If he loves you, set your heart on fire
Jego wielkie,
poważne oczy nie mówiły nic dobrego.
-Ćwiczę z nim od
początku, Ell- warknął przez zaciśnięte zęby.- Tylko ja mogę z nim walczyć.
-Dlaczego?-
szepnęłam. Owinęłam kolana ramionami, czując nagle wszechogarniający chłód.
-Bo jesteśmy jak
Yin i Yang. Od dziecka zawsze razem walczymy i trenujemy. Tylko z godnym sobie
przeciwnikiem może jeszcze się czegoś nauczyć.
Opuściłam głowę,
chowając ją w ramionach.
-Boję się o ciebie-
szepnęłam.- Dlaczego nie możesz być...- szukałam odpowiedniego słowa.
-Stałym punktem?
Ostoją?
Podniosłam głowę i
spojrzałam mu w oczy. Wiedział, co mam na myśli. Przesunął się i wziął mnie na
kolana, oplatając ramionami.
-Jestem tym,
skarbie. Zawsze. Po prostu nie mogę zawieść brata. Zrozum, proszę- w jego
głosie pojawiły się błagalne nuty.
Przełknęłam łzy i
nie zważając na gule w gardle, skinęłam głową i wtuliłam się w jego szyję.
-Grzeczna
dziewczynka- rzucił, a ja słyszałam w jego głosie ulgę.
Jakiś czas
później siedziałam już u siebie. Po długiej kąpieli i mocnej kawie czułam się
niemal dobrze. Wyrzucałam sobie od histeryczek
i nadopiekuńczych kwok, ale prawda jest taka, że bałam się. To nie
rozważne, bo to nie Evan stanie do walki, ale mimo wszystko... Moje
"szczęście" polega na tym, że kiedy pojawia się w moim życiu ktoś
naprawdę ważny, to zaraz go tracę. Serce ścisnęło mi się na wspomnienie Jake'a,
ale czym prędzej odegnałam nieprzyjemne wspomnienia. Muszę być silna.
***
Godzinę przed
kolacją zapukałam do drzwi Pascala. Ubrana w prostą, białą sukienkę i płaskie
buty czułam się swobodnie, ale i na tyle elegancko, by iść w tym stroju na
kolację. Na szyi zawisł kamień od Pascala. "Kamień zaręczynowy"
leżał w pokoju, w szkatułce.
-Proszę- usłyszałam
głos czarodzieja i z lekkim wahaniem popchnęłam drzwi.
Mężczyzna siedział
na stołku barowym, pochylając się nad księgą, studiując coś. Widząc mnie,
uśmiechnął się nieznacznie i zaprosił gestem do środka.
-Chciałeś mnie
widzieć- rzuciłam.
Zmarszczył brwi.
-Co pominąłem,
Eileen? Wydaje mi się, że to ty w tym zamku wydajesz rozkazy.
-Jednak zdrowy
rozsądek i takt nakazują mi zwrócić się z szacunkiem do ludzi mądrzejszych-
rzuciłam, opuszczając głowę w geście trwogi i oddania.
-Cała Morgan. Nawet
składając wyrazy szacunku jesteś królewska i nie dajesz zapomnieć, kto tu
rządzi- westchnął cicho.- Usiądź, musimy porozmawiać o twoim małżeństwie.
Spięłam się jeszcze
bardziej, ale usiadłam naprzeciw niego. Podsunął w moją stronę jakąś kartkę.
-Co to?- zapytałam,
przyglądając się rysunkowi konturów człowieka i jakimś znakom na nim.
-To być może twoje
wybawienie. Mogę sprawić, byś go pokochała. Zaklęcie będzie trwać tyle, co
przewidywany czas małżeństwa.
Popatrzyłam na
niego, szeroko otwierając buzię.
-Nie ma mowy-
warknęłam.- Nie chcę tego.
-Tak będzie dla
ciebie lepiej.
-A Evan? Wiesz, co
on będzie czuł? Pal sześć czym Finn uprzykrzy mi życie. Ważny jest
Evan- rzuciłam cicho.
-Sprawiasz, że on
również jest na celowniku- powiedział cicho Pascal.
Wzdrygnęłam się.
-To jego wola. Nic
na to nie poradzę.
-Tak myślałem-
rzucił smutno.- Gdybyś chciała, mogę zrobić pewien eliksir, który pozbawi cię
czucia na ciele.
Noc poślubna.
Zimny dreszcz przeszedł mi po plecach.
-Czy... Czy Księga
mówi coś odnośnie czystości żony? Muszę być "czysta" w biblijnym
sensie, oddając się Finnowi?
Pascal patrzył na
mnie przenikliwie, jednak zaraz powoli pokręcił głową. Odetchnęłam z ulgą. W
mojej zmęczonej głowie formował się plan.
-Coś jeszcze,
czarodzieju?
-Uważaj na siebie.
I na chłopaka. Nie powinnaś cierpieć, Eileen.
-Jednak to
konieczne- powiedziałam.
Wstałam ze stołka i
poprawiłam sukienkę.
-Na ślub też
zamierzasz ubrać się na czarno?
-W jego obecności
będę nosić ciemne barwy- rzuciłam.
-Gdybyś nie była
tak uparta... Powodzenia, mała królowo.
Skinęłam głową i
poszłam do salonu, gdzie już czekali.
Kolacja i wieczór
minął spokojnie. Zaczęłam więcej uwagi poświęcać ludziom, którzy byli gdzieś
obok mnie, a do tej pory nie zauważałam ich. Nie chciałam, by mieli mnie za
zadufaną w sobie gówniarę dlatego po kolacji podchodziłam do każdego
i rozmawiałam z nimi. Niektórych kojarzyłam, inni byli mi zupełnie obcy. Mimo
młodego wieku starałam się pokazać, że jestem godna mojego dziedzictwa. W
głowie kołatała mi się myśl, że nikt nie wie, kim tak naprawdę jestem i czyja
krew we mnie płynie. Wykończona, zasnęłam jak tylko ułożyłam głowę na poduszce.
W niedzielny
poranek przywitały mnie promienie słońca sądzące się przez okno. Czując
przyjemne rozleniwienie przeciągnęłam się w łóżku i zamknęłam ponownie oczy.
Kilka minut później
wyskoczyłam z łóżka. Szybko wzięłam prysznic, ubrałam się w luźne, oliwkowe
bojówki i czarną podkoszulkę Wilgotne włosy splotłam w kłosa i nie
zawracając sobie głowy pełnym makijażem, musnęłam tylko rzęsy tuszem i
zakładając w pośpiechu trampki, wyszłam na korytarz, nakładając w pośpiechu
czarną, lekką kurtkę. Śpieszyło mi się, by zwiedzić cały teren. Jakimś cudem
odnalazłam drogę do kuchni i z impetem pchnęłam podwójne, wahadłowe drzwi.
Kiedy gosposia,
niska, pulchna kobieta z błyszczącymi, niebieskimi oczami, mnie zobaczyła,
natychmiast wszczęła alarm.
-Ależ pani... Co
pani tu robi?- w jej oczach była niepewność. Pozostali patrzyli na mnie ze
strachem. Zatrzymałam się w pół kroku i rozejrzałam się, czując lekki wstyd.
-Przepraszam, nie
chciałam nikomu przeszkadzać. Po prostu potrzebuje trochę jedzenia, bo wychodzę
zwiedzić okolice- popatrzyłam przyjaźnie na gosposię.
-Ależ oczywiście,
pani- biedna kobiecina uwijała się jak w ukropie. Podeszłam do niej z
uśmiechem, chwytając ją za dłoń.
-Jak się pani
nazywa?- zapytałam miękko.
-Amelia Japlin.
-Pani Amelio,
proszę się nie denerwować. Nie przyszłam tu, by kogoś zwalniać lub krzyczeć.
Jest pani świetną kucharką i nie wyobrażam sobie, by ktoś inny gotował dla
dworu.
Twarz Amelii
rozbłysła w uśmiechu. Jej dotąd surowe oblicze ociepliło się i wiedziałam, że
zjednałam sobie tą kobietę.
-Pani...
-Eileen. Po prostu
Eileen- sprostowałam.- Czy miałaby pani coś przeciwko, gdybym sama sobie
naszykowała kosz?
-Absolutnie nie.
Moja kuchnia jest do pani dyspozycji- uniosłam brew.- Do twojej- poprawiła się
natychmiast, co skwitowałam uśmiechem.
-Dziękuję.
Z kilkoma
kanapkami, termosem z kawą i ogromem owoców, wyszłam na świeże powietrze.
Słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz, a lekka kurtka zapewniała ciepło przy
zimniejszych podmuchach wiatru. Szłam wąskimi uliczkami w kapturze
naciągniętym nisko na oczy i głową schyloną. Dzięki temu nikt mnie nie
zaczepiał. Dopiero kiedy budynki zaczęły się przerzedzać, odważyłam się
unieść głowę.
A aż zaparło mi
dech z zachwytu.
Bezkresne łąki,
morze kwiecia i śpiew ptaków. Zdjęłam kurtkę, rozkoszując się
ciepłymi muśnięciami słońca na skórze. Wędrowałam przed sobie wśród starych
drzew i wysokich traw. Po jakimś czasie coś zalśniło w oddali.
Zaintrygowana podążyłam w tamtym kierunku i odkryłam jezioro. Było ogromne, z
prawdziwą plażą. Roześmiana podążyłam brzegiem, zastanawiając się, co jeszcze
mnie zaskoczy. Sunęłam się powoli po piasku pozwalając, by chłodna woda
obmywała moje bose stopy. W końcu doszłam do niewielkiej zatoczki. Musiałam się
nagimnastykować i zmoczyć by się tam dostać, gdyż klif był tak wysunięty, że sięgał
do wody. Oparłam się plecami o zimną skałę i wzięłam się za śniadanie. Jedząc,
patrzyłam urzeczona na morskie życie. Straciłam gdzieś poczucie czasu.
mówiąc...?
OdpowiedzUsuńświetne <3
a widzisz... w następnej części okaże się, co powiedziała :D
Usuńw takim razie czekam z niecierpliwośćią :)
Usuń