środa, 13 marca 2013

"Locked out of haven" 7/1


If he loves you when you’re dead and gone


Kolejne dni dochodziłam do siebie. Gorączka minęła, było coraz lepiej. Jedynie miałam kłopoty z gardłem, ale nie przejmowałam się tym. Prędzej czy później przejdzie. Po długiej rozmowie z mamą w końcu udało mi się ją przekonać, bym mogła zostać u taty do końca tygodnia. Obiecałam, że grzecznie nadrobię zaległości i jakoś to przełknęła.
Każdy dzień rozpoczynałam i kończyłam Evanem. Nie mógł być przy mnie cały czas, jednak nie dał mi też odczuć samotności. Jeśli nie on, towarzyszył mi Rockie lub Pascal. Z bratem dogadywałam się coraz lepiej. I o to pewnie chodziło.
W piątek rano obudziło mnie nieprzyjemne poczucie niepokoju. Zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Dopiero po długim, gorącym prysznicu byłam w stanie funkcjonować. Ubrałam pierwsze z brzegu dresy, podkoszulek i miękką bluzę, która dla mnie stwarzała sama w sobie iluzję ciepła. Nie wiem, to pewnie moja podświadomość, ale miękkość zawsze kojarzy mi się z ciepłem i często ubierając się zwracam uwagę na fakturę tkaniny. Sunąc papuciami o kamienną podłogę zeszłym na śniadanie. Dopiero drugi dzień, jak Evan pozwolił mi wstać z łóżka. Był strasznie przewrażliwiony  Po drodze do jadalni kiwałam głową i uśmiechałam się do każdego mijanego człowieka. Chociaż wyglądałam poniżej przeciętnej i nie wymagałam od nich bicia pokłonów, to oni i tak zachowywali się, jakbym była cudem na ich ziemi. A ja się krępowałam.
W jadalni czekał na mnie Evan. Podeszłam do niego i przytuliłam, jednak on nie odwzajemnił uścisku. Uniosłam głowę, patrząc mu pytająco w oczy.
-Mój ojciec wrócił.
Momentalnie z moich płuc uciekło całe powietrze. Czułam się, jakbym dostała w splot słoneczny. Cholera... Godziny mojej wolności były dokładnie policzone.
-Gdzie on jest?- zapytałam cicho.
-Odsypia podróż. Chce, byscie zjedli razem obiad. W salonie twojego ojca.
-To chyba ja powinnam wysunąć takie zaproszenie- rzuciłam zimno i uniosłam brwi.
-Ell...- przejechał ręką po ciemnych włosach, strosząc je lekko.- Co my zrobimy?
Wzruszyłam ramionami.
-Obawiam się, że przeżyjemy, Evan. Nie przejmuj się- odwróciłam się do niego plecami, by nie widział mojego wyrazu twarzy.- To tylko Finn.
Doskoczył do mnie i odwrócił twarzą do siebie, niemalże miażdżąc ramiona w uścisku jego mocnych rąk.
-Kiedy się nauczysz, że przy mnie nie musisz kłamać?- warknął.- Nie chcę, bys to robiła. Nie chowaj się przede mną.
Przełknęłam śline, walcząc ze łzami.
-Jest ok. A przynajmniej nic nie mogę z tym zrobić. Dam sobie radę.
-Nie wątpię. Siadaj jeść, a potem gdzieś pojdziemy- wypuścił mnie z objęć.
Jak zwykle usiadł po drugiej stronie stołu, by zachować pozory. Dla opinii publicznej Evan był moim osobistym doradcą i najbliższym współpracownikiem. Razem z Roarke i Pascalem stanowili moją "gwardię przyboczną", jak nazywali ich w zamku. Nikt nawet nie pomyślał, że mnie i Evana może łączyć coś więcej. Na wspomnienie naszych ognistych buziaków poczułam gorąco.
-Czemu się rumienisz?- przekrzywił głowę lekko w bok, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
-Tak jakoś... Gorąco tu- rzuciłam.
Evan się roześmiał.
-Wiem co masz na myśli- wstał i wyciągnął ku mnie dłoń.- Idziesz?
Nie mogąc się powstrzymać, ujęłam jego dłoń i podążyliśmy do wieży Pascala.
Czarownik już na mnie czekał.
-Eileen, nareszcie- w jego oczach błyszczała frustracja i lekka panika.
-Przecież się nie spóźniłam- zaprotestowałam.
-Posłuchaj, musisz mieć jutro na szyi podczas zaślubin szmaragd ode mnie. Inaczej Finn wykorzysta starą jak świat magię przymierza i się od niego się uwolnisz.
Usiadłam na krześle, a mężczyzna patrząc raz na mnie, a raz na Evana, tłumaczył nam nasze rolę w jutrzejszym przedstawieniu.
***
Półtora godziny później wyszłam stamtąd skonana.
-Mam dość- jęknęłam.- Ten człowiek potrafi wykończyć gorzej niż solidny trening.
Evan roześmiał się i wziął mnie na ręce.
-Musisz się nauczyć tych zaklęć. Pomogą ci.
-Jestem człowiekiem, Evan!
-Tak długo, jak jesteś w Ignis i nosisz kamień Morganów moc w tobie płynie.
Oparłam głowę o jego ramie.
-Poćwiczę. Nic nie obiecuje, ale się postaram.
Cmoknął mnie w czoło.
-To chciałem usłyszeć.
Dopiero kiedy skręcił w wąski, mały korytarz, zdałam sprawę, że nie idziemy do mnie.
-Gdzie jesteśmy?- zapytałam, kiedy zamknął za nami drzwi i znaleźliśmy się w jakimś małym pokoiku.
-Do spotkania z moim ojcem masz jeszcze ponad dwie godziny- postawił mnie i objął ramieniem w talii, jeżdżąc ustami po moim karku.- Pomyślałem, że przyda nam się małe sam na sam.
Jak zwykle moje ciało zapłonęło, a ja nie zważając na konsekwencje, odwróciłam się i wpiłam zachłannie w jego wargi.
***

-Nie spodziewałam się, że to może być tak fajne- uśmiechnęłam się i odgarnęłam splątane włosy do tyłu.
Evan roześmiał się głośno i przejechał nosem po moim nagim ramieniu. Jego ramię objęło mnie ściślej w talii.
-Tak mało wiesz...
-Źle ci było?- zapytałam, odsuwając się nieco.
-Wręcz odwrotnie- zamruczał.- A uczenie ciebie będzie przyjemnością.
Tym razem to ja wybuchnęłam śmiechem.
-Zboczuch. Skąd wiesz? Że będzie jakiś następny raz?- uniosłam brew.
-Choćbym miał przywlec cię siła lub obudzić w środku nocy to będzie następny raz- pocałował mnie miękko. Westchnęłam pod nosem i jeszcze ściślej wtuliłam się w jego ciało. Leżeliśmy w małym pokoiku na wąskiej, twardej pryczy. Jednak żadnemu z nas nie przeszkadzały te małe dyskomforty. Najważniejszy był fakt, że obok mnie leżał Evan i przyglądał mi się rozpromienionym wzrokiem.
-Która godzina?- zapytałam senne.
Uniósł się i wygrzebał z kieszeni spodni telefon. Zaklął szpetnie.
-Ell, nie chcę cię martwić, ale za... 20 minut powinnaś siedzieć w salonie.
Zerwałam się, szukając wzrokiem ubrań.
-Cholera..- jęknęłam i chyba pobiłam swój rekord, jeśli chodzi o ubieranie się.
Piętnaście minut później byłam już po prysznicu. Ubrałam granatową koszule z długimi rękawami i czarne rurki. Włosy związałam w koka i by dodać sobie nieco odwagi, nałożyłam makijaż. Patrząc nerwowo na zegarek, szybko włożyłam szpilki i poszłam do salonu.

-Kazała pani na sobie czekać- zauważył Finn, siedząc w fotelu ze szklaneczką jakiegoś brunatnego płynu.
-Armaniak?- uniosłam brew.
-Irlandzka whisky- sprostował.
-To nie powód do chluby. Jest dopiero pora obiadu.
-Nie strzęp bezsensownie języka, Eileen. Nie obchodzi mnie twoje zdanie- po jego twarzy przeszedł cień irytacji.- Znów w ciemnych kolorach?
Usiadłam na fotelu naprzeciw niego.
-Masz coś przeciwko?
-Więcej niż myślisz. Jutro masz wystąpić w jasnej sukni- powiedział dobitnie.
-Nie mam zamiaru.
-Nie jesteś wdową, do cholery! Już mnie ośmieszyłaś w dniu oświadczyn.
-Szczęśliwą panną młodą też nie jestem- rzuciłam.
Powoli odstawił szklankę na stolik i wstał. Podszedł i zamykając moje ramie w miażdżącym uścisku palców, zmusił do wstania.
-Nie radzę ci się sprzeciwiać, Eileen- warknął.- Pamiętaj, że od jutra jesteś moja. I będę mógł zrobić z tobą co chcę- rzucił z cwaniackim uśmiechem.
Przełknęłam głośno ślinę. Wzmocnił uścisk, a ja jęknęłam głośno. Jego zachowanie i zawoalowana groźba zaciemniły wspomnienia chwil z Evanem. Czułam się przytłoczona i maleńka.
-Rozumiesz mnie?
-Tak- szepnęłam.
-Pojętna dziewczynka- uśmiechnął się i wrócił na swój fotel.
Usiadłam ciężko. Na myśl o jego dłoniach poczułam mdłości. Łzy paliły mnie w gardle, ale wiedziałam, że muszę być silna i nie pokazywać mu, jak mnie rani.
Do pokoju wróciłam godzinę później. Evan już czekał. Bez słowa wtuliłam się w jego ramiona, czekając, aż strach i napięcie opuszczą moje ciało.
-Już dobrze, kochanie- szepnął.- Wszystko dobrze.
Pokręciłam głową. Nie jest i nie będzie.

Jakiś czas później wezwałam do siebie panią Japlin. Kobieta wydawała się być nieco onieśmielona pobytem w moim pokoju, ale zdawałam się tego nie zauważać.
-Mam do pani prośbę- powiedziałam i wyjęłam z szafy suknię. Była piękna, bogato zdobiona, z wieloma warstwami tiulu. W kolorze kremowym.- Mogłaby pani mi ją przerobić na jutrzejsze zaślubiny?
Gosposia spojrzała na nią i na mnie.
-Jak by pani to widziała?
Podeszłam do biurka i z szuflady wyjęłam szkic. Sukienka na rysunku była o niebo prostsza i delikatniejsza.
-Mniej warstw tiulu. Jedna, jedyna na samym wierzchu, nad tkaniną. Bez kamieni i innych zdobień.
-Co mam zrobić z resztą? Życzy sobie pani tren lub welon?
-Welon. Nic poza tym. I gdyby pani mogła... Bukiet białych i żółtych róż.
Kobieta skinęła głową i wzięła suknię i szkic.
-Proszę przyjść do mnie za jakieś trzy godziny. John wskaże pani drogę.
Podziękowałam jej, a kiedy wyszła, usiadłam na podłodze. Długo wpatrywałam się we własne dłonie zastanawiając się, w co ja się do cholery pakuję. Wtedy poczułam ramiona oplatające mnie w talii.
-Kocham cię, Evan- rzuciłam i rozpłakałam się głośno, wtulając w jego ciało.


4 komentarze:

  1. Sam fakt, że ktoreś z rodziców (ktokolwiek!) mógłby wiedzieć o mnie wszystko...awrrr...
    Poprawiły Ci się dialogi. Serio są świetne. I cóż...czekam na ciag dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. świetne ! ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. mówiłam ci już,że jesteś geniuszem? a wiesz,że mogłabym to powtórzyć niezliczoną ilość razy? geniusz,geniusz,geniusz. jak dobrze,że piszesz.
    opowiadaniamoje29

    OdpowiedzUsuń