czwartek, 30 maja 2013

Kerstin Gier: Zieleń szmaragdu


Trzecia i ku mojemu ogromnemu żalowi, ostatnia część Trylogii Czasu. Tak jak poprzednie części jest niesamowicie precyzyjna i dopracowana. Co mnie zwaliło z nóg, niektóre sceny z pierwszej części łączą się bezpośrednio z tymi z trzeciej. Nie chodzi tu o luźnie podobieństwo czy deja vu, ale spojrzenie na jedno wydarzenie z perspektywy jednej osoby, ale w innym czasie. I ta osoba jest jednocześnie podwójnie świadkiem tego wydarzenia. Nie ma to jak planowanie na przód. Unaocznia to, że historia Gwen nie jest nieprzemyślaną banialuką, ale powieścią napisaną z sercem i pasją, taką, która podbiła niejedno serce.

A tak odnośnie serc… Gwen ma niemały problem ze swoim, ponieważ zostało ono wręcz roztrzaskane okrutną prawdą. Dziewczyna zachowuje się jak fontanna salonowa, co nie zapomniał podkreślić Xemerius. Najchętniej nie wystawiałaby nosa spod kołdry i poza próg pokoju, nie mówiąc już o opuszczaniu domu. Jednak jest to niestety konieczne, ponieważ każdy posiadający gen podróży w czasie musi poddać się kontrolowanemu skokowi w czasie (elapsji) chociaż raz na dobę, w przeciwnym razie skoki występują samoczynnie. Na całe nieszczęście Gwinny, chronograf znajduje się w siedzibie Strażników, a tam z łatwością można się natknąć na Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać (nawiązanie do Pottera czy po prostu czarny humor Xemeriusa?). I jakby czytając jej w myślach, Gideon czeka na nią, kiedy przyjeżdża. Dziewczyna jest niemal pewna, że wszystko wróci niedługo do stanu przed kłótnią, ma szczerą nadzieję, że Gideon się pokaja, ona potrzyma go w niepewności, a w końcu zaliczą bajkowe zakończenie. Nic z tych rzeczy! Diament proponuje dziewczynie… Przyjaźń! Tak, moje panie, można się zbulwersować. Czy zakochana dziewczyna może usłyszeć od obiektu swych uczuć gorsze słowa niż: „Zostańmy przyjaciółmi”? Nie dziwie się w takim układzie złości Gwen. Czytając dalej, przypominamy sobie o skarbie wspominanym już w poprzedniej części. Teraz dziewczynie za pomocą kamerdynera, rodzeństwa i ciotki udaje się go odnaleźć. I wskazówki odnośnie hrabiego. Bo cóż niebezpiecznego jest w „Annie Kareninie”? Mały włos i Charlotta dostałaby bezcenny przedmiot w swoje zachłanne łapki, na szczęście anioł stróż nie śpi. Później Gwinny wykazuje się bardzo przydatną umiejętnością sugestywnego symulowania choroby, a wszystko po to, by opóźnić wyprawę na bal z Gideonem. Z resztą, co to za różnica, skoro bal odbył się ponad 200 lat wcześniej?
Dalej akcja płynie wartko, co chwila zaskakując Czytelnika. Nie ma czasu na nudę. Chcecie kłótnię? Czemu nie. Gideon i Gwen na zmianę skaczą sobie do oczu, by później całować i w obliczu przepowiedni wiszącej nad głową Gwen, zakończyć spór. I może stać się dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi… Czytelnik jest wrzucony i kalejdoskop. Bal, na którym ginie Gwen… A nie, jednak nie ginie. Czy to możliwe? Wizyty u dziadka Lucasa i nieoczekiwana prawda odnośnie rodziców Gwendolyn. Czy naprawdę w tym pokręconym świecie nikt nie jest tym, za którego się podaje? Chyba każdy w obliczu takich wydarzeń czułby się zagubiony i szukał zrozumienia. Ostatnie sceny są równie tragiczne, co w końcowym rozrachunku niemal wzruszające. Paul i Lucy z pewnych powodów pomogą młodym w przechytrzeniu hrabiego. Tylko czy to ma szansę się udać?

Czym jest skarb, znaleziony przez Gwen? Jakim cudem dziewczyna przeżyje przebicie szpadą aorty? Kim jest zdrajca Strażników i co ma wspólnego z Hrabią de Saint Germain? I w końcu… Czy w obliczu śmiertelnie postrzelonego Gideona i zrozpaczonej Gwen to ma szansę zakończyć się szczęśliwie?

Powiem szczerze, że zanim sięgnęłam po Czerwień Rubinu, nie byłam przekonana do tej trylogii. Internetowa reklama nie napawa chęcią czytania. Teraz patrząc z perspektywy czasu spędzonego z tą serią, jestem nią zauroczona, a patrząc na całość trudno o ostrą krytykę. Książki są MEGA ciekawe, intrygujące, wciągające… I co podkreślę po raz sto pierwszy od początku recenzowania tej trylogii – książki są DOPRACOWANE, co niestety bardzo rzadko można powiedzieć o współczesnych tworach literackich. Jest kontrolowany chaos (jakby inaczej w przeskokach czasowych), artystyczny nieład zdarzeń, ale to nadaje smaku całości. Co mnie ogromnie cieszy, Gier nie chodzi po utartych i wydeptanych śladach, tylko tworzy własne. Jej pomysł jest świeży, inny i cudownie oryginalny. Ku mojej bezbrzeżnej uldze – nie ma wampirów, które ostatnimi czasy chyba już wszystkim wychodzą bokiem. Gwen jest zwykłą nastolatką, którą można bez problemu się utożsamić. Ma te same problemy i radości, tylko po prostu to wszystko na tle podróży w czasie. Podoba mi się sposób zamknięcia historii: łagodnie, prosto i pięknie. Oczywiście kontynuacja pozostaje w sferze domysłów Czytelnika, jednak akcja pozostaje dynamiczna i dopieszczona do samego końca. Jako niepoprawna romantyczka, ucieszyłam się poznając prawdziwe powody idiotycznego zachowania Gideona, choć na miejscu Gwen nie wiem, czy miałabym do niego aż tyle cierpliwości. Przez większość czasu zachowuje się jak osioł (nie obrażając osłów).

Podsumowując całą trylogię… Pani Kerstin Gier za tą trylogię ma u mnie dozgonne uwielbienie. Primo, pomysł jest świeży, nowy, intrygujący, dopieszcz
ony i szalenie udany. Secundo, fabuła dopracowana, akcja przemyślana i jak widać, autorka przygotowała się już wcześniej na każdą ewentualność. I tertio, Gwen to bohaterka, która jest łamagą, gada na lekcjach, wagaruje, pyskuje, kręci, symuluje… Jednym słowem, normalna nastolatka, a nie idealny mutant, rzadko spotykany na ulicy. Patrząc na całość myślę, że krócej byłoby zapytać, co mi się nie podobało. Odpowiedź jasna i klarowna. Nic. Brawo!

3 komentarze:

  1. Hm...no i będę musiał przejść się do jakiejś dobrze zaopatrzonej biblioteki! ^^
    Swietna recenzja, no i ten osioł...;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Krajan, to na pewno Ty? Za dużo pozytywów w jednym komentarzu...

      Usuń
    2. O nie sory! To moja babcia dorwała się kompa! Recenzja do niczego! ;D

      Usuń