraliśmy naradę.
-Chyba jasno powiedziałam, że ze wszystkimi decyzjami należy czekać na mnie!- nawet nie starałam się być dla niego miła.
-Ale Eileen, ja jako twój przedstawiciel…
-Moim przedstawicielem w Ignis pod moja nieobecność jest Evan Montgomery. Sama wydałam taki dekret i oczekiwałam, że będziecie się do niego stosować.
-Ale oczekuje się, że to właśnie mąż…
-To tylko i wyłącznie moja sprawa!- po raz koleiny mu przerwałam.- Czy jasno wie wyraziłam?
-Tak, pani- powiedział cicho, zaciskając pięści. Czułam, jak gniew w nim buzuje.
-Więc usiądź, Finn- powiedziałam, a on posłusznie zajął miejsce po moje prawej stronie, jednak nie przy mnie. Wiedział, że to miejsce Evana. Czułam złośliwą satysfakcję.
Do Sali weszli Alaric, Roarke i Evan, zajmując miejsca im należne. Evan, widząc pobladłą z gniewu twarz ojca, rzucił mi pytające spojrzenie. Pokręciłam głową na znak, że później o tym porozmawiamy.
Wstałam i zaczęłam przemierzać długość pokoju.
-Wezwano mnie tu z ważnych przyczyn- zaczęłam.- Doszły mnie niepokojące wieści odnośnie bezpieczeństwa Ignis. Morrisonie- zwróciłam się do dowódcy straży- jak wygląda sytuacja przy granicach?
Zerwał się z miejsca.
-Jest idealny spokój, zagłuszany jedynie małymi potyczkami z gremlinami.
Skinęłam głową na znak, że rozumiem.
-Dziękuję- uśmiechnęłam się.
 Usiadł na swoim miejscu, a ja przeniosłam wzrok na następnego mężczyznę.
-A jak z uzbrojeniem straży, Alexandrze?
Rosły, umięśniony kowal skłonił się i podjął:
-Mamy pewne braki, aczkolwiek podjęliśmy już działania by nadrobić te zaległości.
-Co z kosztami?
-Poinformujemy o wszystkim w odpowiednim czasie- skłonił się jeszcze raz i usiadł. A ja uśmiechnęłam się w odpowiedzi.
-Gerardzie, skarbiec?
-Pppani…- mały, chudy człowieczek poprawił okulary zjeżdżające po jego krzywym nosie i przygładził białe włosy.- Wszystko w idealnym porządku. Od otworzenia nowych plantacji i kopalni jesteśmy na wysokim plusie.
-Jak idzie wykupywanie okolicznych terenów?
-Dość opornie. Wszystkie sprawozdania mam przygotowane.
-Zostaw je w moim salonie. Zapoznam się z nimi i jeśli będę miała jakieś uwagi, dowiesz się o tym pierwszy. Dziękuję za cały trud, jaki wkładasz w opanowanie tego chaosu.
Jego pomarszczona twarz rozpłynęła się w uśmiechu, a małe, zielone oczy otoczone siateczką zmarszczek, rozbłysły.
-To zaszczyt służyć dla takiej królowej jak pani.
Uśmiechnęłam się i podziękowałam mu.
-Amelio- podeszłam do kobiety i serdecznie uściskałam.- Jak się mają sprawy w zamku?
-Niczego nie brakuje. Wszystko jest dostarczane na czas i przez kompetentnych ludzi.
-A co z ludźmi mieszkającymi poza zamkiem?- przechyliłam lekko głowę w lewo, wsłuchując się w jej słowa.
-Z tego co wiem, nie jest źle.
Zaniepokoiły mnie te słowa.
-Staw się w moim gabinecie po obradach- nakazałam i wróciłam na moje miejsce.- Jakieś pytania?- przesunęłam wzrokiem po zebranych.
-Jaki jest stan liczebny wojska?- zapytał Conor. Spojrzałam na Alexandra, by ten udzielił odpowiedzi.
-Pięć tysięcy zwerbowanych.
-Do ilu może dość ta liczba w razie potrzeby?
-Maksymalnie osiem i pół tysiąca.
-Mało- mruknął mąż Leyli.
-Czego się spodziewałeś?- uniosłam brew.
-Moja gromada liczy niewiele ponad dwa tysiące zmiennokształtnych.
-Dragonów jest też mniej więcej tyle- powiedział mężczyzna z dalszej części stołu. Popatrzyłam na niego ciekawie.
-Kim pan jest?
-Hector Troy, do usług.
-Dragon w szeregach Ignis- podeszłam i wyciągnęłam dłoń na powitanie.- Miło mi poznać i jestem ogromnie wdzięczna za wsparcie.
Hector był mężczyzną w średnim wieku, choć niewątpliwie był młodszy od Finna. Popielato blond włosy okalały szczupłą twarz z kwadratową szczęką, a w złotych oczach błyszczał ogień. Obok niego stałą kobieta z budzą czekoladowych loków, ściskając rękę Hectora. W jej oczach, tak podobnych do oczu jej syna, lśniła wiedza. Czułam się dziwnie pod jej spojrzeniem.
-Emmaline, jak sądzę- powiedziałam z uśmiechem. – Cieszę się, że w końcu mogłyśmy się poznać.
Uściskała mnie serdecznie.
-Jesteś tak podobna do Brana- powiedziała, dotykając moich włosów.- Te same oczy, charakter i apodyktyczność. Wykapana córa.
Uśmiechnęłam się szerzej na te słowa.
-Dziękuje. Twoja rodzina wiele dla  mnie znaczy. Mam nadzieje, że będziecie tu częstszymi gośćmi.
-Och, tego jestem pewna.
Wróciłam na swoje miejsce i popatrzyłam na zebranych.
-Może mi ktoś wytłumaczyć ten cały cyrk?- warknęłam.
-Pani…- Finn zerwał się z miejsca, jednak powstrzymałam go ruchem dłoni.
-O  co chodzi?
-Inne gromady chcą wypowiedzieć nam wojnę.
-Powiem wam tyle, dopóki nie zostanie oficjalnie wypowiedziana wojna, nie zaatakujemy nikogo. Takie jest moje słowo i oczekuję, że nie zostanie podważone. A teraz żegnam. Chcę odpocząć po podróży- wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami.


2 komentarze:

  1. "-Jesteś taka piękna!
    -Nie jestem!
    -Jesteś!
    -Nie!"
    Oł maj gaaaasz @___@ Odrobinę godności...
    Bardzo spodobał mi się ten powrót do zachowań odpowiadającym nastolatce. Gut gut.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uznałam, że Eileen potrzebuje odskoczni od godnego zachowania królowej. W końcu jest młoda i może być dziecinna.

      Usuń