piątek, 26 kwietnia 2013

Locked out of haven 16/2

Maybe I can change your mind


Zostawiliśmy samochód poza terenem zamku. Takie były wymogi i nawet ja nie mogłam ich kwestionować. By podejść do głównego wejścia, trzeba było niemal obejść dookoła zamek z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. Poganiając Evana biegłam, a ludzie schodzili mi z drogi. Nie miałam czasu myśleć o niczym poza moim bratem. Myśl, że jest ranny napawała mnie przerażeniem. Powinnam być twardsza i silniejsza, jednak nie bardzo mi to wychodziło.
Wpadłam do zamku i natychmiast skierowałam się do wieży. Miedzy drugim a trzecim piętrem uznałam, że przydałaby się winda. Kondygnacje wyżej klęłam architekta na czym świat stoi. Wdrapując się ostatkiem sił do drzwi  wieży zastanawiałam się co ja u licha wyprawiam. Wchodząc do komnaty zapomniałam o zmęczeniu.
- Roarke – szepnęłam łamiącym się głosem i podeszłam do brata. Młody mężczyzna był blady jak prześcieradło, na którym leżał, pionowe szramy szpeciły jego pierś, a twarz wydała mi się nienaturalnie napięta. Cierpiał.
- Eileen – usłyszałam za sobą Pascala. Odwróciłam się na pięcie i miażdżąc go wzrokiem, zażądałam:
- Wylecz go! Wiem, że jesteś w stanie! Dlaczego nie dasz mu jakieś mikstury?! Co z ciebie za mag?! – trzęsłam się jak osika.
Lee, nie przeginaj.
W tym samym czasie poczułam, jak Evan oplata mnie ramionami w talii szepcząc słowa uspokojenia. 
- Nie mogę, Eileen – głos maga był spokojny, poważny i zimny.
- Jak to nie możesz?! Co to znaczy?! – wyszarpnęłam się z uścisku Evana. – On cierpi!
- Eileen, zrozum, dopóki jest nieprzytomny istnieje niebezpieczeństwo, że podana mikstura tylko pogorszy sprawę. Nie wolno mi ryzykować życia. Jest silny, poradzi sobie. Jest w połowie elfem. 
- Jest też człowiekiem! – miałam ochotę płakać z bezsilności. 
- Uspokój się! Nie mu nie będzie! 
- Spraw, bym w to uwierzyła! – padłam na kolana przy moim bracie i chwyciłam jego dłoń w swoje. Poczułam przypływ mocy. Wiedziałam, że muszę zachować to w tajemnicy. – Zostawcie nas samych – powiedziałam nie odwracając się. Starałam się ze wszystkich sił zablokować moc.
Powinnaś powiedzieć Pascalowi.
W tej chwili już chyba nie jestem mu nic winna. Prawda to pojęcie względne, a ja nie czuję potrzeby mówić o tym temu człowiekowi.
Odpowiedziało mi ciche westchnienie. 
Usłyszałam, jak obaj mężczyźni wychodzą z pokoju do sąsiedniej komnaty. Z ulgą uwolniłam moc ze szmaragdu, a pokój zalała zielona łuna. 
Lee, nie rób tego. Nie panujesz nad mocą. To zbyt niebezpieczne.
Dla kogo?
Dla ciebie!
Wiec gra jest warta świeczki. Muszę mu pomóc, tato.
Położyłam dłoń na ranach Roarke, a z jego twarzy zniknęło napięcie. Po kolejnej minucie zamrugał powiekami i uśmiechnął się delikatnie. Nakazałam mu gestem milczenie, resztką sił starając się skupić na doprowadzaniu chłopaka do zdrowia. W końcu opuściłam dłonie, a na twarzy Rockiego zakwitły rumieńce.
- Cześć, mała – powiedział cicho.
- Jak mogłeś? Nawet nie wiesz jak mnie przestraszyłeś! – rugałam go z ckliwym uśmiechem na ustach. – Nie rób mi tego więcej – poprosiłam i oparłam głowę na jego ramieniu. 
Pogłaskał mnie po włosach. 
- Przepraszam. 
Uniosłam głowę i przewróciłam oczami. 
- Rychło w czas.
- Co zrobiłaś? – zapytał, patrząc na mnie przenikliwie. 
- Nic – udałam zdziwioną. – Obiecałam Pascalowi, że dam mu znać, kiedy się obudzisz – posłałam mu buziaka i wyszłam do drugiej komnaty. Mężczyźni rozmawiali o czymś półgłosem. Starając się wyglądać na obojętną, rzuciłam: - Chociaż teraz się nim zajmij.
Pascal uniósł brwi i wyminął mnie. Patrzyłam, jak stanął w progu patrząc na uśmiechniętego, zarumienionego Roarke siedzącego w pościeli. Młody mężczyzna posłał magowi szeroki uśmiech. Poklepałam Pascala po plecach o powiedziałam:
- Do zobaczenia. 
Schodząc z wieży czułam dumę. Złośliwą satysfakcję, że utarłam mu nosa. Było to małostkowe i dziecinne, jednak nie mogłam dobie darować. 

3 komentarze: