I'm into you
Chłopak zaniósł mnie do salonu ojca i położył na
kanapie. Odsunął się i rzucił krótkie:
- Mówiłem ci.
Złość zakotłowała się we mnie. Zerwałam się z
miejsca.
- Tak teraz jeszcze powiedz mi, że to moja wina.
- Bo jest twoje – obojętnie patrzył przez okno.-
Gdybyś mnie posłuchała i była ostrożniejsza nigdy by nie puściły mu nerwy.
- Wynoś się! – krzyknęłam.- Zejdź mi z oczu!
Roześmiał się ironicznie i rzucił mi zimne
spojrzenie. Cały ogień i żar wyparował. Znów był zimny i obojętny.
- Ależ oczywiście,
pani. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – skłonił się i wyszedł.
Opadłam na kanapę i ukryłam twarz w dłoniach. Nie
mogłam tam zostać, to pierwsze miejsce, gdzie Finn by mnie szukał. Zebrałam się
i wyszłam na korytarz. Czysto. Czułam się jak zbrodniarz, oglądając co rusz
przez ramie i sprawdzając, czy mnie nie śledzi. W końcu dotarłam do wieży
Pascala. Zastukałam trzy razy.
- Wejdź, Eileen – usłyszałam jego niski, spokojny
głos.
Nie zdziwił mnie fakt, że wiedział kto puka. Z resztą,
jestem jedną z nielicznych osób, które tu wpuszcza. Weszłam i spojrzałam na
niego. Czarne włosy były coraz gęściej przetkane siwizną, a w zielonych oczach
brakowało blasku. Był lekki przygarbiony, pod oczami miał ciemne kręgi i bruzdy
wokół ust.
- Co się dzieje? – zapytałam cicho.
Drgnął i przesunął po mnie uważnym wzrokiem.
- Chyba powinienem zapytać cię o to samo.
- Ale tak się nieszczęśliwie składa, że zapytałam
pierwsza – warknęłam.- Co się dzieje? – powtórzyłam dobitnie.
Odwrócił się i przeczesał palcami ciemne pukle. Sztywność
ramion nadawała całej sylwetce niecodzienny wygląd. Zachodziłam głowę co tak
wkurzyło Pascala.
- Była tu Leyla. Zażądała wyjaśnień – powiedział cicho.
Zacisnęłam pięści, próbując nie dać się porwać
tsunami emocji, które szalały we mnie.
- Przepraszam, nie powinna przychodzić.
- Zażądała zwolnienia cię z powinności i
odesłania do domu. Żadne racjonalne argumenty na nią nie działały – westchnął. Widać
było, ile kosztowała go ta rozmowa.- Leyla zawsze była utalentowaną czarownicą.
Uniosłam brew.
- Co to ma do rzeczy?
Cisza, cisza, jeszcze dłuższa cisza. W końcu
poczułam, jak mała żarówka zapala się w mojej głowie.
- Nie mów, że cię przekonała! Pascal! –
wykrzyknęłam z oburzeniem.- Nie mogłeś mi tego zrobić!
Odwrócił się i spojrzał na mnie zmęczonym
wzrokiem.
- Robię to dla ciebie, Eileen.
- Gówno prawda. Dla mnie robisz mikstury, a nie
pozwalasz by Bran utknął na zawsze w mojej głowie! Przecież… Jeśli nie ja, to
kto?
Zacisnął usta. Nie potrzebowałam odpowiedzi. Jeśli
nie ja i Roarke, to nikt inny.
Zaklęłam i opadłam na stołek. Przyłożyłam opuchnięty
policzek do zimnego blatu. Fala ulgi zalała moje ciało. Usta miałam nabrzmiałe,
a prawa część twarzy cały czas pulsowała po uderzeniu. Wzięłam pare oddechów by
jakoś się uspokoić i zaczęłam cicho:
- Emma i Leyla mają bzika na tym punkcie. Chcą mnie
koniecznie wyrwać z tego małżeństwa. Myślę, że próbują odkupić swoje
wyimaginowane winy w stosunku do Glenny, której nie zdołały pomóc. Nie znaczy
to, że się poddam. Jestem silna, Pascalu i nie dam o sobie decydować – uniosłam
głowę i napotkałam jego spojrzenie.- Nikomu.
Uśmiechnął się delikatnie.
- Zawsze wiedziałem, że masz w sobie ducha. Co zamierzasz
zrobić?
- Poza
wykastrowaniem mojego męża? – zapytałam słodko, na co czarownik się roześmiał.-
Zjem coś i wracam do pracy. Trochę się w tym gubię – przyznałam.- Nie łatwo mi
podejmować te wszystkie decyzje samej.
- Mówiłem ci, że możesz przyjść do mnie z każdą
sprawą. Myślę, że to jeden z takich momentów – podszedł do dużej szafy narożnej i otworzył ją.
Moim oczom ukazały się tuziny różnokolorowych
substancji zamkniętych fiolkach. Wziął trzy
i usiadł naprzeciwko mnie, stawiając je na środku blatu.
- Wypij.
Spojrzałam na nie sceptycznie. Rubinowa w podłużnej
fiolce, kobaltowa w okrągłej, a topazowa w małej zlewce.
- Po co?
- Pierwsza leczy rany, druga uśmierza ból. Trzecia…
- Trzecia?
- Mały eksperyment - uśmiechnął się.- Alę myślę, że skuteczny. Jest
jako ochrona. Mentalna i fizyczna, bo działa jako bariera, nie dochodzą do
mózgu bodźce czuciowe. Jesteś po prostu wyłączona.
Ważyłam zlewkę w dłoni.
- Na długo?
Wzruszył ramionami.
- Przewidywany czas to około pięciu godzin.
Uśmiechnęłam się i rzuciłam:
- Raz się żyję.
A później wypiłam.
"nigdy by nie puściły mu nerwy." I to po całym nawijaniu na okrutnego morderce swej byłej żony @__@ No wiesz...
OdpowiedzUsuńktórym jest on sam. jasne. :P
Usuńpodoba mi się to jak piszesz. genialnie ♥
OdpowiedzUsuńDziękuję :]
UsuńDawno tu nie zaglądałam, ale nic się nie zmieniło-nadal bosko piszesz :-) czekam na cd /neymaromania
OdpowiedzUsuńTo dobrze czy źle, że nic się nie zmieniło? Czuje się przewidywalna..
Usuń