. Some things I'll never know
Usiadłam ponownie na biurku, a zaraz pojawił się Alexander. Był
wysokim, dobrze wytrenowanym i kompetentnym mężczyzną. Jasne włosy spływały mu
miękką faja na plecy, a jadeitowe oczy lśniły. Uśmiechnęłam się, kiedy
zauważyłam Gerarda zaglądającego nieśmiało. Przywołałam go gestem.
-Dobrze, że jesteście. Siadajcie- powiedziałam i wyjęłam z biurka
mapy.- Alexandrze, ile spośród mieszczan jest w wojsku?
Westchnął.
-Mniej jak połowa, pani.
-Dlaczego?
-Mają wygodne domy i niczego im nie brakuje. Głównie ludzie ze
slumsów przychodzą do nas, bo maja ciężką sytuacje lub chcą ulżyć rodzinie.
-Gerardzie, jak dużo żywności jest przekazywane na wojsko?
-Około trzydziestu pięciu procent każdych zbiorów.
Podrapałam się po brodzie. Szlag.
-Czy skarbiec może sobie pozwolić, by część ludności przez pewien
czas zwolnić z podatków?
-Nie sprawiło by to zbytnich braków, ale pani…
-Robimy tak. Alexandrze, przykro mi, że od ciebie zaczynam, ale
wojsko dostanie pięć procent mniej zasobów, chyba, że zwiększymy terytorium i
osiedlą się w naszych granicach zmiennokształtni.
Skrzywił się, ale skinął głową.
-Gerardzie, ludność biedniejszych mieszczan i osadników poza
granicami zamku zwalniasz z podatku na okres dwóch miesięcy. Mało tego,
zadbasz, by wszystkie stragany znów się napełniły. Jestem pewna, że nic by się
nie stało, gdyby mniej jedzenia zostało w zamku. Sprawdzę, czy mnie usłuchałeś-
powiedziałam, a niski człowieczek skinął głową.- Amelio, czy dasz radę, jeśli
będziesz miała mniej zasobów do użycia.
-Bez problemu, pani.
-Alexandrze, oczekuję jeszcze jednego.
-Tak, pani?
Przegryzłam dolną wargę, ale nie wycofałam się z tego pomysłu.
-Jeśli nie będzie żadnych bitw, twoje wojsko na czas zbiorów ma
wrócić do domów i pomóc rodzinom.
Mężczyzna zerwał się z miejsca.
-Pani!
Wstałam.
-Tego oczekuje… jak myślisz, czy rodzina pozbawiona najstarszego
syna albo dwóch sama zrobi wystarczające zapasy? To nie jest kwestia dyskusji.
Praca fizyczna im pomoże, a bez ciągłej musztry odsapną. Kiedy wrócą po
tygodniu albo dwóch, będziesz miał ich pełnych werwy i wypoczętych.
Alexander patrzył na mnie przez chwilę bez słowa.
-Dobrze.
-Możesz to im ogłosić od razu. Niech się szykują. A jeśli któryś
nie ma gdzie wrócić, niech pomogą u sąsiadów. Każda para rąk się liczy.
Mężczyzna skłonił się sztywno i wyszedł. Spojrzałam na dwójkę prze
biurku.
-Wszystko jasne?
-Tak, pani.
-Możecie iść. Gerardzie, oczekuję sprawozdania jutro rano.
Kiedy wyszli, opadłam na krzesło wypompowana z energii. Mogło być
gorzej.
Ktoś zapukał do drzwi.
-Proszę- powiedziałam, ale sama słyszałam swoim głosie
zniechęcenie i zmęczenie. Jednak na widok twarzy Evana uśmiechnęłam się.
-Co tam, mała królowo?- zapytał.
-Ciężko. Masz miksturę?
Podał mi fiolkę, a wtedy poczułam, jak kamień spadł mi z serca.
-Co ustaliłaś?
W skrócie opowiedziałam mu przebieg rozmów.
-Wiem, że Alexandrowi nie podoba się mój pomysł, ale nie mam
wyboru. Muszę jakoś to ogarnąć- zakończyłam, opierając brodę na dłoniach.
-Jest dobrze, Ell. Czyj to był pomysł?
Skrzywiłam się.
-Mój. Bran nie chciał nawet słówkiem dopomóc.
Chłopak popatrzył na mnie zdezorientowany.
-Żartujesz.
-Niestety nie. I jeśli ten plan nie wypali, wszystko będzie moja
wina.
Evan kucnął obok i objął mnie delikatnie ramieniem.
-Jest dobrze, kochanie.
-Och, mam taką nadzieję. Poszłabym już spać, ale jeszcze uroczysta
kolacja na cześć gości- przewróciłam oczami.
-Dasz radę- pocałował mnie w policzek.
-Wiem- uśmiechnęłam się nieco bezczelnie i wstałam.- Idę, muszę
wyglądać jak człowiek. Poza tym, Leyla czeka.
-Powodzenia.
-Przyda się- mruknęłam, wychodząc z pokoju.
jakie wyprowadzić?! :o
OdpowiedzUsuńgenialne jest,jak zawsze,geniuszu :D mistrzu xD
opowiadaniamoje29