If he loves you when you’re dead and gone
Kolejne dni
dochodziłam do siebie. Gorączka minęła, było coraz lepiej. Jedynie miałam
kłopoty z gardłem, ale nie przejmowałam się tym. Prędzej czy później przejdzie.
Po długiej rozmowie z mamą w końcu udało mi się ją przekonać, bym mogła zostać
u taty do końca tygodnia. Obiecałam, że grzecznie nadrobię zaległości
i jakoś to przełknęła.
Każdy dzień
rozpoczynałam i kończyłam Evanem. Nie mógł być przy mnie cały czas, jednak nie
dał mi też odczuć samotności. Jeśli nie on, towarzyszył mi Rockie lub Pascal. Z
bratem dogadywałam się coraz lepiej. I o to pewnie chodziło.
W piątek rano
obudziło mnie nieprzyjemne poczucie niepokoju. Zwlokłam się z łóżka i poszłam
do łazienki. Dopiero po długim, gorącym prysznicu byłam w stanie funkcjonować.
Ubrałam pierwsze z brzegu dresy, podkoszulek i miękką bluzę, która dla mnie
stwarzała sama w sobie iluzję ciepła. Nie wiem, to pewnie moja podświadomość,
ale miękkość zawsze kojarzy mi się z ciepłem i często ubierając się zwracam
uwagę na fakturę tkaniny. Sunąc papuciami o kamienną podłogę zeszłym na
śniadanie. Dopiero drugi dzień, jak Evan pozwolił mi wstać z łóżka. Był
strasznie przewrażliwiony Po drodze do jadalni kiwałam głową
i uśmiechałam się do każdego mijanego człowieka. Chociaż wyglądałam
poniżej przeciętnej i nie wymagałam od nich bicia pokłonów, to oni i tak
zachowywali się, jakbym była cudem na ich ziemi. A ja się krępowałam.
W jadalni czekał na
mnie Evan. Podeszłam do niego i przytuliłam, jednak on nie odwzajemnił uścisku.
Uniosłam głowę, patrząc mu pytająco w oczy.
-Mój ojciec wrócił.
Momentalnie z moich
płuc uciekło całe powietrze. Czułam się, jakbym dostała w splot słoneczny.
Cholera... Godziny mojej wolności były dokładnie policzone.
-Gdzie on jest?-
zapytałam cicho.
-Odsypia podróż.
Chce, byscie zjedli razem obiad. W salonie twojego ojca.
-To chyba ja
powinnam wysunąć takie zaproszenie- rzuciłam zimno i uniosłam brwi.
-Ell...- przejechał
ręką po ciemnych włosach, strosząc je lekko.- Co my zrobimy?
Wzruszyłam
ramionami.
-Obawiam się, że
przeżyjemy, Evan. Nie przejmuj się- odwróciłam się do niego plecami, by nie
widział mojego wyrazu twarzy.- To tylko Finn.
Doskoczył do mnie i
odwrócił twarzą do siebie, niemalże miażdżąc ramiona w uścisku jego mocnych
rąk.
-Kiedy się
nauczysz, że przy mnie nie musisz kłamać?- warknął.- Nie chcę, bys to robiła.
Nie chowaj się przede mną.
Przełknęłam śline,
walcząc ze łzami.
-Jest ok. A
przynajmniej nic nie mogę z tym zrobić. Dam sobie radę.
-Nie wątpię. Siadaj
jeść, a potem gdzieś pojdziemy- wypuścił mnie z objęć.
Jak zwykle usiadł
po drugiej stronie stołu, by zachować pozory. Dla opinii publicznej Evan był
moim osobistym doradcą i najbliższym współpracownikiem. Razem z Roarke i
Pascalem stanowili moją "gwardię przyboczną", jak nazywali ich w
zamku. Nikt nawet nie pomyślał, że mnie i Evana może łączyć coś więcej. Na
wspomnienie naszych ognistych buziaków poczułam gorąco.
-Czemu się
rumienisz?- przekrzywił głowę lekko w bok, przyglądając mi się z
zaciekawieniem.
-Tak jakoś...
Gorąco tu- rzuciłam.
Evan się roześmiał.
-Wiem co masz na
myśli- wstał i wyciągnął ku mnie dłoń.- Idziesz?
Nie mogąc się
powstrzymać, ujęłam jego dłoń i podążyliśmy do wieży Pascala.
Czarownik już na
mnie czekał.
-Eileen, nareszcie-
w jego oczach błyszczała frustracja i lekka panika.
-Przecież się nie
spóźniłam- zaprotestowałam.
-Posłuchaj, musisz
mieć jutro na szyi podczas zaślubin szmaragd ode mnie. Inaczej Finn wykorzysta
starą jak świat magię przymierza i się od niego się uwolnisz.
Usiadłam na
krześle, a mężczyzna patrząc raz na mnie, a raz na Evana, tłumaczył nam nasze
rolę w jutrzejszym przedstawieniu.
***
Półtora godziny
później wyszłam stamtąd skonana.
-Mam dość-
jęknęłam.- Ten człowiek potrafi wykończyć gorzej niż solidny trening.
Evan roześmiał się
i wziął mnie na ręce.
-Musisz się nauczyć
tych zaklęć. Pomogą ci.
-Jestem
człowiekiem, Evan!
-Tak długo, jak
jesteś w Ignis i nosisz kamień Morganów moc w tobie płynie.
Oparłam głowę o
jego ramie.
-Poćwiczę. Nic nie
obiecuje, ale się postaram.
Cmoknął mnie w
czoło.
-To chciałem
usłyszeć.
Dopiero kiedy
skręcił w wąski, mały korytarz, zdałam sprawę, że nie idziemy do mnie.
-Gdzie jesteśmy?-
zapytałam, kiedy zamknął za nami drzwi i znaleźliśmy się w jakimś małym
pokoiku.
-Do spotkania z
moim ojcem masz jeszcze ponad dwie godziny- postawił mnie i objął ramieniem w
talii, jeżdżąc ustami po moim karku.- Pomyślałem, że przyda nam się małe sam na
sam.
Jak zwykle moje
ciało zapłonęło, a ja nie zważając na konsekwencje, odwróciłam się i
wpiłam zachłannie w jego wargi.
***
-Nie spodziewałam
się, że to może być tak fajne- uśmiechnęłam się i odgarnęłam splątane włosy do
tyłu.
Evan roześmiał się
głośno i przejechał nosem po moim nagim ramieniu. Jego ramię objęło mnie
ściślej w talii.
-Tak mało wiesz...
-Źle ci było?-
zapytałam, odsuwając się nieco.
-Wręcz odwrotnie-
zamruczał.- A uczenie ciebie będzie przyjemnością.
Tym razem to ja
wybuchnęłam śmiechem.
-Zboczuch. Skąd
wiesz? Że będzie jakiś następny raz?- uniosłam brew.
-Choćbym miał
przywlec cię siła lub obudzić w środku nocy to będzie następny raz- pocałował
mnie miękko. Westchnęłam pod nosem i jeszcze ściślej wtuliłam się w jego ciało.
Leżeliśmy w małym pokoiku na wąskiej, twardej pryczy. Jednak żadnemu z nas nie
przeszkadzały te małe dyskomforty. Najważniejszy był fakt, że obok mnie leżał
Evan i przyglądał mi się rozpromienionym wzrokiem.
-Która godzina?-
zapytałam senne.
Uniósł się i
wygrzebał z kieszeni spodni telefon. Zaklął szpetnie.
-Ell, nie chcę cię
martwić, ale za... 20 minut powinnaś siedzieć w salonie.
Zerwałam się,
szukając wzrokiem ubrań.
-Cholera..-
jęknęłam i chyba pobiłam swój rekord, jeśli chodzi o ubieranie się.
Piętnaście minut
później byłam już po prysznicu. Ubrałam granatową koszule z długimi rękawami i
czarne rurki. Włosy związałam w koka i by dodać sobie nieco odwagi, nałożyłam
makijaż. Patrząc nerwowo na zegarek, szybko włożyłam szpilki i poszłam do
salonu.
-Kazała pani na
sobie czekać- zauważył Finn, siedząc w fotelu ze szklaneczką jakiegoś
brunatnego płynu.
-Armaniak?-
uniosłam brew.
-Irlandzka whisky-
sprostował.
-To nie powód do
chluby. Jest dopiero pora obiadu.
-Nie strzęp
bezsensownie języka, Eileen. Nie obchodzi mnie twoje zdanie- po jego twarzy
przeszedł cień irytacji.- Znów w ciemnych kolorach?
Usiadłam na fotelu
naprzeciw niego.
-Masz coś
przeciwko?
-Więcej niż myślisz.
Jutro masz wystąpić w jasnej sukni- powiedział dobitnie.
-Nie mam zamiaru.
-Nie jesteś wdową,
do cholery! Już mnie ośmieszyłaś w dniu oświadczyn.
-Szczęśliwą panną
młodą też nie jestem- rzuciłam.
Powoli odstawił
szklankę na stolik i wstał. Podszedł i zamykając moje ramie w miażdżącym
uścisku palców, zmusił do wstania.
-Nie radzę ci się
sprzeciwiać, Eileen- warknął.- Pamiętaj, że od jutra jesteś moja. I będę mógł
zrobić z tobą co chcę- rzucił z cwaniackim uśmiechem.
Przełknęłam
głośno ślinę. Wzmocnił uścisk, a ja jęknęłam głośno. Jego zachowanie i
zawoalowana groźba zaciemniły wspomnienia chwil z Evanem.
Czułam się przytłoczona i maleńka.
-Rozumiesz mnie?
-Tak- szepnęłam.
-Pojętna
dziewczynka- uśmiechnął się i wrócił na swój fotel.
Usiadłam ciężko. Na
myśl o jego dłoniach poczułam mdłości. Łzy paliły mnie w gardle, ale
wiedziałam, że muszę być silna i nie pokazywać mu, jak mnie rani.
Do pokoju wróciłam
godzinę później. Evan już czekał. Bez słowa wtuliłam się w jego ramiona,
czekając, aż strach i napięcie opuszczą moje ciało.
-Już dobrze,
kochanie- szepnął.- Wszystko dobrze.
Pokręciłam głową.
Nie jest i nie będzie.
Jakiś czas później
wezwałam do siebie panią Japlin. Kobieta wydawała się być nieco onieśmielona
pobytem w moim pokoju, ale zdawałam się tego nie zauważać.
-Mam do pani
prośbę- powiedziałam i wyjęłam z szafy suknię. Była piękna, bogato zdobiona, z
wieloma warstwami tiulu. W kolorze kremowym.- Mogłaby pani mi ją przerobić na
jutrzejsze zaślubiny?
Gosposia spojrzała
na nią i na mnie.
-Jak by pani to
widziała?
Podeszłam do biurka
i z szuflady wyjęłam szkic. Sukienka na rysunku była o niebo prostsza i
delikatniejsza.
-Mniej warstw
tiulu. Jedna, jedyna na samym wierzchu, nad tkaniną. Bez kamieni i innych
zdobień.
-Co mam zrobić z resztą?
Życzy sobie pani tren lub welon?
-Welon. Nic poza
tym. I gdyby pani mogła... Bukiet białych i żółtych róż.
Kobieta skinęła
głową i wzięła suknię i szkic.
-Proszę przyjść do
mnie za jakieś trzy godziny. John wskaże pani drogę.
Podziękowałam jej,
a kiedy wyszła, usiadłam na podłodze. Długo wpatrywałam się we własne dłonie
zastanawiając się, w co ja się do cholery pakuję. Wtedy poczułam ramiona
oplatające mnie w talii.
-Kocham cię, Evan-
rzuciłam i rozpłakałam się głośno, wtulając w jego ciało.
Sam fakt, że ktoreś z rodziców (ktokolwiek!) mógłby wiedzieć o mnie wszystko...awrrr...
OdpowiedzUsuńPoprawiły Ci się dialogi. Serio są świetne. I cóż...czekam na ciag dalszy.
świetne ! ;D
OdpowiedzUsuńmówiłam ci już,że jesteś geniuszem? a wiesz,że mogłabym to powtórzyć niezliczoną ilość razy? geniusz,geniusz,geniusz. jak dobrze,że piszesz.
OdpowiedzUsuńopowiadaniamoje29
booskie <333 /neymaromania
OdpowiedzUsuń