poniedziałek, 11 marca 2013

Locked out of haven 6/2



If he loves you, set your heart on fire


Jego wielkie, poważne oczy nie mówiły nic dobrego.
-Ćwiczę z nim od początku, Ell- warknął przez zaciśnięte zęby.- Tylko ja mogę z nim walczyć.
-Dlaczego?- szepnęłam. Owinęłam kolana ramionami, czując nagle wszechogarniający chłód.
-Bo jesteśmy jak Yin i Yang. Od dziecka zawsze razem walczymy i trenujemy. Tylko z godnym sobie przeciwnikiem może jeszcze się czegoś nauczyć.
Opuściłam głowę, chowając ją w ramionach.
-Boję się o ciebie- szepnęłam.- Dlaczego nie możesz być...- szukałam odpowiedniego słowa.
-Stałym punktem? Ostoją?
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Wiedział, co mam na myśli. Przesunął się i wziął mnie na kolana, oplatając ramionami.
-Jestem tym, skarbie. Zawsze. Po prostu nie mogę zawieść brata. Zrozum, proszę- w jego głosie pojawiły się błagalne nuty.
Przełknęłam łzy i nie zważając na gule w gardle, skinęłam głową i wtuliłam się w jego szyję.
-Grzeczna dziewczynka- rzucił, a ja słyszałam w jego głosie ulgę.
 Jakiś czas później siedziałam już u siebie. Po długiej kąpieli i mocnej kawie czułam się niemal dobrze. Wyrzucałam sobie od histeryczek i nadopiekuńczych kwok, ale prawda jest taka, że bałam się. To nie rozważne, bo to nie Evan stanie do walki, ale mimo wszystko... Moje "szczęście" polega na tym, że kiedy pojawia się w moim życiu ktoś naprawdę ważny, to zaraz go tracę. Serce ścisnęło mi się na wspomnienie Jake'a, ale czym prędzej odegnałam nieprzyjemne wspomnienia. Muszę być silna.
***
Godzinę przed kolacją zapukałam do drzwi Pascala. Ubrana w prostą, białą sukienkę i płaskie buty czułam się swobodnie, ale i na tyle elegancko, by iść w tym stroju na kolację. Na szyi zawisł kamień od Pascala. "Kamień zaręczynowy" leżał w pokoju, w szkatułce.
-Proszę- usłyszałam głos czarodzieja i z lekkim wahaniem popchnęłam drzwi.
Mężczyzna siedział na stołku barowym, pochylając się nad księgą, studiując coś. Widząc mnie, uśmiechnął się nieznacznie i zaprosił gestem do środka.
-Chciałeś mnie widzieć- rzuciłam.
Zmarszczył brwi.
-Co pominąłem, Eileen? Wydaje mi się, że to ty w tym zamku wydajesz rozkazy.
-Jednak zdrowy rozsądek i takt nakazują mi zwrócić się z szacunkiem do ludzi mądrzejszych- rzuciłam, opuszczając głowę w geście trwogi i oddania.
-Cała Morgan. Nawet składając wyrazy szacunku jesteś królewska i nie dajesz zapomnieć, kto tu rządzi- westchnął cicho.- Usiądź, musimy porozmawiać o twoim małżeństwie.
Spięłam się jeszcze bardziej, ale usiadłam naprzeciw niego. Podsunął w moją stronę jakąś kartkę.
-Co to?- zapytałam, przyglądając się rysunkowi konturów człowieka i jakimś znakom na nim.
-To być może twoje wybawienie. Mogę sprawić, byś go pokochała. Zaklęcie będzie trwać tyle, co przewidywany czas małżeństwa.
Popatrzyłam na niego, szeroko otwierając buzię.
-Nie ma mowy- warknęłam.- Nie chcę tego.
-Tak będzie dla ciebie lepiej.
-A Evan? Wiesz, co on będzie czuł? Pal sześć czym Finn uprzykrzy mi życie. Ważny jest Evan- rzuciłam cicho.
-Sprawiasz, że on również jest na celowniku- powiedział cicho Pascal.
Wzdrygnęłam się.
-To jego wola. Nic na to nie poradzę.
-Tak myślałem- rzucił smutno.- Gdybyś chciała, mogę zrobić pewien eliksir, który pozbawi cię czucia na ciele.
Noc poślubna. Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.
-Czy... Czy Księga mówi coś odnośnie czystości żony? Muszę być "czysta" w biblijnym sensie, oddając się Finnowi?
Pascal patrzył na mnie przenikliwie, jednak zaraz powoli pokręcił głową. Odetchnęłam z ulgą. W mojej zmęczonej głowie formował się plan.
-Coś jeszcze, czarodzieju?
-Uważaj na siebie. I na chłopaka. Nie powinnaś cierpieć, Eileen.
-Jednak to konieczne- powiedziałam.
Wstałam ze stołka i poprawiłam sukienkę.
-Na ślub też zamierzasz ubrać się na czarno?
-W jego obecności będę nosić ciemne barwy- rzuciłam.
-Gdybyś nie była tak uparta... Powodzenia, mała królowo.
Skinęłam głową i poszłam do salonu, gdzie już czekali.

Kolacja i wieczór minął spokojnie. Zaczęłam więcej uwagi poświęcać ludziom, którzy byli gdzieś obok mnie, a do tej pory nie zauważałam ich. Nie chciałam, by mieli mnie za zadufaną w sobie gówniarę  dlatego po kolacji podchodziłam do każdego i rozmawiałam z nimi. Niektórych kojarzyłam, inni byli mi zupełnie obcy. Mimo młodego wieku starałam się pokazać, że jestem godna mojego dziedzictwa. W głowie kołatała mi się myśl, że nikt nie wie, kim tak naprawdę jestem i czyja krew we mnie płynie. Wykończona, zasnęłam jak tylko ułożyłam głowę na poduszce.
W niedzielny poranek przywitały mnie promienie słońca sądzące się przez okno. Czując przyjemne rozleniwienie przeciągnęłam się w łóżku i zamknęłam ponownie oczy.
Kilka minut później wyskoczyłam z łóżka. Szybko wzięłam prysznic, ubrałam się w luźne, oliwkowe bojówki i czarną podkoszulkę  Wilgotne włosy splotłam w kłosa i nie zawracając sobie głowy pełnym makijażem, musnęłam tylko rzęsy tuszem i zakładając w pośpiechu trampki, wyszłam na korytarz, nakładając w pośpiechu czarną, lekką kurtkę. Śpieszyło mi się, by zwiedzić cały teren. Jakimś cudem odnalazłam drogę do kuchni i z impetem pchnęłam podwójne, wahadłowe drzwi.
Kiedy gosposia, niska, pulchna kobieta z błyszczącymi, niebieskimi oczami, mnie zobaczyła, natychmiast wszczęła alarm.
-Ależ pani... Co pani tu robi?- w jej oczach była niepewność. Pozostali patrzyli na mnie ze strachem. Zatrzymałam się w pół kroku i rozejrzałam się, czując lekki wstyd.
-Przepraszam, nie chciałam nikomu przeszkadzać. Po prostu potrzebuje trochę jedzenia, bo wychodzę zwiedzić okolice- popatrzyłam przyjaźnie na gosposię.
-Ależ oczywiście, pani- biedna kobiecina uwijała się jak w ukropie. Podeszłam do niej z uśmiechem, chwytając ją za dłoń.
-Jak się pani nazywa?- zapytałam miękko.
-Amelia Japlin.
-Pani Amelio, proszę się nie denerwować. Nie przyszłam tu, by kogoś zwalniać lub krzyczeć. Jest pani świetną kucharką i nie wyobrażam sobie, by ktoś inny gotował dla dworu.
Twarz Amelii rozbłysła w uśmiechu. Jej dotąd surowe oblicze ociepliło się i wiedziałam, że zjednałam sobie tą kobietę.
-Pani...
-Eileen. Po prostu Eileen- sprostowałam.- Czy miałaby pani coś przeciwko, gdybym sama sobie naszykowała kosz?
-Absolutnie nie. Moja kuchnia jest do pani dyspozycji- uniosłam brew.- Do twojej- poprawiła się natychmiast, co skwitowałam uśmiechem.
-Dziękuję.
Z kilkoma kanapkami, termosem z kawą i ogromem owoców, wyszłam na świeże powietrze. Słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz, a lekka kurtka zapewniała ciepło przy zimniejszych podmuchach wiatru. Szłam wąskimi uliczkami w kapturze naciągniętym nisko na oczy i głową schyloną. Dzięki temu nikt mnie nie zaczepiał. Dopiero kiedy budynki zaczęły się przerzedzać, odważyłam się unieść głowę.
A aż zaparło mi dech z zachwytu.
Bezkresne łąki, morze kwiecia i śpiew ptaków. Zdjęłam kurtkę, rozkoszując się ciepłymi muśnięciami słońca na skórze. Wędrowałam przed sobie wśród starych drzew i wysokich traw. Po jakimś czasie coś zalśniło w oddali. Zaintrygowana podążyłam w tamtym kierunku i odkryłam jezioro. Było ogromne, z prawdziwą plażą. Roześmiana podążyłam brzegiem, zastanawiając się, co jeszcze mnie zaskoczy. Sunęłam się powoli po piasku pozwalając, by chłodna woda obmywała moje bose stopy. W końcu doszłam do niewielkiej zatoczki. Musiałam się nagimnastykować i zmoczyć by się tam dostać, gdyż klif był tak wysunięty, że sięgał do wody. Oparłam się plecami o zimną skałę i wzięłam się za śniadanie. Jedząc, patrzyłam urzeczona na morskie życie. Straciłam gdzieś poczucie czasu.

3 komentarze:

  1. mówiąc...?
    świetne <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a widzisz... w następnej części okaże się, co powiedziała :D

      Usuń
    2. w takim razie czekam z niecierpliwośćią :)

      Usuń