środa, 4 września 2013

Jolanta Kosowska: Déjà vu

Pozornie trudna książka okazała się być małą perłą. Z każdej strony wiało tajemnicą, a rozwiązanie jednej przynosiło kolejne. Zamykając tą książkę miałam mieszane uczucia. Czuję niedosyt, jakiś rodzaj frustracji, ale jednego jestem pewna… Zakochałam się dzięki niej. W Wenecji.
Rafał powrócił właśnie z emigracji do Polski i ma mętlik w głowie. Wiele rzeczy się nie zmieniło, a jeszcze więcej pozostało takich samych jak przed wyjazdem. Jego przyjaciel, Konrad, przechodzi żałobę po przyjacielu, jednego z wykładowców akademickich. Mężczyzna stopniowo poznaję historię człowieka, który stał się niemal legendą za życia. Z urywków rozmów i opowieści dowiaduje się coraz więcej o Marco. Okazuje się, że mieszkanie, które wynajmuje należy do Anny, ukochanej Marco. Pojawiają się kolejne pytania i ślepe uliczki. Tylko, czy chodzi tylko o ciekawość?
Marco Brzeziński Marconi, w połowie Włoch, w połowie Polak, jest człowiekiem o wielu twarzach. Jako wykładowca etyki zawodowej dla przyszłych lekarzy musi wierzyć w to co mówi. Czasami jest inaczej. Właśnie przez takie zawahanie poznaje bliżej Annę, studentkę, która jawnie atakuje go podczas jednego z wykładów. Dziewczyna dosłownie parę godzin wcześniej straciła podopieczną, do której była przywiązana, więc nie może słuchać słów Marca, który przekonuje ich, że nie należy podchodzić do każdej śmierci osobiście, a najlepiej, gdyby wyłączyli emocje. Pierwsze spotkanie, krótka rozmowa i nagle okazuje się, że oto znaleźli swoje drugie połówki.
Co wspólnego ma Rafał, który przez okres nauczania Marco był na emigracji, z Włochem, którego duch jest wciąż żywy wśród studentów? Jaką zagadkę niesie Wenecja?
Jestem absolutnie zauroczona. Wenecja z opisów autorki jest miejscem cudów, przepięknym i kuszącym. Jak widać, pani Jolanta Kosowska doskonale zna miejsce, w którym toczy się niemal połowa akcji książki. Sprawnie operuje włoskimi nazwami, budynkami i przekazuje Czytelnikowi nęcący obraz śródziemnomorskiego raju. Akcja książki jest podzielona, choć nie ma wyraźnych podziałów. Nie ma rozdziałów, historia ma żywe tempo. Składa się z rzeczywistości Rafała, wpisów z pamiętnika Anny, wspomnień Paolo i snów Rafała, gdzie wszystko jest widziane oczami Marco. Cudowna mieszanka, bo poznajemy dwie historie: miłości Anny i Marco oraz „paranoi” Rafała. Mężczyzna jest pewien, że zwariował. Nie dziwię mu się. Patrząc przez pryzmat tej książki zwrot „Déjà vu” nabiera dla mnie nowej głębi.
Podoba mi się sposób, w jaki autorka umieściła Wenecję w tej książce. Miejscowa legenda, ciężar nazwiska, przypadkowo znaleziony obraz i przesądy… Aura tajemniczości jest tu wyczuwalna bardzo wyraźnie! Już od początku jest stopniowo rozbudzana ciekawość Czytelnika poprzez umiejętnie dozowane informacje. Zamykając ją westchnęłam krótkie: „O ja cię…”. Skończyłam tę książkę i nie wiem, co ze sobą zrobić. Takie książki spalają. I budują.
Podsumowując… Nie wiem co napisać. Ta książka już ma w moim małym światku wyjątkowe miejsce. Tragedia, miłość, szaleństwo i déjà vu. Chyba nic więcej nie muszę dodawać.

wtorek, 3 września 2013

Andrzej F. Paczkowski: Melancholii

Książka, która zaskakuje. Już na pierwszy rzut oka wiedziałam, że jest mroczna, pełna tajemnic i trudna, a opis na froncie tylko mnie w tym utwierdził. Pomimo mojego dystansu do sfery sacrum postanowiłam spróbować. Nie żałuję, bo odnalazłam nowe, jakże świeże i nowe spojrzenie na pewne tematy…
Tomek od dziecka boi się śmierci. Przymusowe uczestnictwo trzyletniego wówczas chłopca w pogrzebie ukochanego dziadka zdrowo skopało mu psychikę. Ma problemy ze sobą, otoczeniem i innymi ludźmi. Śmierć uważa za słabość. Jego jedynym i najlepszym przyjacielem jest jego matka, która sama go wychowuje. Jako nastolatek jest outsiderem z wyboru, nie ma przyjaciół, dziewczyny, nie udziela się towarzysko jak większość osób w jego wieku. Do szkoły chodzi jedynie po to, by chłonąć wiedzę. Chłopaka nawiedzają dziwne sny, a któregoś dnia w lesie zauważa postać w ciemnym habicie. Nie muszę chyba mówić, że jest po prostu przerażony. Niebawem w jego ręce dostaje się książka o zakonach i ich tajemnicach. Tomek postanawia odwiedzić wujka Damiana, który jest zakonnikiem w jednym z krakowskich klasztorów. Od tamtego momentu człowiek w habicie zaczyna odgrywać dość ważną rolę w życiu nastolatka, a on sam nazywa go Cień, bo choć się go boi, to jest świadom jego obecności.
Krótka, wakacyjna wyprawa zmienia życie Tomka o sto osiemdziesiąt stopni. Chłopak poznaje pewną uroczą Cygankę, Aranję, a klasztor okazuje się skrywać więcej tajemnic, niż początkowo sądził. Wszystko jest tylko wstępem do ciągu zdarzeń, którym winna jest specyficzna linia życia.
Czy Tomek odkryje prawdę o Cieniu? Jak potoczą się losy jego i Aranji? Co okaże się najważniejsze, a czego będzie mógł się wyrzec?
Jestem pod ogromnym wrażeniem. Kiedy wzięłam tę książkę do ręki i zobaczyłam etykietkę „fantasy” spodziewałam się… Prawdopodobnie wszystkiego, tylko nie tego! Tomek żyje w naszej codzienności, w naszym świecie, jest normalnym nastolatkiem! Jedynie jego linia życia jest specyficzna. Przyznam, że czasami czyta się ciężko, bo Tomek ma tak trudną i skomplikowaną osobowość, że miejscami miałam problem by nadążyć za jego tokiem rozumowania lub po prostu zrozumieć jego zachowania. To wszystko daje do myślenia, szczególnie podejście chłopaka do śmierci. Sama postać Cienia też jest zagadkowa. Nie jest to człowiek, przynajmniej nie do końca. Jak już wspomniałam na początku, w książce jest nawiązanie do sfery sacrum, choć nie bezpośrednie. Po przeczytaniu książki miałam wciąż więcej pytań niż odpowiedzi, jednak podziwiam szczerze autora. A Cień nie jest po prostu cieniem. Kryj swoje imię, jednocześnie nam je ujawniając.
Ta historia po prostu żyje własnym życiem. Miałam wrażenie, że nie jestem obserwatorem zdarzeń, a zostałam wrzucona tam i zmuszona do działania. Od razu uprzedzam, powoduje frustrację. Jak sądzę, autor nie poprzestanie na jednej części, bo zakończenie tej jest niejasne, zagadkowe i pozostawia wiele miejsca na przemyślenia.
Cóż mogę powiedzieć? Jest po prostu dobra. Intrygująca, tajemnicza… Jedna wielka zagadka! Umiejętnie ułożona fabuła nie pozwalała na przewidywalność. Jestem po prostu na tak! I czekam oczywiście na więcej. Ta część tylko rozbudziła mój apetyt.

poniedziałek, 2 września 2013

Nicholas Sparks: Anioł stróż

Inna, poważniejsza i wymagająca przemyślenia fabuła. Na początku się wahałam, podeszłam do lektury tej książki z delikatną niepewnością. Muszę niestety przyznać, że nigdy nie należałam do wielkich fanów Sparksa i raczej nie ciągnęło mnie do jego książek. Teraz zastanawiam się, jak ja się uchowałam tyle czasu bez tych powieści.
Julie Barnenson została wdową po czterech latach bardzo udanego małżeństwa, mając zaledwie dwadzieścia pięć lat. Jej mąż zostawia jej list i… szczeniaka. Niemiecki dog ma być od tego momentu, w zastępstwie za męża, jej aniołem stróżem. Kobieta nadaje mu imię Śpiewak. Cztery lata później Julie jest pewna, że stanęła już na nogi. Udało jej się ułożyć codzienność bez męża, pies jest doskonałym towarzyszem, a w życiu może liczyć na wsparcie oddanych przyjaciół. Kobieta dojrzewa do kolejnego związku, jednak jak do tej pory natyka się na samych idiotów. Śpiewak reaguje na nich niemal jak zazdrosny chłopak.  Pewnego dnia na drodze Julie staje przystojny i pewny siebie Richard, ale i jego Śpiewak nie akceptuje. Za to Mike’a, przyjaciela zmarłego męża Julie, wręcz ubóstwia i najchętniej spędzałby całe dnie w warsztacie mężczyzny podjadając mu kanapki. Po początkowej fascynacji Richardem Julie postanawia jednak spróbować związku z Mike’m, który kocha się w niej od pewnego czasu i za sprawą paru zbiegów okoliczności para zaczyna dostrzegać w sobie nie tylko przyjaciół.
W tym momencie wszystkie sprawy biorą w łeb. Odrzucony Richard nie daje o sobie zapomnieć, a fascynacja zmienia się w niezdrową obsesję. Opętany zazdrością, skrywający mroczny sekret mężczyzna, zmienia życie Julie w koszmar.
Czy Julie uda się pokonać strach i stanąć do walki? Jaką rolę w tym wszystkim odegra Śpiewak? Kim naprawdę jest Richard? Czy Julie i Mike w kontekście tych wydarzeń mają szansę na szczęście?
Trzymająca w napięciu, dobra historia. Siedziałam jak zaczarowana przewracając kolejne kartki, zastanawiając się co znajdę na następnej stronie. Autor przeszedł samego siebie jeśli chodzi o portret psychologiczny Richarda. Każdy szczegół jego skomplikowanej osobowości dodawał mu animuszu i unaoczniał głębię jego szaleństwa, a przeszłość wydała się mroczna i dziwna. W pewnym momencie na mnie przeszły uczucia bohaterki i zastanawiałam się, jak zły może być człowiek! Ogromnie spodobał mi się fakt, że historia pisana jest z perspektywy kilku bohaterów, nie tylko Julie. Dzięki temu mamy okazję przyjrzeć się niektórym sytuacjom z punktu widzenia Richarda, co jest naprawdę świetnym pomysłem. Całość jest płynna, wartka i książkę się przyjemnie czyta. Jest to powieść o miłości i obsesji; cieszę się, że akurat od niej zaczęłam znajomość z panem Sparksem, bo żeby napisać coś tak spójnego, a jednocześnie różnorodnego trzeba mieć po prostu przysłowiowe „jaja”. Jestem oczarowana.
Podsumowując, tak! Polecam wszystkim; tym zapoznanym ze Sparksem, jak i nowicjuszom. Krwiście smaczna mieszanka romansu i thrillera trzyma w napięciu i zaskakuje. Koniec mnie powalił na kolana i wzruszył. Zamykając książkę czułam po prostu spokój. Ta historia zostanie ze mną na długi czas.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Nora Roberts: Słodka zemsta

Książka na odprężenie, jak zwykłam określać twórczość Nory Roberts. Nie jest to pierwsza z książek tej pani, która wpadła w moje ręce i powiem, że trudno je jednoznacznie określić jako dobre lub złe. Uwielbiam je czytać wieczorem, kiedy mam ochotę się wyciszyć i odstresować. Amerykańska autorka thrillerów literackich, która pod swoje skrzydła bierze zbrodnie, zagrożenie i gorący seks.
Adrianne jest pierworodną córką arabskiego szejka i gwiazdy Hollywood, której życie ze słodkiej bajki zmieniło się w ciąg bolesnych zdarzeń. Addy wie, że ojciec jej nie kocha, ponieważ nigdy tego nie ukrywał – od dziecka była odsunięta na bok ze względu na płeć. Phoebe, matka dziewczyny, nie może przyjąć do wiadomości, że jej wyśniony książę zmienił się w agresywnego tyrana. Czarę goryczy przepełnia gwałt, którego dopuszcza się arogancki mężczyzna, nie zdając sobie sprawy, że pod łóżkiem kuli się ze strachu ich córka. Phoebe postanawia działać i ucieka z córką do Nowego Jorku.
Kilka lat później, z bezbronnego dziecka zabranego ze spokojnego haremu do ruchliwego miasta, wyrosła pewna siebie i ostrożna kobieta. Addy nie miała lekko. Mimo że ojciec był bogaczem, to podczas rozwodu zabrał im wszystko, łącznie z podarkiem ślubnym Phoebe, najcenniejszym klejnotem świata – Słońce i Księżyc. Szejk wyrzekł się zarówno żony, jak i ich córki. Dla Phoebe było to pierwszym krokiem w stronę szaleństwa. Addy musiała stać się samowystarczalna i na dodatek zarobić na kosztowną opiekę nad matką. Dlatego właśnie Adrianne stała się najlepszą i najbardziej nieuchwytną złodziejką biżuterii. Kiedy matka popełniła samobójstwo, dziewczyna postanowiła odegrać się na ojcu i wykraść ukochany klejnot. Na jej drodze stanął ktoś równie przebiegły jak ona, agent Interpolu i były genialny włamywacz, Philip.
Czy karkołomna i pozornie niemożliwa akcja ma szansę się powieść? Czy Philipowi uda się obudzić uczucia w pozornie zimnokrwistej Adrianne? Kiedy sprawiedliwości stanie się zadość?
Uznaję, że fabuła nie jest zła. Chodzi mi tu o sam pomysł córki arabskiego szejka, która chce utrzeć nosa wyrodnemu ojcu. Z lektury kilku poprzednich książek wysnułam wnioski, że Roberts kieruje się jednym schematem: bohaterowie się nie lubią/jedno jest zakochane w drugim bez wzajemności/kochają się od dawna, ale bronią się przed tym uczuciem i nagle… Bum! I po ciągu mniej lub bardziej logicznych zdarzeń lądują w łóżku, by na koniec książki wyznać sobie miłość, a za chwilę żyć długo i szczęśliwie. Zawsze tak jest i żeby nie wiem, jak wymyślna była akcja, to jej schemat opiera się właśnie na takich wydarzeniach. To największy minus, bo po przeczytaniu trzech czy czterech książek to się robi po prostu nudne, ale z drugiej strony to jest romans, więc czego więcej się mam spodziewać?
Ogólny zarys książki i język mi się podoba, jest dobry i przyjemny dla oka. Jak już napisałam na początku – odpręża. Głównym wątkiem jest seks, który wisi w powietrzu już od pierwszego spotkania bohaterów. Oczywiście od początku między nimi iskrzy i nawet jeśli ona ma twarz jak zakaz wjazdu, a on metr pięćdziesiąt w kapeluszu, to i tak ostatecznie skończy się seksem. Życiowa mądrość pani Roberts – i tak wylądujesz w łóżku. Całość po prostu nie wymaga myślenia, bo akurat tu akcja nie jest zawiła. Jeżeli już wałkuję Roberts, to muszę zaznaczyć, że cykl o Evie Dallas bardzo przypadł mi do gustu. Ta sama autorka, a wystarczy zwykły romans zamienić na thriller romantyczny i mamy nieprawdopodobnie ciekawy efekt.
Podsumowując, nie powala. Czytałam o wiele lepsze romanse, gdzie powielanie schematu nie zabijała mnie powolną i bolesną śmiercią. Podkreślam, całość nie jest zła, podoba mi się pomysł, ale tu widzę ewidentne pisanie pod publikę. Nie dla mnie, zbyt ciężkostrawne. Przykro mi, droga pani Roberts, ale z całą moją sympatią jestem na nie.

środa, 21 sierpnia 2013

Locked out of haven 20/1

Coming back as we are

Szybko przebrałam się w coś luźniejszego i zabrałam się za ćwiczenia. Po południu miałam spotkać się z Laylą i Emmą, więc musiałam się śpieszyć. Julien był sadystą, jeśli chodzi o ćwiczenia. Wyciskał ze mnie ostatnie poty, a kiedy pół godziny przed południem zwlekłam się z areny czułam każdy, nawet najmniejszy mięsień. Chyba o to chodziło, prawda?
Po krótkim, orzeźwiającym prysznicu zeszłam na obiad. Julien stanowczo zabronił mi jeść przed treningami, obciąża żołądek, spowalnia. Głód motywuje. Przynajmniej w mniemaniu zmiennokształtnego. Najgorsza była walka wręcz. Jak niby miałabym tak mocno walnąć Juliena czy jego kumpla, żeby poczuł? Widziałam na jego twarzy szyderczy uśmiech i czułam, że muszę się postarać. Nie mogę przecież wyjść słaba. Jeśli przegram, stracę wszystko.
Ubrałam długą, powłóczystą suknię w kolorze dymu i rozpuściłam włosy. Nie chciałam afiszować się z moimi nowymi uszami. Musiałam wyglądać jak królowa, przynajmniej czasami, dlatego poświęciłam chwilę czasu na zamaskowanie wszystkich niedoskonałości i podkreśleniu atutów. W końcu zeszłam na dół. Dopiero po chwili przypomniało mi się, że przecież dziś jest zwyczajny dzień, więc do obiadu miałam jeszcze trochę więcej jak godzinę. Skierowałam się do biblioteki. Na stojaku po środku stała kronika Ignis, mógł zajrzeć do niej każdy zainteresowany. Nagle zapragnęłam wiedzieć… więcej. Musiałam dowiedzieć się o moim kraju wszystkiego.
W końcu czujesz więź?
Tak… to dziwne. Jakbym odnalazła w końcu sens. Tu jest moje miejsce.
Od zawsze było.
Westchnęłam i usiadłam na podłodze z kroniką na niskim stoliku. Poczułam dreszcz i oparłam głowę na chłodnym drewnie.
Boję się, tato.
Rozumiem, malutka. Nie bój się. To, co mówił Pascal było prawdą, którą długo nie dopuszczałem do siebie. Nie możesz być moją córką, Finna na szczęście też nie.
A jeśli…? Nie zniosłabym tego.
Nie jesteś córką Finna. Nie jesteś też człowiekiem.
Jak to? 
Nie wiem jak ci to wytłumaczyć. Pamiętasz błogosławieństwo Noel? 
Jak przez mgłę.
No właśnie, ja też. To nie ja, ty też nie, nie do końca. Więc kto?
To było jak nakaz z góry. Musiałam to powiedzieć.
Czyja krew nie płynęła by w twoich żyłach, na pewno nie Finna. 
Oby tak było. To obrzydliwe! Cały czas się dziwię, dlaczego nikt nie był przeciwny temu małżeństwu!
U nas jest inaczej niż u ludzi. Wiele dynastii ma zaplątane drzewa genealogiczne, z potrzeby kraju czy ludu małżeństwa zawiera się w rodzinie.
To, co on robi jest po prostu upokarzające. Chce mnie ukarać. 
Bądź silna, malutka.
Pojedyncza łza stoczyła się po moim policzku.
To męczące. 
Wiem, ale dasz sobie radę. Pomyśl, że niedługo będę z tobą, pomagał ci w sprawach państwa dopóki nie pojawi się u twojego boku mąż.
Przed oczami stanął mi obraz Evana. Tata roześmiał się cichutko.
Chcę, by ta farsa się zakończyła. Bym mogła z nim być.
Kochasz go?
Jestem tego niemal pewna. 
Więc znajdź w sobie siłę. Dla siebie i dla niego. Jeśli teraz uda ci się stanąć na nogi, już nie upadniesz. Nie pozwolę ci, a w razie czego on cię podtrzyma. Musicie być tylko ostrożni. Nie tylko ludzie w tym zamku mają uszy, a Finn znany jest z przekupstwa.
Westchnęłam i usiadłam prosto.
Będę pamiętać.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Ja się zmywam, żeby nie było, że podglądam.
Roześmiałam się cicho.
Kocham cię, tato.
No przecież wiem. Ja ciebie też. Nie trzymaj już chłopaka w niepewności.
- Proszę - rzuciłam głośno, nie podnosząc się z miejsca.
- Ell? Wszystko dobrze? - Evan wszedł pewnym krokiem do pokoju. Widząc mnie, umościł się obok i popatrzył mi w oczy.
- Tak. Po prostu ucięłam sobie z tatą małą pogawędkę. Mimo wszystko potrzebuję do tego chwili spokoju i skupienia.
Ujął moja twarz w dłonie i starł kciukiem łzę z policzka.
- Wyglądasz ślicznie. Jak prawdziwa królowa.
- Chcę z tobą porozmawiać - nachyliłam się i wyszeptałam mu do ucha. - Czekaj godzinę po zachodzie słońca pod północną bramą.
Evan uniósł brwi w wyrazie zdziwienia, ale nic nie mówił. Po prostu skinął głową.
- Czy mógłbym towarzyszyć mojej królowej w drodze do jadalni?
Roześmiałam się i króciutko pocałowałam. Naprawdę nie mogłam się powstrzymać.
- To będzie dla mnie przyjemność.

Agnieszka Kaźmierczyk: Księżyc nad świtezią

Kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać po tej historii. Opis fabuły na tylnej obwolucie był tajemniczy i krótki, więc niewiele mi pomógł. Na początku uważałam niemal, że nie zgadza się z książką! W trakcie czytania odrobinę mi się rozjaśniło, a potem już akcja pochłonęła mnie bez reszty.
Wojtek, niedawno osierocony przez matkę 16-latek przeprowadza się z tatą na Białoruś. W Nowogródku Antoni, ojciec chłopaka, ma rozpocząć nowy projekt, więc stawia wszystko ma jedną kartę i nie odwraca się za siebie. Zarówno ojciec jak i syn, są w żałobie po śmierci matki Wojtka i ciężko znaleźć im wspólny język. Antoni zostawia syna w małym domku nieopodal jeziora Świteź i sam jedzie urządzić ich nowe mieszkanie w Nowogródku.
Do tego momentu było normalnie, to znaczy: przyziemnie. Żadnych wydarzeń paranormalnych czy czegoś w tym stylu. Rzeczywistość. Już dzień po przeprowadzce, Wojtek poznaje sąsiadkę, dość sędziwą babuleńkę, Olgę, która po niedługim czasie staje się jego powiernikiem i przyjacielem. W tym samym czasie chłopak widzi ciemnowłosą piękność nad jeziorem i zakochuje się od pierwszego wejrzenia. Ku swojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu, ta sama dziewczyna otwiera mu kilka dni później drzwi do domu Olgi. Kiedy okazuje się, że dziewczyna jest córką staruszki, pojawia się pierwszy wyłom w zaufaniu, jakim chłopak darzy Olgę. Svietlana, dziewczyna z nad jeziora, staje się kimś bardzo ważnym dla Wojtka, jednocześnie chroniąc swoich sekretów, których ma bez liku. I to może właśnie Wojtek będzie tym, który jej pomoże?
Co wspólnego mają pradawne legendy i współczesny nastolatek? Jak daleko sięga zaufanie Wojtka i w ile jest skłonny uwierzyć? Czy pomoże Svetlanie odnaleźć jej prawdziwe „ja”?
Łojma, vodja, odyn i śmiertelny chłopak w świecie, którego granicę są niejednoznaczne. Ta historia mnie po prostu oczarowała! Jest dopracowana, pomysłowa i jedyna w swoim rodzaju. Na podstawie mitologii Celtów, Greków i Rzymian powstał cały rząd powieści, operujących tymi samymi postaciami. Tu autorka pokazuje, że nie musimy sięgać po olimpijski zastęp czy moc druidów, by stworzyć naprawdę udana książkę na podstawie mitów i legend. Kto by pomyślał, że w naszej, słowiańskiej mitologii kryje się tyle ciekawych rzeczy…?
Wojtek początkowo wydawał mi się nieco flegmatyczny, jego działaniom brakowało spontaniczności i jakiegoś młodzieńczego polotu. Dopiero dzięki Svetlanie chłopak otworzył się na świat i zaczął zachowywać się jak na młodego człowieka przystało. Miłość zmienia go na lepsze.
Powieść jest naszpikowana niesamowitymi wydarzeniami. Na stosunkowo niewielką objętość mieści się masa zdarzeń, zawiła akcja i masa emocji. Podoba mi się to, bo nie zawsze ilość oznacza jakość.
Podsumowując, jestem jak najbardziej za! Przyznam szczerze, że koniec mnie powalił i z zaskoczeniem patrzyłam na ostatnią stronę. Jak to?! To jedna z tych książek, które powodują „kaca książkowego” i nie pozwalają o sobie zapomnieć. Dużo czasu spędziłam rozmyślając nad ciągiem dalszym. Czy jej się udało? Co z nim? To chyba największy wyraz uznania z mojej strony. Książka została ze mną, a ja z łatwością przeniosłam ją do życia codziennego. Jest po prostu świetna.

sobota, 17 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/3

Light up the world

Pascal oczywiście nie spał. Czasami zastanawiałam się, czy on w ogóle kiedykolwiek wyłącza ten zapracowany umysł. Kiedy weszliśmy do jego komnaty, był już na nogach, świeżutki i z delikatnym, dobrotliwym uśmiechem na ustach.
- Witaj, pani - skłonił się w pas. Jak zwykle zarumieniłam się na to powitanie, ale mag był wyjątkowo przywiązany do etykiety.
- Magu - również złożyłam ukłon przed nim. Był starszy, mądrzejszy i przede wszystkim był mi bardzo drogi.
- Co cię sprowadza o tak wczesnej porze, Elieen? - zmierzył wzrokiem mój strój, od bosych stóp po rozczochrane włosy. Nie musiałam czytać w myślach, by wyczuć jego dezaprobatę.
Nie wiń go. Jest człowiekiem z wielkim przywiązaniem do korony.
Westchnęłam.
- Mam dość  pilną sprawę- odgarnęłam włosy do tyłu. - Chyba jestem elfem.
Pascal zmarszczył brwi. 
- Nie możliwe. Po prostu… - oddalił się kilka kroków.
- Dlaczego? - zmarszczyłam brwi.
- Bo jestem niemal pewien, że twoim ojcem jest James - mężczyzna spojrzał mi w oczy. - Bracia Morgan odpadają.
Poczułam ulgę i niepokój. Ulgę, bo nie byłam dzięki temu spokrewniona z Evanem, jednak co teraz? Nie jestem członkiem tej rodziny, więc nie do mnie należy korona. Szlag.
- Skąd wiesz?
- To akurat proste. Musiałem tylko zajrzeć tu tam by odświeżyć pamięć. Bran nie może mieć dzieci. On o tym wiedział. Kilka miesięcy podczas podróży zaraził się od małego dziecka świnką. Dla młodego organizmu to nic, ale u dorosłego powoduje niepłodność - tłumaczył z lekarską obojętnością. - A Finn, no cóż… Jego nie było w zamku. Był na południu kraju w interesach.
- Co teraz? 
- Musimy się dowiedzieć kto jest twoim ojcem- rzucił Evan stanowczo.
- My przecież wiemy - odparł ze spokojem czarodziej. - James McKinley. 
- Więc jakim cudem mam te uszy?!
- Nie tylko.
- Słucham?! Co jeszcze się zmieniło?! - czyżbym coś przeoczyła?
- Twoja cera jest bledsza, a włosy nabierają czystej barwy czerwieni. 
- Wiedziałeś. Już wcześniej zauważyłeś, że się zmieniam.
Mag skinął głową i ciężko usiadł na fotelu.
- Wiedziałem, od kiedy wypiłaś pierwszą miksturę. One są specyficzne, na ludzi nie działają. Potem, połączenie kamieni… od tamtego momentu się zmieniasz. Każdego dnia ukradkiem szukałem w tobie elfa i widziałem coraz więcej. Niedługo będziesz fizycznie jak jedna z nas.
- Jak? - usiadłam na podłodze i wpatrzyłam się w mężczyznę.
- Znam jedną, bardzo logiczną możliwość. To Loreen macza w tym palce.
- Babcia chłopaków?- uniosłam brwi.
- Tak. Bran i Finn dostali kamienie, które mieli przekazać, odpowiednio córce i żonie. Ja zrobiłem to za Brana. Loren wiedziała, kim jesteś i co masz za zadanie. Była potężną czarownicą. Myślę, że ona po prostu stara się pomóc ci żyć wśród elfów. Jesteś ich królową, nie powinnaś się wyróżniać.
- To przez te kamienie?
- Nikt wcześniej nie mógł ich trzymać na raz. Siła magii niejednego elfa, istotę magiczną w końcu, zwaliła z nóg. A ty nie dość, że bez problemu mogłaś je używać, to jeszcze je połączyłaś. One czekały właśnie na ciebie.
Westchnęłam i oparłam głowę na ścianie.
- To wszystko jest bardzo dziwne. 
- Pora przywyknąć - uśmiechnął się Pascal. - A teraz do roboty. Miałaś ćwiczyć przed turniejem.
Zerwałam się z miejsca.
- Już lecę- uśmiechnęłam się i wybiegłam z komnaty.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Magda Bielicka: Lista: Historia zbrodni niedoskonałych

On, ona, ona w wersji mini i futrzak. Jak dużo niespodzianek może nieść taki mix na jednym metrażu? Nie potraktowałam dosłownie tytułu, więc rozwój wydarzeń był dla mnie zaskoczeniem, po części nawet małym szokiem…
On ma wredną, bezimienną kocicę. Ona grzeczną, czteroletnią córeczkę. On – zupełnie bezsensowną pracę doradcy finansowego, ona – dość znośną posadę nauczycielki. Oboje mają problemy finansowe i mogą stracić dach nad głową. Adam, główny bohater, jest o tyle w szczęśliwszym położeniu, że ma mieszkanie na akt własności. Spłaca kredyt na raty, lecz po zmianie pracy nie ma pieniędzy. Agnieszka, młoda matka, właśnie została wyrzucona z kawalerki. Adam postanawia wziąć współlokatora, by móc jakoś wyjść z finansowego dołka. Kiedy traci już nadzieję na odpowiedniego kandydata spełniającego jego wybredne wymagania, w drzwiach jego mieszkania pojawia się Agnieszka z córką.
Okazuje się, że ta dwójka jest siebie warta. Akcja przyspiesza, nabiera tempa i pojawia się pierwszy trup. Przypadkiem, oczywiście. Szukając rozwiązania kłopotów, nasza kreatywna parka wpadła na pomysł „pożyczenia na wieczne oddanie” pewnej sumy pieniędzy od byłego szefa Agnieszki, który zachował się w stosunku do niej wyjątkowo nieładnie. Ten jednak wraca wcześniej do domu… i kończy leżąc u podnóża schodów po przekoziołkowaniu z góry.
Dalej jest już tylko lepiej. Załatwienie jednych problemów, rodzi następne… I kolejne „przypadkowe” zbrodnie. Kiedy uczciwe sposoby zawiodły, pora na nieco bardziej wyszukane sposoby na wyrównanie rachunków. Tylko czy upragniony stan stabilizacji jest rzeczywiście tak usłany różami?
Jakie problemy przyniesie obojgu nagły zastrzyk gotówki? Czy są gotowi na kolejne przestępstwa? Jak bardzo namiesza w ich życiu biologiczny ojciec córeczki Agnieszki i czy ci dwoje w ogóle mogą być razem? A co najważniejsze… Z iloma trupami na sumieniu skończą?
Zabawna, ciekawa i przemyślana książka. Cudownie dokładna, napisana humorystycznie i z wielkim dystansem do rzeczywistości. Bohaterowie mają tak dziwne i pokręcone życie, że po prostu nie da się przejść ot tak obojętnie obok tej książki. Akcja jest zawiła i zakręcona, ma naprawdę świetny smaczek. Podoba mi się pomysł na całość. Niebanalny, a jednak tak przyziemny. Kto by pomyślał, że coś takiego można wynieść ze zwykłego życia? Powiem szczerze, że miałam mały problem z początkiem, bo całość zaczyna się od opisu dość nudnego i prozaicznego życia Adama. Jednak w miarę, jak przewracałam kolejne kartki, podobało mi się coraz bardziej i w końcu zakończyłam to kompletnie zauroczona i rozbawiona. Ta niedługa, przyjemna książka niesie za sobą echo dawnych lat, mistrzowską grę słowem i dużo pozytywnej energii.
Podsumowując, wielkie i pozytywne TAK dla tej książki. Pani Bielicka jest idealnym dowodem na to, że Polacy też umieją pisać i to z jakim skutkiem! Cud, miód, orzeszki! Poproszę o więcej takich książek na polskim rynku wydawniczym!

środa, 14 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/2

When you get what you want but not what you need

Obudziłam się świeża jak poranek i w końcu wyspana. Chociaż moim łóżkiem była dziś podłoga, moje mięśnie były rozluźnione i nie widziałam w zasięgu wzroku żadnych poważniejszych ran. Wypuściłam z rąk kamień, powoli wstałam z miękkiego dywanu, a później przeciągnęłam się. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miękkie fale rudo-brązowych włosów, kobaltowe, lekko skośne tęczówki, blada cera, spiczaste uszy…
Zaraz, co?!
W sekundzie oprzytomniałam i wróciłam  do lustra. Spiczaste uszy?! Przyjrzałam im się dokładnie i nie zmieniły się nawet na sekundę. Naprawdę były delikatnie spiczaste na czubkach. Jakaś paranoja. 
Ubrałam się szybko w białą, lekką sukienkę i boso wybiegłam na korytarz nie przejmując się brakiem makijażu, nie etykietowym strojem czy rozwianymi włosami. Musiałam jakoś to wyjaśnić. Tupot moich stóp niósł się po pustych, ogromnych korytarzach z wysokim sklepieniem. 
Bez chwili wahania otworzyłam drzwi do jadalni  i aż cofnęłam się ze zdumienia. Na kanapie obok mojego brata siedziała Noel z dość wyraźnie zarysowanym brzuszkiem. Cała promieniała, jeszcze piękniejsza niż zwykle. Roarke z rozmarzonym wyrazem twarzy karmił ją winogronami, trzymając jedną dłoń na jej brzuchu i nogi ciężarnej na swoich kolanach. Słodki, sielski obrazek. Mój kochany braciszek, choć wciąż obandażowany i z gipsem na barku, wydawał się szczęśliwy i spokojny. Widok Noel zdziwił mnie, bo kobieta na jakiś czas zniknęła z mojego pola widzenia. Ja miałam zbyt dużo na głowie, by się nią martwić, a i ona odsunęła się w cień. Teraz jednak widać było, że macierzyństwo to zdecydowanie jej bajka.
Chrząknęłam cicho, a przyszli rodzice dopiero wtedy zauważyli moja obecność. Rockie momentalnie spoważniał i popatrzył na mnie ze strachem zmieszanym z braterską czułością.
-Elieen? Wszystko dobrze?
-Tak- uśmiechnęłam się. Podeszłam do Noel i ujęłam jej twarz w dłonie.- Witaj, mateczko- to działo się poza mną. Nie kontrolowałam słów ani odruchów mojego nieposłusznego ciała.- Bądź błogosławiona ty i dziecko w twoim łonie- delikatnie złożyłam pocałunek na jej czole.- W nim będzie siła i mądrość. Błogosławieństwo Morrigan spływa na twe dziecię i napełnia je mocą.
Oczy kobiety błyszczały. Skłoniła głowę w wyrazie szacunku. Po policzku spłynęła jej pojedyncza łza.
-To dla mnie wielkie wyróżnienie, pani. A dla naszego dziecka dar.
Spojrzałam na brata, który spoglądał na to wszystko z dziwnie zaniepokojoną miną. Pogładziłam go delikatnie po głowie.
-Spokojnie, braciszku. Twój potomek będzie światłym i inteligentnym młodzieńcem. Zadba o to sama Morrigan.
Rockie rozchmurzył się i delikatnie objął mnie zdrowym ramieniem w talii.
-Co się stało, mała?
-Widziałeś może Evana?- zapytałam, jakby nagle wracając do siebie. Cholera, dziwne to było.
-Jeszcze nie. Chyba nie schodził jeszcze na śniadanie.
Skinęłam głową.
-Dzięki, Rockie. Muszę już iść- uśmiechnęłam się do obojga i dosłownie wybiegłam z pokoju.
Musiałam dopaść Evana i jak najszybciej iść z nim do Pascala. Tak naprawdę nie musiałam najpierw zawiadomić Evana, ale potrzebowałam go. Słów, ze wszystko będzie dobrze, że na pewno to tylko jakaś pomyłka, drobna usterka. 
Pokój mojego faceta był po drugiej stronie zamku. W pośpiechu mijałam kolejnych ludzi łowiąc ich spojrzenia. Byli zdziwieni, jednak pamiętali o etykiecie. Tego samego nie można było powiedzieć o mnie. Biegłam boso, z rozwianymi włosami, kompletnie nie zawracając sobie głowy niczym poza Evanem. 
Jak można się domyśleć, do jego pokoju wpadłam zmęczona, z przyśpieszonym biciem serca i urwanym oddechem. Ten zamek to istna plątanina korytarzy i schodów! Wydawało mi się, że nie mają końca!
Niecierpliwie zapukałam.
-Już, już- usłyszałam zaspany głos Evana, kiedy dobijałam się jak głupia. Otworzył drzwi i kiedy zobaczył mnie w powyżej opisanym stanie… zdębiał.- Ell? Wszystko dobrze?
-Niekoniecznie- jęknęłam i wtuliłam się w jego ramiona. 
Zamknął za nami drzwi i posadził mnie na łóżku. 
-Co się dzieje?- zapytał, klękając u moich stóp.
Uwielbiałam jego oczy. Czysty, lazurowy błękit i wachlarz ciemnych rzęs. Do tego przystojna męska twarz i czarne, ciut przy długie włosy… mogłam na Noego patrzeć wiekami. Uniósł brew, czekając na odpowiedź. Bez słowa zgarnęłam włosy do tyłu, ukazując uszy. Evan zmarszczył czoło.
-Co myślisz?
-Masz uszy jak elf.
-Przecież wiem! Nie jestem elfem! Moi rodzice byli ludźmi!
Westchnął i wziął mnie za rękę. 
-Idziemy do Pascala. Jeśli ktoś zna odpowiedzi, to tylko on.

Kinga Matusiak: Co-dziennik sfrustrowanej trzydziestolatki

Mój akt urodzenia wskazuje na nieco inny wiek niż bohaterki, sięgnęłam więc po tę książkę z delikatną niepewnością. Po chwili namysłu ja, nie trzydziestolatka, postanowiłam spróbować. Bo właściwie dlaczego nie? Zawsze byłam zwolenniczką poszerzania horyzontów. Po tej książce poszerzyłam i
to sporo. A najlepsze jest to, że zrobiłam to zwijając się ze śmiechu.
Kinga jest współczesną trzydziestolatką. Bardzo hm… szczerą, współczesną kobietą. Mieszka z chłopakiem, prowadzi firmę, odwleka w czasie kolejne dziecko i wkurza się na sąsiadów z dołu. Normalka. Akcja rozpoczyna się zwykłego, szarego dnia, kiedy to nasza bohaterka opisuje leniwe popołudnie i nawyki swoje oraz jej chłopaka, nazwanego tu Szanownym, ze względu na ochronę danych osobowych. Ta kobieta bez skrępowania opisuje swoje problemy gastryczne, PMS, okres, podchody Szanownego i wszystko wydaje się być bardzo na miejscu. Słowotok bohaterki okraszony różnymi smaczkami z jej życia jest miły dla oka. Trudno mi znaleźć jednoznaczny, główny wątek całości, może poza zmianą mieszkania i użeraniem się z „filharmonią”. Humorki bohaterki, mistrzowskie zgrania wobec Szanownego (milion razy zastanawiałam się jak mocno musi ją kochać, skoro to znosi) i wszystkie porady do Czytelnika są bezcenne. Kinga potrafi obrażać się na swojego lubego, a ten chodzi za nią na palcach i dogadza. To jest wychowanie! Do tego dochodzi jej spojrzenie na świat, poglądy i wszystkie aspekty życia społecznego. Zabawa gwarantowana! Dalej akcja przeskakuje do różnych epizodów wspólnego życia. Pojawia się przepis, porady pt. „Jak zrozumieć kobietę?”, zawartość damskiej torebki (coś dziwnego…?) czy problemy ciuchowe. Narratorka ma bardzo ciekawe podejście do zakupów, seriali zapychających ramówki i kultury internetowej. Nic, tylko czytać!
Główna bohaterka, a jednocześnie autorka Co-dziennika jest osobą z przecudownym poczuciem humoru. Czytając dosłownie leżałam na podłodze zwijając się ze śmiechu. Uwielbiam książki, które przemawiają bezpośrednio do Czytelnika. Ta książka, choć wyglądająca bardziej jak wpis z bloga z tymi wszystkimi buźkami i onomatopejami, jest bardzo bliska przeciętnej posiadaczce pary chromosomów X. Problemy Kingi są takie… przyziemne. Takie ludzkie. I trafiające bezpośrednio do każdej kobiety, niekoniecznie sfrustrowanej trzydziestki. PMS jest zdradzieckim zwierzątkiem w każdym wieku. Bardzo pouczające są sceny, kiedy Kinga opisuje jak „tresuje” Szanownego. Dawno się tak nie śmiałam, jak przy scenach z papierem toaletowym. Do dziś zastanawiam się, czy nie skorzystać z tego sposobu…
Polecam ogromnie każdej kobiecie, nawet tej mniej sfrustrowanej czy szalonej. Lwią część całej akcji przepełniają barwne opisy przyziemnego życia. Nie znajdziesz tu, drogi Czytelniku, kwiecistych opisów, kolorowania rzeczywistości czy delikatności słabej i uległej kobietki. Kinga to kobieta, która ustawia faceta pod swoje dyktando i jest to bardzo humorystyczne. Nie wiem, czy pan Szanowny by się ze mną zgodził… Jest to świetna, lekka lektura i powiem szczerze, że z chęcią sięgnęłabym po ciąg dalszy. Może i styl ukazany w Co-dzienniku nie jest bez zastrzeżeń, bo dość często pojawiają się przekleństwa czy coś w tym stylu, ale podoba mi się! Jak ostatnio powiedział mój przyjaciel: „Świat nie jest czarny ani biały. Posiada całe mnóstwo odcieni szarości.” Ta książka jest tego dowodem.
Podsumowując mój wywód: jestem absolutnie na tak! Może przez wzgląd na mój młody wiek w stosunku do autorki patrzę na całość odrobinę inaczej, ale hej! Nic co kobiece nie jest nam obce, czyż nie? Jestem absolutną fanką bezpretensjonalnego pióra Sfrustrowanej i jej świetnego poczucia humoru. Jest to książka, która przegoni każdy smutek, smuteczek czy chandrę, wyczaruje uśmiech na twarzy w nawet najbardziej ponury dzień. Dziękuję z całego serca autorce w imieniu swoim i wszystkich Czytelników, który sięgną po historię Sfrustrowanej, lub którzy już ją przeczytali. Ja na pewno do tej książki wrócę, za tydzień, miesiąc czy rok, ale na pewno. Niektóre rzeczy czyta się z cudowną swobodą i to właśnie jest jedna z nich. Naprawdę polecam.

sobota, 3 sierpnia 2013

Locked out of haven 19/1

Nobody said: "It was easy"

 

Oczywiście wróciłam. Oczywiście skopałam kolejną dupę. I oczywiście byłam z siebie dumna. Nie robiłam to dla samej siebie, bo satysfakcję psuła świadomość, że nie gram do końca fair. To, co powinnam właśnie osiągnęłam. Walczyłam później kolejno ze zmiennokształtnym, jednym z kumpli Juliena  i później demonem ziemi. Była to ciekawa walka, bardzo rzadko mam okazję do starcia z kimś takim. Furion, jak później się przedstawił, był w połowie z kamienia, a męski tors pokrywały rozliczne znaki i winorośle. Nie ulegało wątpliwości, kim jest. Z nim wygrałam z trudem. Już po walce z kumplem Juliena, Roarke i Evan głośno domagali się zakończenia walk. Nie chciałam jednak, musiałam pokazać, że jestem silna. Na tyle, by zmierzyć się z koniowatym. Na tyle, by zastąpić własnego brata.
Kiedy Furion w końcu uniósł ręce w geście kapitulacji, padłam na ziemię bez sił. Trzech przeciwników takiego formatu mimo wszystko zdrowo nadszarpnęło moją siłę. W jednej chwili byli obok mnie Evan i Alaric, Roarke patrzył na wszystko z niepokojem. Nadal nie mógł samodzielnie się poruszać.
-Wszystko dobrze?- zapytał Rick, podając mi rękę.
Ujęłam ją i wspomagana przez Evana stanęłam na nogach.
-Wytrzymaj jeszcze chwilę- rzucił cicho.- Nie powinni cię widzieć na kolanach.
Skinęłam krótko głową i po kolei podziękowałam za walkę. Zaraz u mego boku pojawił się Pascal.
-Myślę, że pokazałaś nam wszystkim, że jesteś nie tylko mądrą, ale i waleczną królową. Nie boisz się krwi i bólu.
-Będę mogła wystąpić zamiast Roarke?- zapytałam cicho.
-Nie mam przeciwwskazań.
Uśmiechnęłam się szeroko i skłoniłam się przed nim.
-Dziękuję.
-Podziękujesz po walce z centaurem.
Skrzywiłam się.
-Dam radę. Zobaczysz.
-Jestem tego pewien. Zastanawia mnie tylko, jaką cenę przyjdzie ci zapłacić- powiedział i odszedł.
Dumnie wyprostowana ruszyłam przed siebie. Tłum rozchodził się, robiąc mi miejsce i kłaniając się. Nie byłam przyzwyczajona do takiego zachowania, ale byłam również za słaba by czuć się zakłopotana.
Minęła jedna krótka godzina i mikstura przestała działać. Wszystkie ciosy wróciły ze zdwojoną siłą. Wciąż drżąc po kąpieli chwyciłam w obie dłonie kamienie, które w przedziwny sposób złączyłam ze sobą. I zaczęłam się modlić. Nie do Boga, lecz do moich przodków. By dali mi siłę. Ściskając w niepewnych i zakrwawionych dłoniach kamień czułam, jak ciepło wibruje w moim ciele. Wiedziałam, że to dobry znak.
Chwilę później ciemność otuliła mnie jak miękki koc, zabierając ze sobą ból i zmartwienia.



poniedziałek, 29 lipca 2013

Lauren Barnholdt: Nie mogę powiedzieć ci prawdy

Jest to książka o magii kłamstwa i jej obu odmiennych stronach. Każdy medal ma dwie strony i ta historia, dwójki młodych ludzi pokazuje oba oblicza kłamstwa, zarówno to złe i to przydatne. Jednak, czy gdy osoba okłamana zda sobie sprawę z naszego przekrętu, możemy jeszcze liczyć na wybaczenie?
Kalsey została wyrzucona z bardzo dobrej, prywatnej szkoły, jednak nie zamierza pozwolić, by ten drobny wypadek zaważył na jej karierze. Choć zmuszona do przeniesienia się do publicznej placówki. W oddaleniu od przyjaciół, dziewczyna nie zamierza siedzieć cicho. Przecież to ona jest panią własnego losu. Teraz, w nowym liceum dziewczyna koncentruje się przede wszystkim na nauce i stara się nie powtarzać dawnych błędów. Ach i najważniejsze: nie może powiedzieć prawdy.
Isaac jest synem wpływowego ojca, który usunięcie syna ze szkoły zmienia na chwyt marketingowy mający na celu zauważanie, że publiczne szkoły nie są złe. Concordia High to jego ostatnia szansa – jeśli i tu zawiedzie, wyląduje w placówce z internatem gdzieś w Europie. A tego by raczej nie chciał…
Spotykają się w sekretariacie i od razu nadają sobie nawzajem etykietki. Ona ma go za utytułowanego palanta. On traktuje ją jak zadzierającą nosa snobkę. Jednak uratowanie komuś tyłka i wstawienie się w odpowiednim momencie zmienia niechęć w fascynację, a rozdrażnienie w sympatię. Wszystko toczyłoby się idealnie, gdyby nie mały szczegół. Przeszłość Kalsey i coraz mocniejsza pajęczyna kłamstw wokół obojga.
Czy tej dwójce uda się znaleźć początek i koniec w tym kłębku spraw i myśli? Jaki wpływ na nich będą miały kłamstwa? Czy Isaac będzie umiał wybaczyć? I po czyjej stronie leży tak naprawdę wina?
Książka dobra, choć trudna. Historia typu: jak z płatka powstała lawina. Taka bardzo na czasie, pokazująca jak przez dobre chęci ranimy siebie i innych. Kalsey nie chciała źle, jej kłamstw nie napędzały egoistyczne pobudki, a przynajmniej nie do końca. Z jednej sprawy, powstawała inna i łatwo się było pomylić. A kiedy już udało jej się wyjaśnić lub sprostować, nadal pozostawał stos niedomówień. To swego rodzaju nauczka. Kalsey i Isaac tracą niemal wszystko przez milczenie. Dziewczyna snuje domysły, on karmi się jej słowami. I w koło. I znów.
Ostatecznie to właśnie prawda boli. Skutki są opłakane, ale nie najgorsze. Wiem, że to dziwnie brzmi, ale żeby była tęcza musi najpierw padać deszcz. Efekt pryzmatu nie pojawi się na czystym, bezchmurnym niebie. Dlatego zanim ich zawiązek rozkwitnie feerią soczystych barw, musi napotkać przeszkodę, którą w tym przypadku jest jedyna rzecz, która może ich zniszczyć – prawda.
Podsumowując, to dobra lektura. Odprężająca, podchodzi się do niej niemal na chilloucie. Do tego typu książek podchodzimy lekko, a później sami dziwimy się ile potrafimy z nich wynieść. Gratuluję autorce, a Wam polecam.

sobota, 15 czerwca 2013

Simone Elkeles: Idealna chemia


Jedna z książek, które zaskakują  człowieka w trakcie czytania, ukazując swoje drugie, jakże odmienne dno. Z początku wydawało mi się, że oto kolejny raz trafiam kulą w płot. Dno, porażka, znów nic! Jednak na szczęście im dalej, tym przyjemniej. Na wstępnie zaznaczam: kto zwykł oceniać książkę po pierwszych stronach lub okładce (która wygląda jak z harlequina) nie zajdzie daleko w lekturze tej książki, a to ogromna strata.


Początek wydaje się banalny. Dwa odmienne światy, północ i południe miasta, perfekcjonistka i chuligan, rdzenna Amerykanka i meksykański imigrant. Różni jak dzień i noc. A przynajmniej tak może się wydawać. Brittany to Panna Perfecta, jak nazywa ją meksykanin. Swoje sekrety, rodzinę, strach i lęk chowa pod maską perfekcji. Na pozór idealna, boryka się z wieloma problemami – jej ojciec nie uczestniczy w życiu rodzinnym, matka oczekuje od niej bycia idealną, jej siostra cierpi na poważną chorobę, z czym rodzice sobie nie radzą. Przez chwile myślałam, że to kolejna pusta laseczka, kolejna niezbyt rozgarniętą cheerlederka, ale całość pozytywnie mnie zaskoczyła. Alejandro (Alex)  jest rozrabiaką z meksykańskiej strony miasta. Mało tego, aby chronić rodzinę był zmuszony wstąpić do Latynoskiej Krwi na miejsce jego zamordowanego ojca.  W odróżnieniu od Britt, chłopak chowa się za maską złego gangstera. Po tym, jak Britt niemal wjeżdża w motor Alexa, chłopak wdaje się w pyskówkę i ku jego zdziwieniu, ta niepozorna blondynka jest godnym przeciwnikiem. Kolejne starcie ma miejsce na lekcji chemii, gdzie w skutek nowego pomysłu nauczycielki, Alex i Britt są z zmuszeni do siedzenia razem i ku rozpaczy dziewczyny, od pomyślności tej współpracy zależy, czy dostanie się na wymarzone studia.

Obopólna niechęć rozgrzewa stosunki między nastolatkami. Alex podejmuje zakład, że w ciągu dwóch miesięcy prześpi się z Brittany. Ku jej konsternacji, chuligan z ulicy zaczyna jej się podobać, chociaż ma chłopaka, którego podobno kocha. Powiązania Alejandro z Krwią stają się coraz bardziej niebezpieczne, a zagadka morderstwa ojca przejaśnia się, by znów odkryć kolejne ślepe zaułki.

Kto zabił? Jak Krew wpłynie na relacje nastolatków? Czy Britt i Alex mają szansę na szczęście? Jak zbudować związek na przeciwieństwach? Czy naprawdę miłość jest bezinteresowna? Jakie zadanie ma do wykonania Alex dla mafii? Jakie poświęcenie dotknie obojga?

Książka była wielokrotnie uhonorowana. RITA Award – najważniejszą nagrodą dla powieści o miłości; 4. miejsce – pomiędzy Dumą i uprzedzeniem a Zmierzchem – na liście NAJLEPSZA POWIEŚĆ O MIŁOŚCI WSZECH CZASÓW największego portalu czytelniczego Goodreads od sierpnia 2012 przez wiele tygodni; 2. miejsce w kategorii NAJLEPSZA REALISTYCZNA POWIEŚĆ DLA MŁODZIEŻY (19.11.2012). Jednak co znaczą nagrody?

Najważniejszy jest przekaz. Książka pokazuje, jak pozorne różnice stają się podobieństwami, niechęć staje się miłością na tyle silną, by stanąć naprzeciw wszystkiemu. Alex i Britt chowają siebie i swoją prywatność na odmienne sposoby, jednak dążą do tego samego: akceptacji. Muszę zaznaczyć, ze to książka dla… hm, współczesnej młodzieży, można nawet zawęzić, dla tej +16 (bez obrazy). Jest tu pełno wulgaryzmów, często język jest obsceniczny i bezpardonowy. Główni bohaterowie to postacie charakterne, pyskate i impulsywne, przez co zastosowanie tego języka jest po prostu na miejscu. „Ugrzeczniony” Alex wywołałby jedynie salwę śmiechu. Połączenie dwóch światów: jej „idealnego” i jego stojącego na głowie nadaje ciekawy, niekiedy zaskakujący tor powieści.

To naprawdę dobra, mądra powieść, choć nie wygląda początkowo na taką. Mimo głupoty bohaterów niesie morał i uczy. Wnioski, które powinniśmy wyciągnąć z tej książki nie są mega altruistyczne, ale ta historia to perełka. Przeciw dyskryminacji, ksenofobii, przemocy. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, że sami szufladkujemy ludzi z zaskakującą łatwością. Ta historia jest interesująca, bo za lekkością formy stoi poważny temat. Niewielu autorom udaje się ubrać to w tak urocze opakowanie. Jestem oczarowana.

Mimo minusów, polecam. Nie jest idealna, ale cieszy podniebienie wybrednego Czytelnika. Cieszy mnie, że mogę wyciągnąć wnioski, a nie tylko z niesmakiem odłożyć ją na bok. Dziękuję pani Elkeles, bo niewielu jest na tyle utalentowanych, by grać na uczuciach Czytelnika, a akurat jej się to udało.

czwartek, 13 czerwca 2013

Veronica Rossi: Przez burze ognia


Kolejna książka ukazująca kolejną alternatywną wersję przyszłości. Jak wiele innych, od początku do końca oparta na bujnej wyobraźni autorki. Dla mnie jest po prostu hołdem dla literatury młodzieżowej. Trafiłam na nią przypadkiem, dzięki znajomym, jednak nie żałuję. W tej chwili na rynku literackim młody człowiek znajdzie słabiznę, wydaną z niewiadomego powodu, coś, co mogłoby być dobre, gdyby nie pewne zjawiska i takie perełki jak właśnie ta książka. Jednak na nieszczęście młodego Czytelnika, są to pojedyncze pozycje.


Aria żyje w Reverie – rozwiniętym technologicznie świecie oddzielonym od dzikiej natury szczelną kopułą. Jak wszyscy Osadnicy spędza czas w wirtualnych Sferach dostępnych tylko za pomocą specjalnego Wizjera. Jest to świat idealny, w pełni przystosowany do marzeń człowieka. Aria została zaprogramowana przez swoją matkę, by posiadała piękny głos, bo ta uwielbia muzykę. Jak widać, przyszłość pozwala nam nawet mieszać w genach dzieci. Pewnego dnia nasza bohaterka zgadza się na wyprawę ze znajomymi do zakazanego miejsca w pobliżu kopuły, gdzie panują warunki prawie jak poza nią. Na dodatek trwa naprawa kopuły. Dziewczyna jest zaniepokojona brakiem wieści od matki i rozkojarzona. Wtedy dzieje się coś, czego nikt się nie spodziewał…”Dziki” wdziera się na teren kopuły. W skutek podstępu to właśnie Aria zostaje niesłusznie oskarżona o zaplanowanie wyprawy i musi wziąć odpowiedzialność za tragiczne konsekwencje. Zostaje wygnana poza kopułę.

Okazuje się, że tym „dzikim” jest Perry. Żyje w wiosce jako beta, młodszy brat wodza. Dość często nie zgadza się ze swoim bratem i powszechnie wiadomo, że starcie dwóch braci jest nieuchronne. Kiedy „krety”, mieszkańcy kopuły porywają ukochanego bratanka mężczyzny, a wódz sobie z tego nic nie robi, Peregrine postanawia działać. Jako Wykluczony musi walczyć o przetrwanie w brutalnym świecie plemiennych wojen, kanibali i eterowych burz. Udaje mu się przeżyć tylko dzięki wyjątkowym zmysłom pozwalającym wyczuć niebezpieczeństwo i ludzkie emocje. Cały świat mieszkańców strefy poza kopułą, jest pełen istot ze zdolnościami parapsychologicznymi i Perry jest jedną z nich.

Drogi Perry’ego i Arii przecinają się. Tylko on może pomóc przetrwać jej w świecie całkowicie jej nieznanym. Tylko ona może pomóc Perry’emu odzyskać bratanka. Wśród niebezpieczeństw, licznych, trudnych wyborów i początkowej wzajemnej niechęci rodzi się miedzy nimi więź, która okaże się zbawienna dla tej dwójki.

Tylko, czy uczucie nie okaże się być na wyrost? Czy poradzą sobie z dziwną więzią zrodzoną podczas niebezpiecznej podróży?  Jak Perry poradzi sobie z nową rzeczywistością, w której na dobre zagościła dziewczyna spod kopuły? Czy Aria pomoże Perry’emu?

Światowy bestseller, który w Polsce zdobył sympatię wielu Czytelników. Jest to historia, która uczy, co ogromnie mi się podoba. Pierwsza lekcja? Nie oceniaj! Główni bohaterowie byli do siebie zrażeni jak tylko można. Nie szufladkuj! Skąd wiadomo, że plotka, schemat niesie prawdę? Ucz się zaufania! Które oczywiście należy dozować. Czytając tę książkę miejscami chciałam wstać, znaleźć autorkę i uścisnąć. Wzbudza wiele emocji, zaskakuje… jest po prostu magicznie ciekawa. Uwielbiam książki, które nie niosą za sobą przesłania: Powinnaś mieć faceta. W dzisiejszych czasach czasami trudno znaleźć książkę o zwykłych relacjach, ale nawet w niebezpieczeństwie można odnaleźć tą drugą, ważną osobę. Trudy wędrówki, walka o życie, wspólne znoszenie bólu i porażki, zbliżają ludzi.

Podsumowując – Przez burze ognia jest po prostu inna. Dobra. Coś, na co powinniśmy czekać, dopraszać się i żądać od wydawnictw zamiast pseudo literackiego gniotu wciskanego nam drzwiami i oknami. Jak widać, wystarczy pomysł i masa dobrych chęci. To podobno niewiele kosztuje. Brawo.

wtorek, 11 czerwca 2013

Sophie Kinsella: Nie powiesz nikomu?


Sekrety, wszędzie sekrety! Tylko czy umiesz dotrzymać powierzonych ci tajemnic? Sophie Kinsella z humorem, wyczuciem i dużą dozą sarkazmu przedstawia Czytelnikowi cudownie lekką książkę. Dla mnie jedyną zachętą do przeczytania była okładka. Nie wygląd, bo w polskim wydaniu jest różowa, z kotem i akwarium, ale front. Tam wypisanych jest kilka „przewinień” głównej bohaterki. Wystarczyło mi tak niewiele, kilka pozytywnych i strategicznie ułożonych zdań, by z uśmiechem na ustach usiąść z tą książka na leżaku.


Emma jest niczym nie wyróżniającą się mieszkanką dużego miasta. Chce zrobić oszałamiającą karierę, może akurat w dziale marketingu, być lepsza od przemądrzałej kuzynki Kerry, kiedyś może wyjść za swojego chłopaka, Connora… Ma swoje sekrety jak każdy: błahe, z pozoru nie ważne, ale ich ujawnienie grozi katastrofą. Przykłady? Mam nadzieję, że Emma się na mnie nie obrazi… Ma tajemnice przed matką (jak większość młodych kobiet – odnośnie pierwszego razu), chłopakiem (waży więcej, niż mu powiedziała, nie znosi jazzu i nie wie, czy ma punkt G), czy przed szefem (zbiła jego ulubiony kubek). Jest więcej takich przykładów, drobnych spraw, które lepiej, by zostały w ukryciu. Dziewczyna pracuje w Panther Corpotarion i jest niemal przekonana, że to właśnie droga do jej wymarzonej kariery. Co dziwne Paul, jej szef, oczekuje, że dziewczyna wykaże się, więc wysyła ją do Glasgow, by tam sfinalizowała umowę z Glen Oil. Wyprawa kończy się katastrofą, Emma oblewa dyrektora marketingu napojem żurawinowym i podczas oczekiwania na samolot wypija kilka głębszych dla odreagowania. W trakcie lotu maszyna wpada w turbulencję i Emma, która panicznie boi się latać (kolejny sekret) jest pełna najgorszych myśli. Alkohol i skok adrenaliny zabierają dziewczynie resztki zdrowego rozsądku. Emma, pewna, że nie przeżyją, odwraca się do mężczyzny, obok którego siedzi i wyjawia mu wszystkie swoje sekrety.

Od tego momentu akcja zaczyna nabierać wyraźnych rumieńców. Nieznajomy z samolotu okazuje się nie być aż tak do końca nieznajomym, ani tym bardziej przypadkowo spotkanym człowiekiem. Emma i Connor okazują się nie być aż tak idealnie dobrani, jak jej się do tej pory wydawało, a przyjaciele zaskakują na każdym kroku. Cały świat Emmy staje na głowie, jednak po pewnym czasie dziewczyna nie jest pewna, czy chciałaby, by wrócił do poprzedniego stanu.

Na ile namiesza mężczyzna z samolotu? Kim tak naprawdę jest? Jak Emma poradzi sobie z nową sytuacją? Jak oddzielić prawdę od plew?

Jest to świetna, lekka powieść, którą czyta się jednym tchem. Trzeba jedynie uważać, żeby nie zakrztusić się śmiechem, bo autorka pisze przezabawne dialogi. Sophie Kinsella jest znaną autorką literatury kobiecej (spod jej pióra wyszły m.in. Wyznania zakupoholiczki), bardzo uznawaną i często nagradzaną. Nie wiedziałam o tym, sięgając po tę książkę, ale na pewno już nie zapomnę, ponieważ pamiętam autorów książek, które recenzuję lub bardzo lubię. Ta książka jak i dużo poprzednich zajmie miejsce w obu tych kategoriach, bo jest po prostu maleńkim, kunsztownie oszlifowanym brylancikiem na rynku literackim. Z Emmą może się utożsamić każda młoda kobieta. Ta dziewczyna jest nieco naiwna, wyszczekana i ma niestety zbyt długi język, na szczęście tylko czasami. Ma mało wiary w siebie, ale wierzy w miłość i to jest urocze. Całość napisana została swobodnym stylem, niekiedy przechodzącym w szczebiot zakochanej, jednak nawet to da się znieść w tym wydaniu. Paradoksalnie nie ujmuje to, a wręcz dodaje. Książka jest dobra na leniwe popołudnie, napawa optymizmem, intryguje i powoduje lekko romantyczny nastrój. Jest po prostu smaczna.

Naprawdę polecam Nie powiesz nikomu? Idealnie relaksuje.

niedziela, 9 czerwca 2013

Przepraszam

Przepraszam wszystkich, którzy czekają na kolejną część "Locked out of haven". Następna część pojawi się koło 20, kiedy będę już miała uporządkowane prawy ze szkołą. MOŻE dodam coś wcześniej, ale wątpię.
Buziaki, kochani

Tammara Webber: Tak blisko…


Tak blisko… to niebanalna historia o trudnej, nieco zakazanej miłości, ogromnym poczuciu winy i przyciąganiu. O odwadze, bólu, wyborach i w końcu o tym, jak uleczyć rany w sercu innego człowieka. Skomplikowana, nieprzewidywalna i ciekawa pozycja nie tylko dla młodych kobiet. Pokazuje jak wiele jest barw miłości i jak często graniczy ona z bólem. Jest to bestseller – prawie osiemset opinii na Amazonie, w tym ponad sześćset pięciogwiazdkowych. Ważąc książkę w dłoniach, czując zapach tuszu i kartek zadałam sobie pytanie, czy chcę mieszać się w kolejną historię miłosną. Na szczęście, coś mnie tknęło i wzięłam ją. Przeczytałam i nie żałuję.


Kiedy Jacqueline przyjechała do college’u ze swoim chłopakiem, Kennedym, nie spodziewała się, że ich związek zakończy się po siedmiu tygodniach. Chłopak wykręcając się, że chce się wyszaleć póki może, zwija manatki i zostawia zrozpaczoną dziewczynę samą. Traci ona trzy tygodnie z wykładów ekonomii i nie stawia się na teście śródsemestralnym, przez co zaliczenie przez nią tego przedmiotu staje pod znakiem zapytania. Znajomi traktują ją jak powietrze i wydaje się, że nie może być gorzej. A kiedy po długim czasie Erin, jej przyjaciółce i współlokatorce udaje się namówić ją na wyjście, wieczór kończy się dla Jacqueline katastrofą. Zostaje zaatakowana przez Bucka, przyjaciela jej ex-chłopaka. Uratowana przez nieznajomego, który przybywa w samą porę, chce jak najszybciej zapomnieć o tych wydarzeniach. Doktor Heller, jej profesor ekonomi, daje jej drugą szansę i powierza pod skrzydła swojego tutora, Landona. Jacqueline nie ma jednak jak spotkać się z nim twarzą w twarz, bo sama jest tutorem w liceum, ogranicza się do kontaktów emaliowych, gdzie z listu na list para poznaje się coraz bardziej i w pewnym momencie dziewczyna nie może doczekać się kolejnego listu. Niedługo po pamiętnym wieczorze, dziewczyna spotyka swojego wybawcę w kafeterii, gdzie on pracuje. Od słowa do słowa, para zaczyna flirtować, a Jacqueline zapomina o byłym chłopaku. Cały czas nie wie czego może się spodziewać po skrytym chłopaku rysującym coś w notatniku, zamiast słuchać wykładów. Jednak Lucas nie jest taki jak myśli. Chłopak kryje w sobie wiele tajemnic,  niektóre zapisane tuszem na jego ciele. Coraz więcej kawałków układanki wskakuje na swoje miejsce, jednak czy Jacqueline zbliża się czy oddala od Lucasa? Buck dalej prześladuje Jacqueline i dziewczyna musi zdecydować, zostanie ofiarą albo nauczy się bronić.

Jakie zagadki kryje Lucas? Co połączy dziewczynę z Landonem, sympatycznym i kokieteryjnym emaliowym tutorem? Czy dziewczynie uda się uleczyć Lucasa z poczucie winy?

„Miłość nie jest brakiem logiki
Jest logiką sprawdzoną i udowodnioną
Podgrzaną i wygiętą tak, by wpasowała się
W kontury serca”

Te słowa Lucas ma wytatuowane na swoim ciele. To słowa jego matki idealnie wtapiające się w tło powieści. Historia Lucasa jest trudna. Czytelnik zagłębiając się bardziej w książkę, coraz silniej to odczuwa. Mimo, że Jacqueline i Lucas są z pozoru porą idealną, to ich związek nie jest do końca zgodny z prawami uczelni. Bardzo poruszyła mnie ta książka, bo przeszłość Lucasa zapętla się z teraźniejszością. Jackie i chłopak robią wszystko, by wydarzenia z jego dzieciństwa nie powtórzyły się. Zaczynając tą książkę nie wiedziałam, czego się dalej spodziewać. Z pozoru prosta zmieniła się w skomplikowany portret psychologiczny. Na szczęście główna bohaterka nie jest kolejną 16-latką z pierwszym młodzieńczym uczuciem, bo takie książki najczęściej się spotyka. Jacqueline to młoda kobieta, doświadczona i w tym wszystkim nadal ucząca się życia. Relacje między bohaterami nie są również byle jakie, lekkie i słodkie jak u młodych ludzi (z całym szacunkiem), uczucie które zapłonęło między nimi jest relacją dorosłych ludzi.

Książka jest dobra jako powieść, bo pióro pani Webber czyta się świetnie, a dodatkowo slang i młodzieżowe odzywki bohaterów nadają lekki rytm całości. Ta historia porusza. Od początku czułam, że nie będzie to pierwsze z brzegu love story i nie pomyliłam się. To książka, która chwyta za kabaty, wstrząsa i długo nie pozwala o sobie zapomnieć. Pozostaje z nami czy tego chcemy, czy nie. Dlatego wielkie brawa dla autorki, że umiała stworzyć coś takiego. Połączenie romansu dla młodych kobiet z trudną historią tragedii. Łatwość przekazu trudnego tematu. Jestem jak najbardziej za.

Podsumowując, brawo. Nie wiem, co jeszcze mogłabym dodać, bo ta książka to sama w sobie klasa. Jest o szukaniu wewnętrznej siły, poczuciu winy i miłości, która leczy rany. Po prostu piękna. Można lepiej? Jest to trudna, ale cudowna książka. Poproszę o więcej takich powieści, bo przyjemnie odróżniają się od całego sznurka love story. Dziękuję jako skromny czytelnik.

czwartek, 6 czerwca 2013

Taylor Laini: Córka dymu i kości

Książka, którą Czytelnicy niemal ubóstwiali, a krytycy załamywali ręce. Nie, nie dlatego, że była zła. Wręcz przeciwnie. Pierwsza część została uhonorowana: Najlepsza powieść młodzieżowa 2011 Amazonu, „New York Times” Notable Book of 2011, powieść z Top 10 najlepszych książek wszystkich opiniotwórczych pism branżowych, m.in.: „Publishers Weekly”, „Kirkus Reviews”, „School Library Journal” 2011 i wszystkie inne możliwe nagrody i wyróżnienia. Zapiera dech ta lista wyróżnień, czyż nie? Sięgając po tą książkę nie wiedziałam o tym wszystkim, a nawet jeśli bym zdawała sobie z tego sprawę, to nic to nie zmienia. Nie oceniam książki po okładce i po nagrodach. Ludzkie gusta są różne i nie zawsze powieść dobra dla jednych, jest tak samo dobra dla drugich.

„Nadzieja ma wielką moc. Może nie ma w niej prawdziwej magii, ale jeśli wiesz, na co masz nadzieję, i pielęgnujesz ją wewnątrz siebie jak światło, możesz sprawić, że to się wydarzy, prawie jak za pomocą magii.” Ile prawdy zawiera to stwierdzenie? I od kiedy książki fantasy nie są o magii? Zwykle spotykamy się z banalnym czary-mary, częstochowskimi rymami i machaniem różdżką. Naprawdę nie mam nic przeciwko, zazwyczaj. Jednak czasami warto sięgnąć po inny rodzaj magii. I właśnie na takie momenty jest ta książka.

Karou jest siedemnastolatką mieszkającą w Pradze. Tak, w Pradze, nie Londynie czy Stanach. Dziewczyna uczy się w szkole artystycznej i jej zeszyt jest zawsze pełen szkiców postaci mitycznych, ani zwierząt, ani ludzi. Niebieskowłosa dziewczyna prowadzi z pozoru normalne życie spacerując krętymi dróżkami i próbując unikać kontaktu z byłym chłopakiem, Kazem. Jednak mało kto wie, że Karou prowadzi podwójne życie. Jej ciało, otoczone licznymi bliznami i tatuażami oraz niebieskie włosy sprawiają, że dziewczyna roztacza wokół siebie tajemniczą aurę. Na tyle skutecznie, że do tej pory żaden człowiek nie śmiał ingerować w jej życie. Wychowały ją chimery, zaś dziewczyna jest posłańcem. Brimstone jest jej opiekunem i pracodawcą w sekretnym sklepie – Dealer Marzeń. Karou nie wie po co są mu zęby, które zdobywa przechodząc przez magiczny portal. Nie wie też, czy jest tylko człowiekiem. Wie jedynie, jak bardzo przydatne w życiu są mniejsze lub większe marzenia, którymi Brimstone posługuje się jak monetami.

Wychowana przez mityczne postacie dziewczyna, od dziecka ma tatuaże po wewnętrznej części dłoni. Jaką moc mogą mieć oczy z tuszu w kolorze indygo?

Wszystko zmienia się w ciągu bardzo krótkiego czasu. Podczas jednej z wędrówek, dziewczyna spotyka najpiękniejszą istotę, jaką w życiu widziała: mężczyznę z płonącymi skrzydłami, ustami, które już dawno zapomniały o uśmiechu i oczach koloru ognia, które w mgnieniu oka rozniecają iskrę miedzy nastolatkami. Karou z trudem unika śmierci z rąk anioła i oszołomiona, ranna oraz wymęczona, ściskając zaledwie kilka zębów w ręku, ucieka do domu. Dalsza akcja to oszałamiający ciąg przyczynowo-skutkowy, który prowadzi do tego, że opiekun wyrzuca ją z domu! Niedługo później cały portal płonie, a Karou zostaje sama w tym świecie. Nie wie jednak, że piękny mężczyzna zaintrygowany Niebieskowłosą istotą, śledzi ją. Akivia, anioł spotkany przez dziewczynę, w końcu pojawia się przed nią, a ona odkrywa swoją moc. Tylko jak to możliwe, że ci dwoje pałają do siebie uczuciem tak mocnym, jakby znali się całe życie?

Kim, a może czym jest Karou? Jaką rolę odgrywa w jej życiu Akivia? Jak zakończy się starcie między nim, a jego rodzeństwem? I w końcu… Co przez całe życie ukrywał Brimstone?

Ciekawa. Intrygująca. Smaczna. Pocieszna. Wciągająca. Trudna. Oryginalna. Epitety mogę mnożyć i powielać, jednak prawda jest taka, że po prostu trudno mi postraszyć Was tą książką. Jest zwyczajnie dobra. Autorka zachwyciła mnie odmiennością fabuły i nowym, odmiennym tematem. Co jak co, ale TEGO jeszcze nie było! Pani Laini wykazała się niebanalną wyobraźnią i talentem. Jedynym minusem jest dla mnie po części sam Akivia. Rozumiem, chimery-aniołowie, wieczni wrogowie, ale bez przesady. Huśtawki nastroju, raz twardy wojownik, raz miękki jak rozgotowana owsianka. Nie chcę narzekać, ani nic takiego, ale po prostu odrobinę mnie irytuje, a chyba jako pełnoprawny Czytelnik mam prawo trochę popsioczyć.

Karou jest bohaterką trudną. Nie chodzi mi tu o jej wybryki. Dziewczyna jest zagubiona, samotna i niepewna w świecie ludzkim. To nie jej miejsce, choć po mistrzowsku gra pozorami. Jej charakter jest trudny do zinterpretowania i określenia, bo jest samotnikiem, cholerykiem i lubi rządzić. Jak łatwo zgadnąć, nie należy do tych potulnych. Całość książki napisana jest językiem dość prostym i opisowym. Wielki plus za scenerię. Kłótnia aniołów na Moście Karola? Dlaczego nie! Cieszy mnie ta odmienność. Większość powieści jest usytuowana w dużych, rozpoznawalnych miastach. Z jednej strony może i dobrze, z drugiej jednak, tak książka wnosi nowe tchnienie w świat powieści.

Książka jest naprawdę dobra, bez niepotrzebnych przechwałek. Autorka wykonała kawał dobrej roboty, a ja, jako Czytelnik jestem pod wielkim wrażeniem. Oby tak dalej!

wtorek, 4 czerwca 2013

Kelly Creagh: Nevermore: Kruk

Uważaj, czego pragniesz… Mroczna, zaplątana historia z twórczością Edgara Allana Poe w tle. Czarny kruk, inny świat poza naszą rzeczywistością i magnetyzm, czyli krwiste, wielowątkowe love story z pokręconą fabułą.

Isobel, kapitan szkolnej drużyny cheerleaderek, jest typową amerykańską nastolatką. Wysoka, smukła blondynka z piękną buzią jest marzeniem większości chłopaków. Trzyma się ze swoją popularną paczką snobów, ma z pozoru idealnego faceta i wydaje się, że tak właśnie ma być. Wszystko się zmienia, kiedy pewnego dnia pan Swanson zadaje klasie wypracowanie. Isobel nie może wybrać sobie kujona do odwalenia brudnej roboty, bo ze startu jest przydzielona do Verena. Chłopak to istny Książę Ciemności: ćwieki, pieszczoszki, eyeliner, farbowane na czarno włosy i ciemne ciuchy. Proszę państwa, oto Goth! Izzy i Pan Mrok-i-Zło mają przygotować pracę na temat twórczości poety epoki romantyzmu. Jako, że wyżej wymieniony jest outsiderem z wyboru, zadanie zaczyna być ciekawe…

Wraz z wypracowaniem zachodzą zmiany w życiu Iz. Veren okazuje się nie być taki do końca zły. Ba, umie nawet mówić! Isobel przechodzi przemianę, w pewnym momencie staje nawet w obronie Verena! Odchodzi od chłopaka, który jest totalnym idiotą i odsuwa się od dawnego towarzystwa. Jej znajomość z Jego Mrocznością rozwija się i dziewczyna poznaje jego inne oblicze. W tym samym czasie w jej otoczeniu zaczynają dziać się dziwne rzeczy, których rozsądkiem nie da się wytłumaczyć. Śnią jej się dziwne potwory, wydaje jej się, że ktoś ją śledzi, a Reynolds, mężczyzna z jej snu ostrzega ją przed Verenem. Fantazja miesza się z rzeczywistością, jawa ze snem, a miłość z nienawiścią. Nastolatka uczy się funkcjonować w nowej rzeczywistości, a Veren staje jej się coraz bliższy, ściągając na nich oboje niebezpieczeństwo. Czy uda im się jakoś wyplątać z tej gry? Jaką tajemnicę strzeże Veren?

Edgar Allan Poe był autorem epoki tzw. czarnego romantyzmu. Jego twórczość jest mroczna, trudna i złowieszcza. Nawet nie znając jego biografii można spokojnie usiąść z tą książką. Są tu zawarte pewne szczegóły jego życia i twórczości, akcja jest bogato ozdobiona jego wierszami, pojawia się wątek jego dziwnej śmierci, a do tego Farbowana Grzywa wydaje się być ekspertem odnośnie życia i twórczości poety. Zna również szczegóły mało znane, ukryte lub przemilczane. Ta historia jest hołdem dla życia i twórczości Poego, choć nie są przemilczane jego wady. Autorka umiejętnie wplata w akcję cień artysty, czyniąc z niego motyw przewodni powieści.

Nevermore Kelly Creagh jest typowym „paranormal romance” przeznaczonym dla nastolatków. Głównym wątkiem jest wątek uczuciowy pomiędzy słodką dziewczyną a Księciem Ciemności. Tu akurat mamy znany i często powtarzany kontrast miedzy głównymi bohaterami i związek, który z pozoru nie ma prawa się stać. Para po prostu MUSI ze sobą spędzać czas podczas pracy nad projektem, a zakochanie przychodzi samo z siebie. Na tle całej scenerii i atmosfery książki nieco mnie to uwierało, aczkolwiek było do przełknięcia. Czyni to jednak tę książkę przewidywalną w tym aspekcie i nie wróży to dla niej dobrze. Porzucenie życia pełnego popularności i zmiana dla chłopaka, na którego wcześniej się nie zwracało uwagi, jest dość oklepane. Natomiast sam wątek nadprzyrodzonych istot w tej pozycji jest intrygujący. Veren ma intrygującą umiejętność i nie dotyczy ona jednolitego nałożenia czarnej farby na blond włosy. Jego dar jest tak samo zagadkowy jak złowieszczy. Tak samo zresztą jak cała książka.

Podsumowując, przyprawiła mnie o mieszane uczucia. Owszem, motyw Poego i świata snów jest czymś zupełnie nowym, ale… To paranormal romance, a ja określiłabym nawet jako powieść gotycką. Mroczną, tajemniczą, ale w pewnych momentach oklepaną. Myślę, że gdyby urozmaicić życie uczuciowe głównych bohaterów i nie czynić go przewidywalnym, całość byłaby bardziej strawna.

niedziela, 2 czerwca 2013

Locked out of haven 18/3

I'm feeling good

Chłopak rzucił się na mnie bez zastanowienia, a ja odskoczyłam, uderzając go przy tym pałką po udach. Zasyczał i po raz pierwszy zarył twarzą o piasek. Rozległ się głośny śmiech, a Liam zgromił mnie spojrzeniem. Nie ma to jak urażona męska duma. Tego mi było trzeba.  Ostatnimi czasy zauważyłam, że męskie ego jest równie kruche co szkło, a szczypta prawdy potrafi wywołać nieodwracalne zmiany. Jak z dziećmi.
- Tak się chcesz bawić, Ruda? – wysyczał mój przeciwnik, a ja cała się napięłam.
- Nie jestem ruda! – warknęłam.
- Chyba dawno się w lustrze nie widziałaś. Nie były by bardziej czerwone nawet gdybym je podpalił.
Kpi z ciebie. Nie daj wyprowadzić mu się z równowagi.
Warknęłam cicho. Co za przeklęty arogant!
Przy jego kolejnym ataku byłam już przygotowana. Kiedy tylko się zbliżył, wbiłam mu pałkę w brzuch i kucnęłam. Pałka przecięła powietrze, a ja odskoczyłam. Znów uśmiechnęłam się bezczelnie, na co on zaatakował ponownie. Tym razem nie zdążyłam uciec ani odbić pałki, więc kawał drewna wbił się w moją nogę z głośnym plaskiem. Uśmiechnęłam się szeroko i na to miejsce zadałam mu dwa ciosy, po których leżał, ciężko oddychając.
- Nie zadzieraj ze mną byczku – warknęłam, autentycznie rozeźlona.
Uśmiechnął się i wstał.
- To była rozgrzewka.
- Tak? Nawet się nie zdążyłam spocić.
Dalej walka była wyrównana. Jego nadęte ego nie pozwalało mu się podać, więc starał się iść cios za cios. Było mi go niemal szkoda, ale nie przeszkodziło mi to w walce. Musiałam wygrać nie ze względu na dumę, a na brata i ojca. Ktoś musi walczyć w turnieju.
W końcu skończył na czworaka, ledwie oddychając i plując krwią. Popatrzył na mnie, chcąc zabić samym wzrokiem. Stałam wyprostowana dumnie, patrząc mu bezczelnie w oczy.
- Pójdę do królowej na skargę – zagroził.
- Do lodową suką? – zapytałam z uprzejmą ciekawością.
- Nie wywiniesz się, Ruda – roześmiał się głośno.
- Idioto, właśnie klęczysz przed swoją królową – powiedział Evan i podszedł do mnie. – Walczyłeś z Eileen Shay Morgan. Kobietą, która siedzi na tronie Ignis.
Idiota zbladł, a ja miałam ochotę się roześmiać.
- Dziękuję za prezentację – powiedziałam ciepło do Evana i pogładziłam go policzku. – Dajcie mi pięć minut i mogę walczyć dalej.
- Nie więcej niż dwie, Ell – Pascal był poważny.
- Daj jej trochę czasu! – oburzył się Evan, ale uciszyłam go.
- Ma rację. Czas jest moim wrogiem.
Zeszłam z areny i wytarłam twarz mokrą ścierką, która czekała na mnie z boku.
- To była dobra walka – powiedział Alaric, stając obok. Nie mogę rozgryźć tego faceta. Raz mnie miesza z błotem, by po chwili pochwalić.
- Niczego innego nie oczekiwałam – rzuciłam i napiłam się wody z butelki, którą mi podał.
- Wykorzystujesz sztuki walki, co jest bardzo ciekawe. I walczysz dużo lepiej, jesteś świadoma swojego ciała. Cieszę się, że nie tylko ja dostaję cięgi od królowej.
Roześmiałam się.
- Zawsze znajdę czas, by skopać ci dupę, Rick.
Uśmiechnął się delikatnie.
- Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. A teraz wracaj na arenę!

Jennifer Echols: Dziewczyna, która chciała zbyt wiele

Jedna z książek, po których nie wiadomo czego się spodziewać na początku, a po przeczytaniu długo otrząsamy się z wydarzeń w niej opisanych. Jak można chcieć zbyt wiele? Co to znaczy? Te pytania towarzyszyły mi od samego początku. Spodziewałam się… Wszystkiego, ale nie tego, co mnie spotkało z tą książką.

Historia okazała się trudna mimo pozornej banalności. Nie jest to słodka opowieść miłosna o dwójce głupiutkich nastolatków. To uczucie rodzi się pośród choroby, fobii, poczucia straty, fizycznego i psychicznego bólu, łamiąc powszechne zasady. Pojawia się tam, gdzie nikt się go nie spodziewał.

Meg chce uciec. To jedyne, o czym tak naprawdę marzy. Skończyć tę szkołę i uciec jak najdalej i nie odwracać się za siebie. Jednak póki co, ta niebieskowłosa nastolatka łamie prawo tak często, jakby uczestniczyła w zawodach. Siedemnastolatka igra z życiem, jest pyskata, śmiała, wygadana, nie robiąc sobie nic ze zdania innych. Z pozoru. Pewnej nocy ona i jej trójka znajomych zostają złapani przez policję na wyjątkowo niebezpiecznym moście kolejowym, gdzie jakiś czas wcześniej zginęła dwójka nastolatków. Meg, podpita i podjarana, jest wyjątkowo niemiła wobec posterunkowego Aftera, który ją zatrzymał. Kiedy kilka dni później, już trzeźwa i dobitnie świadoma swoich czynów dowiaduje się, jaką karę dostała, nie wie, czy ma się śmiać czy płakać. Podczas ferii wiosennych ma towarzyszyć Afterowi podczas nocnych patroli po okolicy. Meg nie ma wyboru, jednak praca w małej całodobowej knajpie rodziców i patrole nie są według niej tym, co młodemu organizmowi niezbędne. Na dodatek dziewczyna biega. Dużo. Można by powiedzieć, ucieka.

Nastolatka sama nie wie, co się z nią dzieje. Jak ktoś taki jak John After może się podobać? Nie chodzi o wygląd, tylko o jego postawę „nie dotykaj mnie, kiedy jestem w mundurze”, zadzieranie nosa i ciągłe zaczepki. Jednak kiedy dowiaduje się, że między nimi nie ma tak dużej różnicy jak początkowo sądziła, zmienia nieco punkt widzenia. Nie dowierza. Jak? Ona radziła sobie z przeszłością, chowając się w używkach. A on jest inny. Są jak dwa przeciwległe bieguny. Początkowa niechęć miedzy Meg i Johnem zmienia się w uczucie, którego żadne nie planowało i nie spodziewało się. Oboje się bronią. Oboje się boją. Meg, bo on zostaje. John, bo ona wyjedzie. Do tego wszystkiego dochodzą jej choroba i jego strata. Mieszanka wybuchowa?

Czy Meg i Johnowi uda się stworzyć związek? Czy potrafią przestać ranić nawzajem? Kto kogo przekona? Kto komu ulegnie? Jaką role w tym wszystkim odegra niechciany „alfons” Meg? Czy dziewczyna naprawdę się zmieni? I dlaczego niewiedza zraniła bardziej od świadomości?

To pieprzna, dobra i zabawna historia, choć przy tym trudna i dająca do myślenia. Meg jest nie tylko bezpruderyjną, zwariowaną nastolatką, ale również zagubioną dziewczyną, której gehenna choroby nie opuściła długo po wyleczeniu. Siedemnastolatka ma klaustrofobię, aichmofobię (lęk przed igłami), boi się krępowania kończyn. Biega, bo jeśli tego nie zrobi, znów zachoruje. Czytając o tym, o atakach paniki i niepewności kryjącej się pod maską pewności siebie, trudno o spokój. Wszystko wskakuje na swoje miejsce. Skoro przeżyła chorobę, to cóż ją może zapędzić do grobu? Nie jest to bynajmniej sarkastyczne określenie. Po prostu dziewczyna przeżyła tyle złego, że mało może ją zaskoczyć. Dopiero przy Johnie powoli, nieśmiało uwalnia się i po raz pierwszy czuje coś do mężczyzny. Coś poza fizycznym pociągiem, pożądaniem. Fakt, reaguje na niego wszystkimi zmysłami: jego głos jest melodią dla uszu, zapach sprawia, że kolana miękną, a dotyk przesyła wibracje do reszty ciała. Czy nie tak ma być? Jednak w tym przypadku to coś więcej. John też nie miał łatwego życia. Jego rodzina jest rozbita, rozsypana po wielu stanach i nie tylko. A on został w rodzinnym mieście. Coś go tu trzyma. Rany w jego sercu są niemal równie głębokie, co u Meg, jednak z innych powodów. John jest zaledwie dwa lata starszy od niej, jednak wydaje się być bardziej dojrzały, przecież strata kształtuje.

Podsumowując, nie jest to ani proste ani lekkie. Takie historie zostają w pamięci i trudno je usunąć. Doprowadzają do skrajnych emocji i nie ma w tym nic złego. Po prostu czasami prościej spojrzeć na coś takiego, odłożyć książkę i szepnąć: „Nie mam tak źle. Mogło być gorzej.” Takie książki pomagają nam docenić to co mamy. I za to wielkie gratulacje dla autorki… za poruszenie Czytelnika.